niedziela, 25 lutego 2018

Od Junsu CD Doriana

Nie wiedziałem ile przebywaliśmy w ciszy odkąd zadałem mu pytanie związane z jego imieniem. Sądziłem, że to jest jedno z prostszych pytań, które cisnęły mi się na język, a jednak okazało się całkiem inaczej. Mętlik w głowie chłopaka był naprawdę uciążliwy, ponieważ nie byłem w stanie z nich wyczytać nic a nic. Jeden, wielki chaos. 
Po przedstawieniu się sobie nawzajem; chłopak uciekł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Przewróciłem oczami, pozostając w dotychczasowym miejscu. Nie widziałem sensu w przeniesieniu się gdziekolwiek indziej. Jedynie mógłbym się przebrać, co było chyba dobrym pomysłem. W końcu warto ubrać czyste ubrania zamiast chodzić w tych samych, prawda? 
Dlatego po kilku minutach w końcu postanowiłem ubrać czyste rzeczy, a te brudne; zostawić do prania. 
Przebranie się nie zajęło mi za dużo czasu, Przeczesałem jeszcze włosy palcami, cicho wzdychając. Odczuwałem głód, ale nie taki, jak ludzie, że zaspokoję się tym, co dostanę pod nosem, kawałek chleba, kimchi, cokolwiek takiego. To tak nie działało, i to było cholernie uciążliwe. Spojrzałem w kierunku drzwi od łazienki, w których stanął Dorian. Moje ubrania pasowały na niego idealnie, na co uśmiechnąłem się delikatnie. W dodatku; pasowały do niego. 
- Chyba pora pójść na śniadanie - powiedziałem. Chłopak przystanął na to, przez co już po chwili staliśmy w holu. 
Narzuciłem na jego ramiona płaszcz, po czym założyłem buty. Kilka minut musiałem wykłócać się z nim o to, że ma to ubrać. W końcu ja nie odczuwam zimna ani ciepła, nie rozchoruje się przez coś takiego. Dlatego odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu się zgodził. Wiadome było to, że nie będę chciał tego ubrać, gdy tylko będzie mi zimno, w końcu tak się nie stanie. 
W pewnym momencie miałem ochotę zacząć się śmiać, gdy myśli Doriana do mnie dotarły związane z tym, czy mam dziewczynę. Chciałem na to odpowiedzieć, ale nie mogłem. W końcu nie wiedział, że jestem wampirem, a nie chciałbym, żeby się dowiedział. Nie wiem jak na to zareaguje, wolałem tego uniknąć, przynajmniej teraz. Nie darzyłem go zaufaniem, więc; tak czy siak, nie chciałem zyskać od razu wroga w nowym miejscu, gdzie chciałem rozpocząć nowe życie. 
Droga do kawiarni zajęła kilka minut, a w ciągu tego czasu obaj podziwialiśmy miasto. Gdy weszliśmy do lokalu, przeróżne zapachy do mnie dotarły, pobudzając moje zmysły, jednak intensywnie docierała do mnie mieszanka krwi, na co cicho westchnąłem. Jak tak dalej pójdzie, to skończę na głodzie, w sumie, i tak już na nim jestem, a to nie jest ani trochę przyjemne. 
Wpatrywałem się w ladę, ponieważ musiałem zachować pozory zwykłego człowieka. 
- Um... - mruknąłem zmieszany, przenosząc wzrok na swojego towarzysza. - Nie wiem jeszcze - przyznałem, podchodząc bliżej lady, by móc z bliska przyjrzeć się słodkim wypiekom. Niestety, ale nie chciałem tego ani trochę jeść, wolałem to, co stanowiło podstawę w moich jadłospisie. Po kilku minutach zdecydowałem się na ciasto, które zostało dopiero wyłożone na blat. Dodatkowo; było to jedyne, co byłem w stanie jakoś przełknąć, aczkolwiek miłością tego nie nazwę. 
Wróciłem do Doriana, z którym udaliśmy się do jednego z wolnych stolików. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, czekając tylko na kelnera, który przyjmie od nas zamówienie. 
Cisza między nami wypełniała muzyka dochodząca z głośników lokalu. 
- Jak chcesz coś wiedzieć to możesz pytać. Nie zjem cię - powiedziałem, w myślach dodając „chyba”. Nikt nie wiedział jak krew młodszego mnie kusiła, a samo powstrzymywanie się było ciężkie, szczególnie, że miałem okazje do skosztowania jej w środku nocy. Jednak nie chciałem robić czegoś wbrew jego woli, a głód, No cóż, trzeba się z nim uporać. Nie znał mnie... a ja nawet nie wiedziałem, czy on wierzył w coś takiego jak wampiry, wilkołaki, demony i wiele innych ras, które istniały na tym świecie. 

Dorian? Przesadzasz. Mam nadzieje, że nie ma za dużo literówek i błędów. ;;

Od Matthewa CD Frey

Po wyjściu dziewczyny ogarnąłem mieszkanie po czym rozsiadłem się na kanapie czytając książkę.  Podobno w każdej legendzie jest cień prawdy. Skoro istnieją wilkołaki, wampiry to czemu nie miało by być i demonów. Tak oto mijał mi wolny czas, na pogłębianiu wiedzy o drugiej stronie Salem. Pomocna okazała się znajomość z panną Cassandrą, miejską bibliotekarką, będącą "pomagierką" istot nadnaturalnych. Po długich namowach pomogła zdobyć mi sporą wiedzę na temat korzennych miejscowych. Cały dzień minął mi na czytaniu ksiąg, o których zwyki ludzie jak ja nie mieli pojęcia. W niedzielę dostaliśmy wezwanie do zakłócania spokoju w lesie. Nie ma to jak ludzie, bez poważnych problemów. Pojechaliśmy na miejsce, gdzie znaleźliśmy trzy strasze kobiety ze sztyletami nad trzema ciałami. Taaa po jednym dla każdej. Trzeba było zabrać je na posterunek. Jeszcze tego samego wieczora, dziwnym trafem zostały oczyszczone z zarzutów i puszczone do domu. Jeśli one są nie winne to ja jestem potworem z Loch Ness. Tylko zyskałem pewność,  że coś musiało im pomóc i nie były to znajomości.
W środku nocy było kolejne wezwanie. Kobieta podczas nocnego spaceru znalazła trzy ciała. Ciekawa pora na wędrówki. Jak się okazało była to moja znajoma. Po odwiezieniu jej zacząłem przeszukiwać księgę w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czym jest dziewczyna. Miałem to na końcu języka. Niestety siedziąc na posterunku miałem dość ograniczone pole manewru. Po powrocie do domu udało przespać mi się pół godziny, kiedy rozległ się dźwięk telefonu. No cudownie, poprostu cu-do-wnie. Wymacałem ręką urządzenie leżące na stoliku. Zadzwonił mój przełożony, aby poprosić mnie o poinformowanie rodzin i szkoły o śmierci nastolatków. Westchnąłem i podniosłem się z ciepłego łóżka. Nie pamiętam kiedy ostatni raz przespałem co najmniej sześć godzin. Ubrałem się i zacząłem rundę po rodzinach dzieciaków... Nazywać tak osoby zaledwie parę lat młodszych ode mnie. No koniec ruszyłem do szkoły. Zaraz się okaże, że jestem tam częściej niż za czasów szkolnych. Odbyłem rozmowę z dyrektorką, po czym wyszedłem kierując się w stronę wyjścia, gdy z pobliskiej łazienki wybiegła Frey. Była zdecydowanie zdenerwowana i... wstrząśnięta. Ruszyła przed siebie odwracając głowę i zerkając za siebie, przez co wpadła na mnie tracąc równowagę. Przytrzymałem ją, aby nie upadła. 
-Matt? Coś dziwnego dzieje się z naszą nową nauczycielką -zaczęła szybko, rozglądając się dokoła lekko zdezorientowana. 
-Gdzie ona jest? -zapytałem trzymając ją za ramiona.
-Łazienka -odpowiedziała, na co ruszyłem tam biegiem.
Anna siedziała pod ścianą głośno oddychając.
-Ej, już spokojnie. Co jest Anna? -Zapytałem głaszcząc mnie po włosach. 
-Nie tu -powiedziałam zerkając na lekko... wystraszoną dziewczynę w drzwiach. Cała łazienka wyglądała jak po przejściu tornada. -Dziękuję za pomoc, Frey. Lepiej zmykaj stąd za nim ktoś cię zobaczy i oskarży o ten burdel.
Wprowadziłem blondynkę po czym wróciłem do ciemnowłosej.
-Wszystko dobrze?- zapytałem ją kładąc jedną rękę na jej ramieniu.
-Chyba tak. O ile można tak o tym powiedzieć.
-Mam nadzieję, że zostanie to między nami -powiedziałem do dziewczyny.
-Tajemnica, za tajemnicę -powiedziała uśmiechając się lekko. -Będziesz po południu na psterunku? Podrzuciłabym ci twoją koszulkę.
-Dziś? Zaczynam zmianę po osiemnasej. Przepraszam Cię, ale muszę dowieźć Annę. Na razie. 
Dochodziła godzina dziewiętnasta gdy na posterunku zjawiła się dziewczyna. Uśmiechnąłem się do niej gdy podeszła.

Frey?

wtorek, 20 lutego 2018

Od Ezry CD Vanity

Słońce już dawno wisiało wysoko na niebie, przebijając się przez ciemne chmury, jego cienkie promienie padając leniwie na ścianę kamienicy dawały jej nieco mniej obskurny wygląd. Domyślałem się, że Vanity pochodzi z bardziej zamożnej rodziny i wcale nie smakowało mi to, jak obserwowała fasadę z lekkim zaciekawieniem w oczach. Szybko otworzyłem więc drzwi wejściowe, wpuszczając dziewczynę do środka.
Gdy, po zatrzaśnięciu drzwi wejściowych, odwracam się w stronę schodów widzę Maximoff zatrzymującą się w pół kroku, z pytającym wzrokiem skierowanym na mnie.
- Drugie piętro. – wzruszam ramionami, rozluźniając szalik na szyi.
Idę powoli za nią, obserwując jak niedbały warkocz podskakuje jej na plecach. Zatrzymuje się na drugim piętrze jak mówiłem i stoi między dwoma drzwiami. Wskazuje te ciemne, ze złotym numerkiem 7 i szybkim ruchem wyciągam klucze z kieszeni. Ich brzęk przerywa ciszę, w której jesteśmy, kolejnym dźwiękiem jest dopiero lekkie skrzypnięcie drzwi, kiedy je otwieram, wpuszczając do mieszkania dziewczynę.
- Pardon za bałagan – krzywię się, zauważając pozostałości starego obrazu rzucone przy drzwiach i brudny kubek po porannej kawie przy stoliku, wraz z niedopalonym papierosem wciśniętym tuż obok w blat. No i to feralne okno bez szyby, chłód wpełzający do salonu mimo tego, że szczelnie zasłoniłem je firaną, przyklejając ją do ściany taśmą. – Oknem się jeszcze nie zająłem.
Vanity przytakuje tak lekko, że gdybym nie obserwował jej uważnie, umknęłoby to mojej uwadze. Daję dziewczynie zdjąć płaszcz, ja ruszam w stronę stolika przy oknie i odkładam brudne naczynia do zlewu, poprawiając jeszcze raz poduszki na sofie, żeby wszystko chociaż jakoś się prezentowało.
Spoglądając na terrarium Lady Macbeth wciśnięte między stare pianino a biblioteczkę, przypomina mi się fakt, że Maximoff ma zwierzę.
- Co z twoim jastrzębiem? – odwracam się na pięcie, by zastać Vanity bez płaszcza i butów, ściskającą rączkę torby nerwowo, niepewna, gdzie ruszyć dalej. Podskoczyła lekko na dźwięk mojego głosu, kręcąc głową.
- Orzeł. Frigga poradzi sobie – imię ptaka brzmi miękko i łagodnie, zupełnie niepodobnie do drapieżnego zwierzęcia.
- Mam nadzieję, że nie wparuje do mnie przez moje rozbite okno – śmieję się gardłowo, ściągając z siebie jednym ruchem płaszcz. Łapię Vanity lekko za łokieć, ciągnąc ją w głąb mieszkania. – Dalej, nie gryzę-
Dziewczyna rzuca mi piorunujące spojrzenie, ale daje się prowadzić. Zatrzymuję ją tuż przed sofą, tuż przed wiszącym obrazem namalowanym jej dłonią. Pejzaż perfekcyjnie komponuje się z mdłą, bladoniebieską ścianą (której jakimś cudem właściciel kamienicy nie pozwolił mi przemalować), nadając pokojowi więcej koloru i życia. Vanity wydaje się być zadowolona efektem swojej pracy, cień uśmiechu pojawiający się powoli na jej twarzy. Pozostawiam ją sam na sam z obrzydliwą ścianą/pięknym obrazem i ruszam w stronę aneksu kuchennego.
Spokojnie stać mnie było na domek jednorodzinny na obrzeżach miasta, ale coś było w tym niedużym mieszkaniu w obdrapanej kamienicy w centrum miasta, coś, co przyciągnęło mnie tu tyle lat temu i nie pozwoliło mi się wynieść.
Włączam czajnik, opierając biodro o blat; odwracam głowę w stronę dziewczyny, wciąż stojącej przed obrazem.
- Ile cukru? – odchrząkuję uśmiechając się krzywo. Maximoff zrzuca mi zdezorientowane spojrzenie, siadając niepewnie na sofie.
- Cukru? Do czego?
- Herbaty - uderzam lekko bok imbryka podnosząc brwi. Vanity podnosi ręce, kręcąc głową.
- Nie, naprawdę, dziękuję-
- No co ty – parskam, otwierając kilka szafek kredensu na raz w poszukiwaniu najczystszych i najlepiej wyglądających filiżanek. - Brytyjczykowi nie odmawia się herbaty.
Choć jestem do niej tyłem, przed przymkniętymi oczami widzę obraz dziewczyny opadającej zrezygnowanie na sofę i kiedy słyszę ciężkie westchnięcie uśmiecham się pod nosem.
- Masz rodzeństwo? – zaczynam, tym razem ciszej, na tle syczącego czajnika, którego wyłączam szybkim ruchem. Maximoff musi zastanawiać się nad pytaniem, lub po prostu zapomniała o naszej wspaniałej zabawie z wcześniej, bo nie odpowiada przez jakiś czas. Krzyżujemy spojrzenia przez pokój, ja nalewający herbatę do zadymionych filiżanek, ona obserwująca mnie w ciszy, jakby kalkulowała w głowie, jak dużo może powiedzieć. Rozluźniam postawę lekko, dając jej do zrozumienia, że nie musi się wstydzić.
- Młodszy brat, Richard. Nie mamy jakiegoś fantastycznego kontaktu ale nie jest aż tak źle – stawiam filiżanki z brzękiem na ławie obok sofy, pozwalając herbatom parować na tle chłodnego mieszkania.
Vanity podnosi głowę, patrząc na mnie nieprzerwanie. Ja znów ruszam do kredensu, w poszukiwaniu pudełeczka herbatników, które byłem pewien, że niedawno kupiłem. Moje szukanie przerywa głos dziewczyny, który przebija mnie jak chłodny wiatr tego ranka, jak uderzenie w lód twarzą i tępy ból w policzku, gdy Maximoff podcięła mi nogi albo ostre promyki słońca parzące moją skórę, gdy wychodziłem z lasu. – A ty?
- Co ja? – czuję, jak moje wcześniejsze rozluźnienie znika, a wszystkie możliwe, znane mi mięśnie się napinają. Nagle staję się sztywny i wyprostowany i nie jestem pewien, czy jestem w stanie już w ogóle się rozluźnić (wydaje mi się, że tak, jest taka szansa, gdy znowu głos Vanity przecina gęstą ciszę i wszystko się pode mną kruszy, tracę grunt pod nogami i zaciskam palce tak mocno na kredensie, że moje dłonie robią się całkowicie białe) 
– Czy masz jakieś rodzeństwo? Albo miałeś?
Biorę głęboki oddech, puszczając drewno (w którym zostały wgłębienia w kształcie moich dłoni), nie, nie mogę sobie pozwolić na coś tak przyziemnego jak wrażliwość, już nie.
Bo choć minęło tyle lat, ta rana wciąż jest otwarta i wciąż coś, jakieś cholerstwo, się z niej sączy.
- Nie. – odpowiadam krótko, wreszcie znajdując do cholerne pudełko herbatników i kładę je z trzaskiem na ławie. Mam wrażenie, że Vanity lekko wzdrygnęła się, gdy upuściłem opakowanie, ale mam to gdzieś; siadam obok niej, zdecydowanie zbyt blisko, ale mam dosyć głupich pytań i głupich odpowiedzi i jedyne co chcę, to się rozluźnić.
- Co najbardziej lubisz malować? – rzucam, niby niedbale, zakładając nogę na nogę.
- Portrety i krajobrazy – mówi powoli i ostrożnie mierząc mnie wzrokiem, jakbym miał zaraz się na nią rzucić.
- To trafiłem z moim zamówieniem – choć naprawdę próbuję uśmiechać się szczerze, wiem, że mi to nie wychodzi. – Twoja kolej.
Herbaty parują, zanurzając nas w lekkiej mgle, szmer życia miasta wydostaje się zza zaklejonego okna, krusząc naszą kolejną chwilę ciszy.
- Gdzie pracujesz?
Automatycznie się rozluźniam, opierając głowę o ramę sofy.
- Wieczorami grywam w klubach, dorabiam jako bibliotekarz i krytyk filmowy na Internecie – wzruszam ramionami, wskazując niedbale w stronę pianina niemal naprzeciwko nas, gitary wciśniętej w róg i wypchanej książkami biblioteczki obok terrarium węża. Vanity wydaje się mniej spięta, co mimowolnie mnie podnosi na duchu. Ostatnia rzecz jaką chcę, to kolejna przerażona osoba.
- Ta twoja… magia – mówię po jakimś czasie, łapiąc w dłoń ciepłą, już nie parzącą filiżankę. Maximoff robi po chwili to samo, opatulając palce wokół kubka. Specjalnie wybrałem te najbardziej misternie ozdobione i czuję lekką irytację, że dziewczyna nie zauważyła mojego poświęcenia, ale nie przerywam sobie – jest czerwona. Czemu?
Szatynka wzrusza ramionami, chowając lekko usta za parującą herbatą. Zakładam drugą dłoń na oparcie sofy, nachylając się w stronę Vanity.
- Tak jest w mojej rodzinie. Kobiety mają czerwoną moc, mężczyźni fioletową.
Przytakuję lekko, biorąc łyk gorzkiego naparu. Niebieskooka nie wydaje się dawać za wygraną, więc sekundę po tym, gdy odstawiam filiżankę, rzuca we mnie kolejne pytanie.
- Kto-
Przerywa jej skrzek i zawirowanie, które pojawia się w zasklepionym oknie. Firana odrywa się od ściany z trzaskiem i do pokoju wpada, wraz z powiewem chłodnego wiatru, zdezorientowany, ogromny, brązowoskrzydły ptak. Mam ochotę podskoczyć do niego i zadusić zwierzę obserwując, jak bardzo zniszczyło moje misternie zaklejone okno, jeszcze to cholerstwo obiło się o biblioteczkę i wywaliło kilkanaście książek, które na pewno kosztowały masę pieniędzy, ale Vanity wyprzedza mnie, rzucając się w stronę zwierzęcia ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Frigga! Co ty tu robisz?
Ptak patrzy na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć i nie potrafię powstrzymać parsknięcia, które wydobywa się z moich ust. Obie, orzeł i Vanity zwracają na mnie pytający wzrok.
- Może oprócz tej magii jeszcze rozmawiasz ze zwierzętami, co? – uśmiecham się szyderczo, ale ptak patrzy na mnie morderczym wzrokiem i śmiech gaśnie mi w gardle. Przewracam oczami, wzdychając ciężko. – No mamy już chyba wszystkich, brakuje tu tylko twojego tatusia i braciszka, no i tej bandy dzieciaków z wczoraj, co mi rozwaliły obr-
- Myślisz, że przyleciała bez powodu? – głos dziewczyny ma w sobie zakłopotanie, którego wcześniej nie słyszałem i ja czuję się niepewny co do tej całej sytuacji, ale zduszam to wszystko, uśmiechając się krzywo.
- Myślę, że twój tatuś zdenerwował się, bo nie wróciłaś do domu na noc i posłał po ciebie gołębia pocztowego – mrugam, klepiąc miejsce na kanapie obok siebie. – Siadaj, nie masz się o co martwić.

Vanity?

poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Annabell CD Matthewa

Uśmiechnęłam się widząc znajomego chłopaka. Jeszcze nigdy widok nikogo tak mnie nie uciszył.  Już bałam się, że będę skazana na własne nogi, a wtedy na pewno bym się spóźniła. Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie. Tak bardzo w moim stylu. W nocy łazić po lesie szukając trupów, a za dnia wszędzie się spóźniać. Podeszłam szybko do samochodu.
-Spadłeś mi z nieba -powiedziałam uśmiechając się do niego i wsiadając obok. -Już się bałam, że się nie wyrobię do pracy.
-No widzisz, los ci sprzyja. Wracałem akurat z roboty -powiedział wyjeżdżając z parkingu. -Stresik przed pierwszym dniem? -Zapytał szczerząc się jak głupi do sera.
-Coś ty jestem oazą spokoju -powiedziałam z sarkazmem wywracając oczami. -Jestem tak zdenerwowana, że rano zamiast podlać kwiaty prawie podlałam kota. Jak mam wytłumaczyć osobą niewiele młodszym ode mnie, że Shekspire był naprawdę genialny.
Chłopak zaśmiał się zerkając na mnie kątem oka.
-A czy ktoś kazał ci wybrać taki zawód? Mogłaś zostać na przykład... sprzątaczką -zażartował zerkając na mnie.
Przygryzłam wargę zastanawiając się czy przyznać się chłopakowi do tego czy jestem. Zasługiwał na prawdę, kryjąc mnie i moje niezbyt dokładne zeznania. Do tego był moim przyjacielem, a ich nie powinno się okłamywać. Z drugiej strony najzwyczajniej w świecie bałam się. Bałam się jego reakcji na taką nowinę, dodatkowo tego, że wyśmieje mnie. W końcu życie istot nadnaturalnych nie jest takie oczywiste dla wszystkich. Jednak coś w jego nocnych słowach nie dawało mi spokoju. Jakby próbował przekazać mi, że zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje lepiej niż myślę.
Zaparkował pod szkołą opierając jedną rękę na kierownicy i odwracając się w moją stronę. Spojrzałam w jego karmelowe tęczówki, w których widniało ogromne zmęczenie, zasłaniane przez wesołe błyski. Podjęłam decyzję.
-Znalazł byś dla mnie moment po południu? -Zapytałam przygryzając wargę. -Jestem ci winna wyjaśnienia, a teraz trochę krótko z czasem. 
-Jasne, zdzwonimy się jak skończysz -powiedział, gdy wysiadałam. 
Posłałam chłopakowi ostatni uśmiech gdy odjeżdżał i odwróciłam się w stronę placówki. Czas na rzeź.
Dzień mijał mi powoli, ale satysfakcjonująco. Po pierwszych dwóch lekcjach minął stres i wpadłam w pewien początkowy rytm. Krótkie przedstawienie się i lecimy z tematem. Była właśnie ósma godzinna lekcyjna, którą miałam z klasą, na końcówce swojej edukacji. Domyślałam się, że spokój panujący w klasie jest raczej spowodowany zmęczeniem niż dobrego zachowania klasy. Mi nieprzespana noc też dawała coraz bardziej w kość. Odwróciłam się po ponownym przejściu całej klasy dyktując notatkę na temat omawianej lektury. Przeniosłam wzrok na tablicę na której zapisałam cytat, ale znajdowało się tam coś zupełnie innego. Zamiast liter na czarnej powierzchni można było dostrzec runy nakreślone kredą, moim charakterem pisma. Zatrzymałam się na środku klasy przyglądając się swojemu "dziełu", jednocześnie przerywając dyktowanie.
-Wszystko w porządku? -Rozległ się czyjś głos, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Tak, oczywiście -powiedziałam odwracając wzrok, kierując go na klasę kończąc notatkę. Zerknęłam ponownie na tablicę, gdzie znowu widniał cytat. -Zostało dziesięć minut do końca, ale was dziś trochę wcześniej. 
Klasa nie czekała długo, abym przypadkiem się nie rozmyśliła. Wyszłam z klasy i udałam się do pobliskiej łazienki. Podeszłam do umywalki i obmyłam szybkim ruchem twarz. Zaczynało kręcić mi się w głowie, a do moich nozdrzy wdarł się metaliczny zapach krwi. Oparłam się plecami o ścianę ciężko oddychając. Próbowałam zapanować nad nadchodzącą mocą , niosącą zapewne kolejną mało optymistyczną wizję świata. Usłyszałam otwierające się drzwi i zobaczyłam zielonooką dziewczynę, z którą właśnie skończyłam lekcje.
-Wszystko z panią dobrze? -Zapytała, o ile dobrze pamiętam, Frey. Pokiwałam w odpowiedzi, jednak, dziewczyna stała dalej mi się przyglądając. -Może jednak po kogoś pój...
Reszty jej słów nie słyszałam zagłuszone przez krzyki słyszane tylko przeze mnie. Zjechałam po ścianie chowając głowę w dłoniach, czując napierające na nią ciśnienie.
Jestem w jakimś magazynie. Dokoła czuć metaliczny zapach świeżej krwi, przeplatany wonią zgnilizny i... Farby? Tak to zdecydowanie farba. Rozglądam się dokoła szukając jakiś wskazówek, gdzie się znajduję i w jakim czasie. W pomieszczeniu panowała niczym niezmącona ciemność. Zrobiłam krok do tyłu i poczułam, że na czymś ustałam. W tym momencie księżyc oświetlił cały magazyn przez dziurę w suficie. Ściany były zapełnione runami, takimi samymi jakie widziałam w klasie. Odwróciłam się chcąc zobaczyć na czym stanęłam. Serce zatrzymało się, a żołądek zawiązał mi się w supeł. Za mną znajdowała się góra... Góra stworzona z około dwadzieścioro osób, a tym czymś na czym stanęłam okazała się dłoń jakiejś kobiety. Nie było jakiegoś określonego wzoru dla tych osób. Młodzi i starzy. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Chorzy i zdrowi. Każdy mógł tu leżeć. Odwróciłam wzrok od tego widoku patrząc przed siebie i powstrzymując nadchodzące wymioty. Przede mną stała tyłem jakaś postać. Z tej odległości i w tym oświetleniu ciężko było, kto to jest. Jednak byłam pewna, że go znam. Dałabym sobie rękę uciąć, że go znam. Tylko skąd. Ta sylwetka była tak znajoma... W pewnym momencie postać odwróciła się. W tym momencie moje uszy zaatakował krzyk tysiąca, jak nie miliona głosów. Zatykałam uszy, jednak na nic to się zdawało. Widziałam krew spływającą po rękach postaci, która ruszyła na mnie. Zamknęłam oczy, czując narastający we mnie krzyk.
Ocknęłam się z wizji z krzykiem, powodując stłuczenie wszystkich luster w łazience. Całe szczęście okno wytrzymało. Zachłysnęłam się powietrzem, wpatrując się przed siebie szeroko rozwartymi oczami, w momencie gdy do pomieszczenia wpadła Frey wraz z... Mattem? A co on tu do stu piorunów robi? Podbiegł do mnie, kiedy ja powoli próbowałam podnieść się na nogi. Trzęsłam się jak galaretka, kiedy przygarnął mnie do siebie.
-Ej, już spokojnie. Co jest Anna? -Zapytał głaszcząc mnie po włosach. 
-Nie tu -powiedziałam zerkając na lekko... wystraszoną dziewczynę w drzwiach. Cała łazienka wyglądała jak po przejściu tornada. -Dziękuję za pomoc, Frey. Lepiej zmykaj stąd za nim ktoś cię zobaczy i oskarży o ten burdel.
Wyszliśmy z pomieszczenia na korytarz. Ustałam czekając aż chłopak skończy rozmawiać z dziewczyną. Wyszliśmy ze szkoły, a chłopka praktycznie wsadził mnie do samochodu. Ruszyła z parkingu jadą tylko w sobie znanym kierunku.
-Chyba muszę ci wyjaśnić, czego świadkiem byłeś -zaczęłam po cichu, patrząc na wciąż na moje trzęsące się ręce. -Bo widzisz...
-Jesteś banshee i miałaś właśnie... wizję... atak mocy... jak zwał tak zwał. Nie mylę się? -Powiedział z poważną miną, zerkając na mnie.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza patrząc na spokojnego chłopaka.
-Skąd wiesz? -Zapytała lekko przestraszona.
Matt?

niedziela, 18 lutego 2018

Od Doriana CD Junsu

Pytanie Azjaty ciążyło Dorianowi w głowie. Nie wiedział, czy podać mu swoje prawdziwe imię, czy spróbować wyjść z opresji kłamiąc. Nerwowo ściskał miłe w dotyku ubrania i co chwile spoglądał na niego i odwracał wzrok. Zastanawiał się, czy dalej jest tym samym chłopakiem, który dwa miesiące temu chciał kazać rodzicom iść do diabła i uciec z domu. Teraz marzył o żmudnej, codziennej rutynie i o kompletnie się nim nie przejmujących, ale żywych rodzicach. 
Nie zdawał sobie sprawy, że brunet cały czas wpatrywał się w niego oczekujacym wzrokiem. W końcu kiedyś musiał odpowiedzieć, jeśli chciał w ogóle ruszyć się z miejsca. Po kilkunastu ponownych sekundach myślenia zdecydował, że to bez znaczenia, czy poda mu swoje prawdziwe dane, czy zmyśli wszystko na swój temat. Nie wiedział czemu, ale lękał się wzroku, czy dotyku swojego wybawcy z opresji. Przełknął nerwowo ślinę i spojrzał mu w oczy. Ta jedna czynność sprawiła, że poczuł się pewniej. Dopiero teraz zauważył, że chłopak, na którego patrzy miał bardzo młodą twarz. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat i zastanawiał się co sprowadza tak młodego mężczyznę do takiego miasta. Po chwili zorientował się, że o nim również można mieć takie mniemanie. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wpatruje się w niego i lustruje go wzrokiem.
- Nazywam się Dorian - powiedział po chwili zawachania. - Jak Dorian Grey, Oscara Wilde'a - dodał i odwrócił wzrok w stronę kanapy, która wydawała się mu bardziej interesująca, niż konfrontacja z chlopakiem.
Pomyślał, że głupio byłoby nie skorzystać z ciszy, jaka panowała w pokoju i nie spytać Azjaty o jego imię. Uważał, że brak znajomości takiej informacji była niedorzeczna w takim obrocie sytuacji. Był jednak zbyt strachliwy i nieśmiały, by bez większego myślenia i układania w głowie najprostrzego pytania zapytać go o cokolwiek. Jego imiennik był jego kompletnym przeciwieństwen, ale matka uważała, że idealnie do niego pasuje. Pan Grey był duszą towarzystwa, a jego duma i narcystyczność często wprowadzała Doriana w zmieszanie jego czynami. Zawsze chciał być jak bohater tej książki, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że na końcu utworu umiera. Postanowił nie zastanawiać się więcej nad tym, co powiedzieć i co może o tym pomyśleć chłopak.
- A jak ja mam się do ciebie zwracać? - zapytał cienkim głosem.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Chłopakowi zdawało się, że mężczyzna należy do stanowczych osób. Popatrzył 
mu prosto w oczy. Dorian zawsze marzył, by być choć tak pewny siebie, by móc spojrzeć spojrzeć komuś prosto w oczy i powiedzieć choćby najgorszą prawdę. Niestety, bał się komuś spojrzeć w oczy, nie mówiąc już o powiedzeniu czegokolwiek.
- Jestem Junsu. Junsu Lee. - odpowiedział szybko, ale dość wyraźnie.
Teraz miał całowitą pewność, że chłopak był Azjatą lub miał jakiekolwiek azjatyckie korzenie. Szybko wyminął go w drodze do łazienki i zamknął błyskawicznie drzwi. Nie miał ochoty się kąpać. Nie miał nawet najmniejszej ochoty zrobić cokolwiek. W wolnym tempie zdejmował z siebie brudne i jeszcze w kilku miejscach mokre ubrania. Co chwile nerwowo zerkał w stronę drzwi, jakby obawiał się, że jest oglądany. Nie oczekiwał, że tak będzie, ale po prostu tak bardzo bał się wzroku innych osób, że nie czuł się bezpiecznie nawet w zamkniętej łazience. Wszedł powoli do kabiny prysznicowej i szybkim ruchem włączył wodę. Przeszły go dreszcze, kiedy pierwsze krople osadziły się na jego ciele. Nigdy nie lubił się kąpać. Zawsze uważał to za wymuszoną konieczność i nie czerpał z tego żadnej przyjemności. Dokładne umycie ciała nie zajęło mu zbyt dużo czasu, gdyż był wprawiony w szybkim braniu przysznica. Jakimś cudem nie udało mu się zmoczyć włosów i mozolnymi ruchami wkładał ubrania. Nie było dla niego zdziwieniem, kiedy zobaczył, że ubrania pasują na niego idealnie. Obaj mężczyźni mieli podobną do siebie posturę. Wyszedł z łazienki i zobaczył, że Junsu spogląda na niego zaciekawionym wzrokiem. Aż tak źle wyglądał w jego odzieży? Wszystko było możliwe. Wciąż nie umiał uwierzyć, że ktokolwiek mógłby mu pomóc w sytuacji, w jakiej znajdował się poprzedniej nocy. Był bardzo wdzięczny losowi za to, że pozwolił im się spotać. Odkąd obaj przedstawili się sobie, nikt nie odezwał się ani słowem. Dorian był przezwyczajony do zabójczej i niezręcznej ciszy, jaka panowała w pomieszczeniu. Zawsze był raczej bierny we wszystkich rozmowach. Wolał słuchać, niż opowiadać. Uważał, że każdy ma jakąś rolę na świecie, a jego zadaniem było milczenie i szeptanie, jakby bał się, że głośniejsze wyrazy mogą go skrzywdzić. Prawie natychmiast po tym, jak chłopak przestał wpatrywać się w punkt na ścianie i rozmyślać, Azjata wspomniał o tym, że pora wybrać się na śniadanie. Sam nie miał nic przeciwko wyjściu z hotelu, więc pokiwał tylko potakująco głową i udał się do małego holu w pokoju. Szybkim wyćwiczonym krokiem ubrał buty i popatrzył wyczekująco na bruneta. Mimo tego, że trwała zima, dzisiejszego poranka przez okno wpadały poranne promienie słoneczne, które oświetlały bladą twarz Junsu. Wyglądał zjawiskowo i chłopakowi zdawało się, że mógłby patrzeć na jego urodę godzinami. Był ciekawy, czy mężczyzna posiadał dziewczynę. Z zamyślenia wyrwał go płaszcz, który narzucił mu na plecy. Chłopak odruchowo powiedział, że nie jest mu w zupełności potrzebny i wtedy sam Azjata zmarznie, a to byłaby ostatnia rzecz, jaką chciałby widzieć. Po kilku minutach protestu i namawiania, zgodził się wziąć odzienie pod warunkiem, że odda mu je od razu, gdy zauważy, że jest mu choć odrobinę zimno. Szybkim krokiem opuścili motel i udali się do najbliższej i jedynej znanej mu kawiarni. Śnieg iskrzył się wieloma kolorami i wszystko nadawało temu porankowi zadumy i nostalgii. Idąc, oboje wpatrywali się dookoła siebie i podziwiali miasto, jakim było Salem. Dorian chciał, by ta chwila trwała dłużej, ponieważ już po kilku minutach pojawili się przed znanym logiem kawiarni. Chłopak złapał z klamkę i wpuścił Junsu jako pierwszego. Do jego nozdrzy dotarł zapach cynamonowych bułeczek i innych słodkich wypieków. Często przychodził w takie miejsca z rodzicami, kiedy był mały. Może ten czas już nigdy nie powróci, ale chciał zatrzymać wszystkie osoby na których mu zależało, a te zdawały się znikać jak pękające, mydlane bańki. Spojrzał uważnie na chłopaka, gdyż wykorzystywał fakt, że ten uważnie wpatrywał się w ladę.
- To co zamawiasz? - zapytał cicho i wbił wzrok w podłogę.

Junsu? Mam nadzieję, że nie wyszło tak beznadziejnie, jak mi się zdaje...

wtorek, 13 lutego 2018

Od Junsu CD Doriana

Nie spodziewałem się spotkać znowu tego samego chłopaka. Proszenie go o pomoc nie była najlepszą decyzją w moim życiu, a przynajmniej tak sądziłem. Jednak, o dziwo, nieznajomy zaproponował pójście do hotelu, na co przystanąłem. Tak chyba będzie lepiej, przynajmniej tak sądziłem. Chłopak ruszył przed siebie, jakby wykonywał rozkazy, to wszystko wydawało się niedorzeczne, dopóki czegoś nie powiedziałem, on stał, nic nie mówiąc. Stał i marznął. Widziałem jak się trzęsie, jak cienki materiał ani trochę nie ocieplał jego ciała. Cicho westchnąłem, ruszając za nim do hotelu. 
Kilkukrotnie potknął się, tym samym powodując, że musiałem go złapać, żeby się nie przewrócił. Fakt, było mi obojętne, czy coś mu się stanie, czy też nie. Nie znałem go, jednak wyciągnięcie ręki było tutaj widziane. Szczególnie przez jego stan. Nie chodzi tylko o to, że był pijany, ale widać było w nim zagubienie, przynajmniej ja go tak postrzegałem w tamtej chwili, całkowicie go nie znając. 
Dojście do hotelu zajęło... wcale nie tak dużo czasu, co było dużym plusem. Wszedłem do środka budynku, przeszukując kieszenie. Klucze zostawiłem w recepcji, więc dlaczego teraz miałem je w kieszeni? No cóż, nie wnikam w to, jak tam się znalazły. To nie było ważne w tej chwili. 
Poszedłem w kierunku windy, naciskając odpowiedni przycisk, wyczekująco spoglądając na niego. Musiałem nadużywać swojej dobroci i pomocnej ręki do nieznajomego mi chłopaka. Zawahał się, widziałem to od razu, gdy tylko zadałem mu pytanie. Stał jak oniemiały, zastanawiając nad tym, co mu zaproponowałem. No fakt. Niecodziennie można dostać darmowy nocleg w czyimś pokoju hotelowym. Spanie na sofie dla niego będzie chyba najlepsze, dlatego też mu to zaproponowałem, na co i tak, chcąc czy nie chcąc, musiał przystać. 
Nadal musiałem stwarzać pozory normalnego człowieka, a nie nadprzyrodzonego, żywiącym się krwią żywych istot. 
Kiedy młodszy wszedł do środka, nie spuszczałem z niego wzroku. Jego ciało dygotało z zimna. Czekałem aż tylko zaśnie, co nastąpiło szybciej niż sądziłem. Podszedłem do łóżka hotelowego, zabierając z niego pościel, którą przeniosłem na swojego gościa. Jemu go się bardziej przyda niż mi. W końcu i tak spać nie pójdę, a zimna ani ciepła nie odczuwam tak, jak kiedyś. To nie ta rasa, żebym to wszystko odczuwał. Samego ciepła nie byłem w stanie nikomu dać, nawet jeśli bardzo bym tego pragnął. Moje serce nie było odkąd stałem się wampirem, ciepło ulotniło się szybciej niż bym sądził. Pozostało mi się męczyć z tym wszystkim przez kolejne lata. O ile ktoś nie postanowi spróbować mnie zabić na przeróżne sposoby. 
Przysiadłem na podłodze, tuż koło sofy. Przyglądałem się towarzyszowi, który spokojnie spał, przytulając się do pościeli, którą go przykryłem. 
Mimowolnie zerknąłem na jego szyje, nic nie robiąc. Mimo głodu, który mi towarzyszył, byłem w stanie się powstrzymać przed wyrządzeniem krzywdy, w szczególności zagubionej osobie.
Do rana siedziałem na podłodze, patrząc jak ten spokojnie oddycha, przytulając się kurczowo do ciepłego materiału, a z jego ust uciekło kilka pomruków. Jak tylko otworzył oczy, przeciągnął się i rozejrzał po pokoju, aż spojrzał na mnie. 
- Spokojnie, nie wyrzucę cię - mruknąłem, podnosząc się. - Chodź na śniadanie - powiedziałem, gdy ten podniósł się do siadu, dość niepewnie na mnie patrząc. Czytanie w myślach naprawdę się przydaje, ale wole o tym nic nie wspominać. - Ale najpierw idź się umyć. Dam ci jakieś ubrania na zmianę. Powinno pasować - przyznałem, zaczynając szukać czegoś na zmianę dla człowieka. - Właśnie. Jak mam się do ciebie zwracać? - zapytałem, gdy podałem mu czyste rzeczy, łącznie z nowymi bokserkami, nawet miały metkę, i skarpetkami. 
Gdy ten podniósł się z sofy, zrzucając z siebie kołdrę, wstał i podszedł, zabierając ode mnie ubrania z widocznym zawahaniem. Nic nie powiedziałem, jedynie obserwowałem jego ruchy, cicho wzdychając kiedy ten odwrócił ode mnie wzrok. Nie zjem go, nie mam takiego zamiaru. 
Był jak dziecko, które potrzebowało pomocy rodziców we wszystkich sprawach, z którymi nie był w stanie sobie poradzić samemu. 
Czekałem na odpowiedz z jego strony w kwestii imienia, co się przedłużało z każdą kolejną minutą.

Dorian? Wybacz za takie krótkie, ale w szkole ciężko mi się pisze. I za błędy także przepraszam.

piątek, 9 lutego 2018

Od Annabell CD Alucera

Spojrzałam na mężczyznę obawiając się jego wybuchu. Nie było tak, że bałam się go jako przedstawiciela likantropii, ale jako osobę dużo silniejszą ode mnie. Do tego przejawiającego agresywne zachowania. Czyli trzeba zacząć dobierać ostrożnie słowa. Westchnęłam próbując przypomnieć sobie coś z tej nocy. Oblizałam wargę zastanawiając się nad tym co się właściwie wydarzyło. 
-Obawiam się, że za bardzo ci nie pomogę -powiedziałam nie patrząc na niego.- Nie chodzi o to, że nie chcę. Serio, jakbym mogła chętnie bym ci pomogła. Po prostu...-przerwałam zastanawiając się nad tym, czy nie wywołam kolejnej zmiany koloru jego oczu. -Nie wiem, ile wiesz na temat mojej rasy, ale banshee popadają w... coś w rodzaju transu. Wiesz, wychodzę z domu do sklepu, a nagle znajduję się wiele kilometrów od domu w środku lasu nad trupem. Tak było i tego wieczoru. Tylko zamiast martwego ciała znalazłam wampira atakującego niewinne dziecko -powiedziałam skubiąc nogawkę spodni. 
Mężczyzna opadł z powrotem na krzesło, opierając ręce na oparciu. Zaciągnął się papierosem wwiercając we mnie swoje ciemne spojrzenie. Ciekawiło mnie, dlaczego właściwie tak uparł się na tego wampira. Rozumiem, wilkołaki i krwiopijcy to odwieczni wrogowie, jednak on zdecydowanie prowadził swoją własną wojnę. Domyślałam się, że może chodzić o żonę chłopaka. Wiedziałam jednak, że lepiej o to nie pytać, poza tym to jego prywatna sprawa. Wzięłam kubek w obie ręce i upiłam łyk przestygniętej już herbaty.
-Na pewno nic więcej nie pamiętasz? Czegokolwiek co mogłoby mnie naprowadzić na niego-zapytał wypuszczając dym i klepiąc psa, który widzą, że właściciel się uspokoił podszedł do niego.
Pokiwałam głową w milczeniu wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Byłam wręcz zła na siebie, że nie jestem w stanie powiedzieć mu więcej. Miałam mętlik w głowie, próbując przypomnieć sobie cokolwiek, nawet jak był ubrany. Podwinęłam nogę pod siebie, a rękę  oparłam o stół, aby następnie oprzeć na niej głowę. Palcami drugiej dłoni jeździłam po meblu rysując jakieś wzory. W tym momencie mnie olśniło.
-Symbol -powiedziałam, czując jak zapala się nade mną mentalna żarówka.
-Symbol? -Powiedział nie rozumiejąc o co mi chodzi. -Znowu jakiś odlot banshee, czy jakaś inna forma psychozy?
Podniosłam na niego wzrok. Jak mogłam o tym zapomnieć. Tak zignorować przeczucie, to wręcz powinno być karalne. Nie mam pojęcia jakim cudem udało mi się wymazać coś tak oczywistego i jednocześnie pomocnego.
-Przepraszam, po prostu właśnie coś mi się przypomniało -powiedziałam przenosząc wzrok na mężczyznę. -Kiedy ocknęłam się z transu zauważyłam znaki w śniegu. Mogłam nieświadomie je narysować za pomocą automatycznego pisania. W pierwszej chwili wydały mi się czymś mało ważnym, jednak teraz wiem, o co chodzi. Ma to związek z tatuażem...
-Jakim tatuażem? -Zapytał podsuwając krzesło bliżej mnie, jednak wciąż zachowując dystans.
-W pewnym momencie rękaw koszuli wampira podsunął się do góry i mogłam zauważyć tatuaż na jego lewej ręce. Były to te same znaki, które narysowałam na ziemi -powiedziałam i wzięłam kartkę wraz z ołówkiem, które leżały na stole. Nakreśliłam odpowiednio kreski tworząc dwa chińskie znaki. - Niektóre większe.. rody.. stada.. jak zwał tak zwał, znaczą swoich członków, aby uniknąć nieporozumień ze strony innych pobratyńców jak i innych istot. Ten znak -powiedziałam uderzając palcem w kartkę -oznacza sprawiedliwość. Może to być zwykły tatuaż lub oznaczenie przynależności.Możliwe, że ten osobnik się zbuntował, no chyba, że faktycznie należy do tych złych. Mam znajomego, który lubi wkładać palce między drzwi, więc wie sporo na temat istot zamieszkujących nasze miasto.
Uśmiechnęłam się kończąc herbatę oraz mój wywód. Byłam zadowolona z siebie, że udało mi się połączyć elementy układanki. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już dobrą godzinę po dziesiątej. Czeka mnie jeszcze dużo pracy w mieszkaniu, a mój kot już pewnie spróbował uciec. Podziękowałam mu za gościnę i zaczęłam zbierać się do wyjścia, ale w ostatniej chwili odwróciłam się do Alucera.
-Nie myśl sobie, że nie wierzę w twoje umiejętności łowcze, jednak... Może mogłabym ci pomóc? No wiesz, przyciąga mnie śmierć, a wampiry często ją za sobą niosą. Mogę być przydatna, aby wykryć ich kolejne ataki -powiedziałam wykręcając sobie palce i spuszczając głowę.
Alucer?

Od Frey CD Matthewa

Uśmiechnęłam się zaspana do mężczyzny rozkładającego talerze. Co prawda, obudził mnie zapach dobiegający z kuchni, jednak mogłam stwierdzić, że mimo okropnego bólu głowy spowodowanego wczorajszą imprezą czułam się wyspana i dość wypoczęta. Zaśmiałam się cicho na roztrzepaną fryzurę policjanta i lekko zachrypnętym głosem się przywitałam
-Dzień dobry, Panie Vasco-mruknęłam przysłaniając oczy od promieni słonecznych przebijających się przez okno
Widząc przymrużone oczy z udawanym groźnym uśmiechem Matt`a zaśmiałam się posyłając łobuzierski uśmiech
-Nie zacząłem jeszcze godzin pracy-pogroził palcem- Jeszcze masz prawo mówić do mnie po imieniu
-Oj dobrze, dobrze- zaśmiałam się- Mogłeś mnie obudzić, pomogłabym przy śniadaniu
-Na szczęście sobie poradziłem- posłał mi uśmiech
Zakryłam usta z powodu ziewnięcia i usiadłam przy stole, na którym po chwili pojawił się stos naleśników. Uwielbiałam je jak nic innego, więc niczym dziwnym było ukazanie się w moich oczach iskierek szczęścia. Nałożyłam sobie przysmak i chwyciłam za dżem stojący obok talerza. Miałam lekki problem z odkręceniem słoika, ale na szczęście z pomocą ruszył mi Matt, unosząc w rozbawieniu kąciki ust. Wystawiając czubek języka posmarowałam naleśnika, po chwili krojąc go na kawałki
-Nie wiedziałam, że mężczyźni mogą tak dobrze gotować- powiedziałam z pełną buzią
Policjant przyjął komplement krótkim śmiechem. Byłam mu wdzięczna za nocleg i wykarmienie, jednak nie chciałam mu dalej przeszkadzać. Posprzątałam po śniadaniu i przebrałam się w swoje ubrania. Koszulkę chłopaka zabrałam ze sobą obiecując, że po upraniu jej pojawię się na komisariacie, aby ją oddać. Spakowałam wszystkie rzeczy i żegnając się z brunetem wyszłam na zimne powietrze. Zadzwoniłam po taksówkę i po piętnastu minutach znalazłam się pod swoim domem. Zapłaciłam taksówkarzowi i ruszyłam do budynku. Drzwi były zamknięte, a ja nie mogłam się dostać do środka. Zapomniałam, że nie mam ze sobą kluczy, a staruszka albo śpi, albo gdzieś wyszła. Koleżanki pewnie same nie wiedziały gdzie są, budząc się w obcych łóżkach, a mi nie zostawało nic innego jak nie udać się w kierunku lasu. Las w Salem znałam praktycznie jak własną kieszeń. Bawiłam się tu za dzieciaka i rozwijałam magiczną część siebie. Kierując się ledwo widoczną ścieżką dotarłam do niedużego drewnainego domku. Drewno spróchniałe od wilgoci skrzypiało pod każdym krokiem. Stare drzwi zatrzeszczały, a do moim nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach. Jednak przy kominku nadal wyczekiwały na użytek kilka kawałków drewna. Rozpaliłam ogień, który powoli zaczął ogrzewać budynek. Przyjrzałam się podłodze i widząc krzywą listwę, mocno ją pociągnęłam. Powoli wyciągnęłam z ukrytej szczeliny kilka książek, za których posiadanie łowcy mogli szybko znaleźć pretekst, aby się pozbyć ''wybryków natury''. Usiadłam na starym fotelu i przekładając skórzaną, grubą okładkę pogrążyłam się w lekturze

Matt?

środa, 7 lutego 2018

Od Doriana CD Junsu

Dorian nie myślał trzeźwo obejmując nieznajomego, pytając go i chcąc mu pomóc. Gdyby nie był pijany, napewno zarumieniłby się tylko i uciekł ze wstydu nie okazując emocji, a potem wróciłby znów do baru i upiłby się jeszcze bardziej, by zaropić swoje smutki w alkoholu. Jednak chłopak nie był trzeźwy. Był zrozpaczony, pijany i szukający jakiegokolwiek źródła pomocy, jaką mógłby mu oddać ktokolwiek. Jednak wszyscy ludzie, jakich napotkiwał na swojej drodze, okazywali się być egoistami, którzy strzegli źródła swojego szczęścia, nie chcąc się nim podzielić z kimkolwiek. Teraz, kiedy nawet wcześniej spotkany Azjata uważał go za jedynie szybką pomoc w znalezieniu drogi do baru, chłopak zdał sobie sprawę, jak bardzo niepotrzebnym człowiekiem musi być. Nie chciał go odprowadzać. Nie chciał znów przeżywać rozczarowania, kiedy chłopak zwyczajnie mu podziękuje i będzie musiał odejść. Nie chciał znów zostawać sam ze swoimi wszystkimi lękami. Był zmęczony wszystkimi przytłaczającymi emocjami, jakie przyżywał. Czuł na sobie wzrok mężczyzny. Wiedział, że patrzy na niego oczekująco i zastanawia się, czemu musiał trafić akurat na niego. Nikt raczej nie cieszy się z zziębniętego i pijanego przewodnika. Dorian nie chciał patrzeć w jego stronę. Wiedział, że jedyne co zobaczy, to rozczarowanie nieporadnością mężczyzny. Czuł, że z minuty na minutę coraz bardziej zamienia się w kostkę lodu, ponieważ zwiewna, lniana koszula nie ogrzewała w żaden sposób jego ciała. Nie chciał wypaść jeszcze słabiej w oczach bruneta, więc powstrzymywał szczękanie zębów, choć było to nadzwyczaj trudne. Nie miał zamiaru wracać do baru. Stwierdził, że spróbuje namówić go, by ten wrócił do hotelu. Wiedział, że jest niezbyt przekonujący.
- Nie chciałbyś wrócić do hotelu? Jest już późno. - powiedział.
W parku znów nastała martwa cisza. Z nosa Doriana wydostawały się obłoczki pary, a on sam nie był pewnien, ile czasu zajęło odpowiedzenie chłopakowi.
- Jeśli sądzisz, że tak będzie lepiej. - westchnął. - Zatem prowadź. - dodał szybko, kiedy zobaczył zakłopotanie w jego oczach.
Brunet ruszył od razu, jakby mechanicznie. Była to jedyna rzecz jaką potrafił robić. Wykonywać polecenia. Chyba, że sam próbował coś sobie rozkazać lub wytłumaczyć. Wtedy kończyło się to poważną klęską. Nawet nie patrzył za siebie, by sprawdzić, czy na pewno za nim idzie. Nie zastanawiał się, czy zmierza w dobrym kierunku. Nogi same kierowały go do celu. Wyłączył myślenie i patrzył się tępo przed siebie. Wyglądał, jakby wymienienie dwóch zdań z kimkolwiek wyprało go z jakichkolwiek emocji. Nie zamierzał analizować, jak spędzi jutrzejszy dzień, ile alkoholu wypije jutro. Liczyło się dla niego tylko dojście do hotelu. Z jednej strony zabójczo pragnął poznać Azjatę, a z drugiej jedyne o czym marzył, to uciec w najdalsze zakamarki tego miasta i zapomnieć o oczach, które sprawiały, że chciał, by to on został jego powiernikiem sekretów. Przed oczami co chwilę pojawiały mu się mroczki, które przepędzał szybkim mrugnięciem i zacięcie twierdził, że nic mu się nie dzieje i jest to sprawa niskiego ciśnienia. Przeciskał się przez wąskie uliczki i ślizgał na śliskiej drodze. Wiele razy nieznajomy musiał go potrzymywać, kiedy ten potykał się choćby o próg, co wprowadzało Doriana w niepokój, ponieważ okropnie bał się jego dotyku, jakby myślał, że ten wyrządzi mu jakąkolwiek krzywdę. Brunetowi coraz częściej miłość myliła się z nienawiścią, a strach z jego brakiem. Czasem ktoś, kogo znasz całe życie przestaje być kimś znanym i staje się nieznajomym w cudowny, przedziwny sposób. To właśnie czuł, gdy patrzył lub myślał o nim. Był mu zupełnie nieznany, ale podobało mu się to bardzo. Po kilkunastu minutach doszli na miejsce. Zatrzymał się i w milczeniu patrzył na mury hotelu. Wygląda na to, że chłopak był już wcześniej tutaj, ponieważ kiedy tylko przekroczyli próg budynku, wyciągnął klucze z kieszeni i podszedł do windy i wcisnął przycisk z drugim piętrem. Dorian wpatrywał się w niego w osłupieniu. Właśnie teraz nastała pora, by ten odszedł i zapomniał o chłopaku, zatapiając wszystko, co było z nim związane w alkoholu, jednak nie umiał się do tego zmusić. Azjata popatrzył na niego pośpiesznie.
- Nie idziesz? - zapytał.
Brunet był conajmniej w szoku. Chłopak wyraźnie oczekiwał, że on pojedzie z nim windą, do jego pokoju. Nie mógł przecież tego zrobić. Oczywiście, że był już cały przemarznięty i wykończony, ale jeszcze nigdy nie słyszał o tym, by ktoś zapraszał obcego do swojego lokum w hotelu.
- Ja? - szepnął cicho, ale tak, by był słyszalny.
Mężczyzna przewrócił oczami, wyraźnie zirytowany tym, że musi nadużywać swojej dobroci. 
- Wyglądasz okropnie. - rzucił. - Możesz spać na sofie, jeśli ci to nie przeszkadza.
Nie spodziewał się, że pozwoli mu siebie odprowadzić, nie mówiąc już o propozycji noclegu. Jednak zmęczenie wygrało z jego wachaniem i zgodził się na jego dobroduszną decyzję. Drogę od holu do pokoju przebyli w milczeniu. Dorian opierał się o ścianę idąc w kierunku numeru 194, który wyczytał z jego kluczy. Ledwo trzymał się na nogach. Słysząc szczęk otwierającego się zamka, zdał sobie sprawę, jak bardzo musiał być w tyle. Ostatkami sił przyśpieszył i wszedł do pokoju. Nie różnił się on zbytnio od tych, w których bywał. Nie dbał on zbytnio o to, jak źle teraz wygląda i jak źle musiał wypaść przy Azjacie. Ściagnął buty w przedpokoju i ruszył w stronę sofy. Położył się na jej przegu i zwinął się w kłębek. Wyglądał, jakby chciał zniknąć w tym jakże obszernym meblu. Nie pamiętał ile czasu zajęło mu zaśnięcie. Nie pamiętał łez, które spływały mu po policzkach. Nie pamiętał, jak bardzo zimno było mu, kiedy zasypiał. Jedyne co czuł, to wzrok mężczyzny, który spoczywał na nim, od chwili, w której przekroczył próg pokoju.

Junsu? Proszę cię, rusz tą fabułą.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Od Octavi

Wysiadłam z samochodu pośpiesznie, porwałam z siedzenia wypchaną torbę i ruszyłam prawie biegiem do starych zielonych drzwi, z których schodziła farba. Musiałam się jednak cofnąć aby zamknąć samochód. W końcu stoję przed tym nowym światem z Averym u boku i listą rzeczy do kupienia do nowego domu. Co prawda nie można było nazwać tego domem. Budynek był mały i obskurny. Znajdowały się w nim podstawowe pomieszczenia. Na dole niewielki salon połączony z kuchnią a na górze jeden duży pokój, jeden mały i łazienka. Nie był to szczyt marzeń ale na pewno początek góry. Od czegoś w końcu trzeba zacząć. Uszczuplony budżet po wycieczce do Włoch nie pozwalał na większy luksus. 
Z uśmiechem przekroczyłam próg i zatrzasnęłam skrzypiące drzwi.
- Nowe życie otwiera się przed nami Avery! - wrzasnęłam do psa, który już zaczął obwąchiwać ściany. Godzina była wczesna więc miałam mnóstwo czasu aby zacząć remont. Mój telefon zawibrował, co nie zdarzało mu się często o tej porze. Na ekranie widniało powiadomienie z czatu. Zaskoczyła mnie ta informacja, dawno nikt się nie odezwał. Podekscytowana jak mała dziewczynka usiadłam na fotelu wzniecając przy tym tumany kurzu w powietrze i odblokowałam telefon.
Someone: Witaj nieznajoma, pracowity dzisiaj dzień u Ciebie się zapowiada czy leniuchujesz?
Podobnie jak mój profil i ten nie miał zdjęcia profilowego ani żadnych danych, które mogłyby zdradzić kim jest rozmówca. Ekscytacja rosła.
Fish: Oj pracowity! Nawet nie wiesz jak bardzo Ktosiu.
Tak nazwa dosyć śmieszna w mojej sytuacji, ale kto by się przejmował. Odłożyłam telefon i zabrałam się za pracę. Miałem przed sobą mnóstwo rzeczy do zrobienia. Przebrałam się w ciuchy, których nie było mi szkoda i wzięłam się za pracę. Zaczęłam od ściągania z okien desek aby wpuścić do środka trochę światła. Następnie zaczęłam zamiatać, wycierać kurze, odkurzać i zmywać podłogi. Dochodziła godzina siedemnasta gdy dom był jako tako ogarnięty. Teraz został mi już tylko zakup najpotrzebniejszych rzeczy. Tylko i aż. W tym miesiącu mogłam sobie pozwolić na rzeczy niezbędne. Czyli materac na górę oraz lodówkę. Gazówkę podłączył mi w zeszłym tygodniu sąsiad, który był tak życzliwy, że podarował mi swoją starą. Przemiły człowiek. W pralkę wyposażę się za kilka tygodni a szafy na szczęście są w domku więc mam gdzie schować multum ubrań, które leżą w samochodzie. Usiadłam znów na stary, tym razem odkurzony fotel aby trochę odpocząć. Przy okazji spojrzałam na telefon, na którym widniały nowe wiadomości od mojego nowego nieznajomego.
Someone: A co Cię tak zmusza do pracy? Dlaczego Fish?
Fish: Nic mnie nie zmusza. To czyste chęci polepszenia warunków bytowania. Lubię ryby. A Ty? Dlaczego Someone? Czysty przypadek?
Odbiorca nie był aktywny więc przejrzałam jego profil. Ze zdumieniem stwierdziłam, że jego lokalizacja jest oddalona od mojej zaledwie cztery kilometry. Schowałam telefon do torebki i ruszyłam do samochodu. Na dzisiaj zostało mi już tylko kupno materaca. Lodówką zajmę się jutro. Odpaliłam samochód i ruszyłam do najbliższego sklepu z agd. W drodze poczułam wibracje telefonu. Na ekranie znów pojawiło się znane mi z rana powiadomienie.

Someone? :>

niedziela, 4 lutego 2018

Od Junsu CD Doriana


 Błądziłem po okolicy, zastanawiając się nad wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Szrama po utracie kogoś ważnego będzie na moim sercu. Przywiązanie i zauroczenie to najgorsze rzeczy, które mogą spotkać nas w życiu, szczególnie jeśli tracimy kogoś, kto jako jedyny wyciągnął do nas dłoń. To wszystko musiało się kiedyś skończyć, ale nie sądziłem, że ten koniec nadejdzie aż tak szybko. Dlaczego to trwało na tyle krótko, bym zdołał się przywiązać do niego? Dlaczego rozpaliły się we mnie jakiekolwiek uczucia w stosunku do mężczyzny? Nie rozumiałem tego. Czy to z jakiegoś konkretnego powodu coś do niego poczułem? Czy może tak wyszło?
Tak najłatwiej wszystko można by było to tłumaczyć, bez dążenia do jakichkolwiek wyjaśnień. Niestety, ale nie potrafiłem odgonić niepotrzebnych myśli.
Nawet spacer mi w niczym nie pomagał, wręcz przeciwnie, wszystko pogorszył, co było wręcz irytujące.
Mijałem wielu przechodniów, którzy w dziwny sposób się na mnie patrzyli. Ich myśli mnie bawiły, ale starałem się zachować powagę chociaż w tym momencie. Nie przejmowałem się opinią publiczną. W końcu nie będę udawał kogoś, kim nie jestem, nieprawdaż? Poprawiłem włosy, kręcąc słabo głową, a nikły uśmiech pojawił się na moich ustach. Jedni przechodni rozmyślali o tym, co takiego zrobiłem, że moje ubranie było ubrudzone, a woń alkoholu, którą było ode mnie czuć, cóż, sądzili, że się upiłem i dlatego tak wyglądam. Inni zaś mnie ignorowali, jakbym w ogóle nie istniał i nie minęli mojej osoby. Aczkolwiek ci drudzy bardziej mi odpowiadali. Byli neutralni w stosunku do widoków takich osób jak ja. Nawet już nie zwracali uwagi na takie persony. Czy im się dziwiłem? Nie. W tym wieku wiele rzeczy już jest czymś „normalnym”, nawet na porządku dziennym. Czasy się zmieniają.
Czasami jest zaskakiwany przez to, co teraz widzę, ale już w mniejszym stopniu niż na samym początku tego wszystkiego. Nie zwracam już na to uwagi. Nic nie zmienię tutaj, bo nie mogę. Nie mam takiego wpływu na ludzi, a nawet jeśli bym miał, co by mi to dało? Powrót do czasów, w których się urodziłem? Niestety, to niemożliwe. Dlaczego? Otóż odpowiedź jest prosta. Ludzie z tamtego wieku są całkiem inni do tutejszych ludzi, z obecnych czasów. Jak ogień i woda, wielka przepaść jest między nimi, więc takie działania są zbędne.
Oczywiście nie wszyscy są tacy sami, trafiają się wyjątki, które są pewnego rodzaju diamentami, szafirami, trzeba o nie dbać, ale nie zawsze jest to możliwe.
Cicho westchnąłem, przeczesując włosy. Podniosłem głowę do góry, rozglądając się dookoła, tym samym zataczając kółko wokół własnej osi. To był jakiś park, opuszczony, przynajmniej o tej godzinie. Przetarłem twarz dłońmi, uśmiechając się pod nosem. Można wrócić do przemyśleń, które męczą od momentu opuszczenia lokalu. Co by się stało, gdybym tam pozostał dłużej? Nie wiem dokładnie, lecz jednego byłem pewien. Natrętne myśli, by mnie nie dosięgły i byłoby o wiele łatwiej, ale nie można mieć wszystkiego i trzeba się z tym pogodzić.
- Ah… nie wiem gdzie jest, brak żywej duszy na drodze. Jak nazywał się tamten hotel? Hm… no cóż, w razie czego będzie można podpytać… choć zapytanie się o powrót do tamtego lokalu będzie łatwiejsze – powiedziałem sam do siebie.
Podobno jak człowiek mówi sam do siebie; to staje się mądrzejszy. Ciekawe ile było w tym prawdy, a ile wymyślonych rzeczy przez ludzi. W sumie, nie wiedziałem nawet skąd ta myśl się wzięła, aczkolwiek do tego nie dążyłem. Może kiedyś będzie mi się chciało.
Rozglądałem się po okolicy, w której się znajdowałem. Ciekawiło mnie to, jak wygląda tutaj za dnia.
Jednak moje rozmyślanie zostało przerwane przez jakąś osobę. Mimowolnie spojrzałem przed siebie, zastając tego samego mężczyznę, co wtedy, w barze. Zostałem przez niego oblany alkoholem, który jeszcze do końca nie wsiąkł w moją koszulkę. Później zostałem przytulony przez nieznajomego.
Czyżbym znowu nie wyczuł nikogo w pobliżu przez swoje rozmyślanie? Na to wskazuje osoba przede mną.
Przyglądałem się nieznajomemu, zastanawiając się, co tutaj robił. Czy miałem zamiar o to pytać? Niekoniecznie. W końcu to nie moja sprawa, nieprawdaż?
Cisza panująca między nami była dość uciążliwa, aczkolwiek została przerwana przez odgłosy wydawane przez sowy.
- W sumie, przydałaby mi się pomoc – mruknąłem, spoglądając na obcego mężczyznę. – Którędy najszybciej wrócić do baru Loft? – zapytałem. Będąc szczerym, nie chciało mi się szukać nikogo innego w pobliżu, bo tak naprawdę mogłem już nie spotkać na drodze kogokolwiek innego. Dlatego też postanowiłem wykorzystać szansę, która była mi dana.

Dorian?

Od Insomni CD Leona

Wytarłam dłonie ubrudzone krwią w chustkę, którą ktoś mi podrzucił. Wokół mnie i kilku innych osób zebrał się spory tłum gapiów. W końcu stłuczka była poważna, pierwszy samochód wjechał w dość spore drzewo, a drugi dachował. Na szczęście nikt nie odniósł wielkich obrażeń. Skończyło się na złamaniach i stłuczeniach. Ja sama opatrywałam młodą kobietę, na oko pięć, może sześć lat starszą ode mnie. Była pasażerką drugiego auta, którego szyba rozcięła jej czoło i przejechała milimetry od tchawicy. Miała niezwykłe szczęście, naprawdę. Jednak, by być dobrą uzdrowicielką powinnam umieć coś więcej, niż robienie opatrunków i zszywanie ran. Stąd postanowienie na odwiedzenie biblioteki. Dotarłam tam w niecały kwadrans, wcześniej zmywając resztki posoki z rąk. Nie chciałam przecież wyglądać, jak jakiś morderca.
Pchnęłam potężne, ciężkie drzwi, wchodząc do biblioteki. Powitały mnie głośnym skrzypnięciem, którego bardzo chciałam uniknąć. Właśnie to i stukot podeszw moich botków, odbijający się echem od ścian zakłóciły niczym niezmąconą ciszę w budynku. Jednak mężczyzna siedzący za biurkiem nie zwrócił na to większej uwagi. Powitał mnie skinieniem głowy, a ja odpowiedziałam mu niemym "dzień dobry". Bibliotekarz powinien mnie kojarzyć. Może nie zjawiałam się tutaj często, ale gdy przychodziłam, to na długi czas. Moje kroki skierowałam od razu w stronę regału z księgami zielarskimi. Dwie z nich znałam już na pamięć, czytałam je po kilka razy, by zapamiętać najważniejsze informacje. Tym razem przyszła pora na coś o alchemii i ważeniu regenerujących eliksirów. Gdybym wcześniej pomyślała o tym, że tu przyjdę, założyłabym buty na obcasie.. Choć, nie wiem, czy one w ogóle by coś tutaj dały.. Księga była kilkanaście centymetrów za wysoko i nawet, gdybym miała kozaki bym do niej nie dosięgła. Bycie małym ssie..
Pewnie nadal bym tam stała i wyklinała w myślach wzrost, gdyby nie osoba, która weszła do biblioteki. Drzwi powitały ją tak samo, jednak kroków nie mogłam usłyszeć. Jakiś czas później, ów osoba zjawiła się obok mnie. Ciemnowłosy chłopak poratował mnie, zdejmując książkę z regału.
– Żyrafa zawsze do usług – rzekł, zaśmiawszy się.
– Dziękuję – odparłam, odpowiadając mu jednocześnie uśmiechem. – Jak powinnam na Żyrafę mówić, hm?
– Leon Nataniel Chimero. Ale Żyrafa w zupełności wystarczy – przedstawił się, pochylając głowę lekko w dół. Dobre wychowanie to coś, czego można szukać ze świecą w tych czasach. 
– Insomnia Deana Misterium, miło mi – również się przedstawiłam, odbierając w końcu od niego książkę. Nie spodziewałam się, że będzie aż tyle ważyć. By ukryć zaskoczenie, szybciutko przełożyłam ją na stół, na którym już leżały dwie inne lektury.
– Zielarka? – usłyszałam pytanie.
– Blisko. Uzdrowicielka – odrzekłam, lustrując materiał przygotowany na dzisiejszy dzień. Ech.. Nauka wymaga poświęceń. Najwięcej- wolnego czasu.

Leon? Boże, ani tu ładu, ani składu.. ;_;

sobota, 3 lutego 2018

NOWI "Normalność to tylko iluzja.

To co jest normalne dla pająka jest chaosem dla muchy.”





Imię i nazwisko: Octavia Blackbeak 
Wiek: 26 lat
Płeć: Kobieta
Orientacja: Heteroseksualna
Rodzina: Ma osiem sióstr oraz jednego, nieżyjącego brata. Dla rodzin, w których urodzi się balaena najważniejszą tradycją jest posiadanie licznej rodziny. Akceptowane są tylko i wyłącznie kobiety. Dlatego gdy balaena urodzi syna jest on od razu zabijany. Matka Octavi była jedyną kobietą z darem wśród swojego rodzeństwa. Gdy wyszła za mąż wiadome było, że musi spłodzić liczne potomstwo. Tak więc, dziewczęta rodziły się po kolei. Octavia jako szósta. Chłopiec urodził się jako dziewiąte dziecko i został natychmiast uśmiercony. Po tym wydarzeniu rodzice dziewczyny uznali, że nie będą płodzić więcej dzieci. Tradycja jest szanowana jednak nie usprawiedliwia konieczności zabijania własnego dziecka. 

Rasa: Balaena (łac.potwór morski). Rodzą się jako normalne dzieci. Są wyłącznie płci żeńskiej. Dziecko z darem jak mówi się o balaenach może urodzić się ze związku balaeny z mężczyzną oraz ze związku zwykłej kobiety z mężczyzną. Jak rozpoznać, że dziecko posiada w sobie dar? Kilka dni po narodzinach włosy noworodka zaczynają robić się rude co jest charakterystyczną cechą u tej rasy. Koloryt oczu może być każdy jednak zawsze jest on zamglony. Najważniejszym jednak czynnikiem, który utwierdza rodziców w przekonaniu, że z dzieckiem jest coś nie tak, jest skóra. Z każdym dniem staje się coraz bardziej sucha. Brakuje jej wody - naturalnego środowiska w jakim żyją te stworzenia. Małżeństwa, które wiedzą co to oznacza od razu szukają w pobliżu domu stawu, czy jeziorka i zanoszą tam dziecko. Jednak te rodziny, które nie mają o tym pojęcia najczęściej radzą się lekarzy, którzy są bezradni. Często dochodzi do tzw “wyschnięcia” i dziecko umiera. Te rodziny, które wiedzą, co dzieje się z ich potomkiem wkładają dziecko do wody. Nie muszą się obawiać, że utonie. Jest to niemożliwe. W kontakcie z wodą momentalnie włosy dziecka robią się białe, skóra równie jasna, usta naturalnie sinieją do niemal czarnego koloru a oczy nabierają zwierzęcego wyrazu. W dolnej części karku pojawia się para skrzeli, która znika gdy skóra traci kontakt z wodą. Na całym ciele pojawiają się srebrzyste runy. Dziecko od razu zaczyna pływać a jego organizm ewoluować. Balaeny bardzo szybko się rozwijają w wieku dziecięcym. W ciągu około pięciu lat zyskują postać dwudziestoletniego człowieka. Potem proces zwalnia. Przejdźmy jednak do samej specyfiki rasy. Zdolności, które posiada może wykorzystywać jedynie w wodzie, poza nią to zwyczajny, niczym nie różniący się od innych człowiek. Tak więc bardzo łatwo można ją uśmiercić. Do jej zdolności pod postacią balaeny należy zdolność oddychania, nadludzka siła. Każda balaena posiada dar uwodzenia, co często staje się niebezpieczną grą. Ofiary są całkowicie nieświadome co się z nimi dzieje i potrafią zrobić wszystko o co zostaną poproszone. Wystarczy kontakt wzrokowy aby dar zaczął działać. Każda istota jest obdarzoną ogromną bezwstydnością. Przebywając w wodzie robią to całkowicie nago, taka jest ich natura. Często właśnie ich idealne ciało, proporcje wabią potencjalne ofiary. Głównym celem rasy jak wielu innych stworzeń jest silna chęć przedłużenia linii genetycznej stąd niestety osobniki te cechują się wzmożoną pobudliwością oraz pożądaniem. Co zdecydowanie jest wadą. 
Pochodzenie: Irlandia, Kilkee 
Status: Pracuje w firmie reklamowej, to marny pieniądz ale na razie nie może sobie znaleźć nic lepszego. Żyje marzeniami i usilnie wierzy, że osiągnie postawione cele.

Charakter: Octavia jest na pewno kobietą bezpośrednią. Jest prawie pewna, że ta, dominująca cecha wyrosła u niej za sprawą jej rasy. Nie boi się mówić tego co myśli, często właśnie jej myśli wychodzą na światło dzienne nie zawsze w odpowiednim momencie. Czasami wywołuje to śmiech a czasami zażenowanie i złość. Ale kto by się przejmował? Na pewno nie Octavia. Wie, że jej słowa czasami działają na szkodę ale przynajmniej osoby, które mają z nią styczność widzą z kim mają do czynienia. Nic nie ukrywa, nie ma i nienawidzi tajemnic. Dobrze ci radzę nie powierzaj jej niczego, zawsze wygada. Taka jej natura. Nie potrafi dochować tajemnicy. Myśli i analizuje głośno. Dlatego często mówi sama do siebie. Niektórzy pomyślą, że to wariatka. Po bliższym jednak poznaniu okazuje się, że to wyjątkowo ciepła osoba. Bardzo ceni sobie dobro innych, martwi się gdy ktoś czymś się zadręcza. Za wszelką cenę chce pomóc, czasami staje się nieco natarczywa. Lubi się uśmiechać i lubi gdy inni to robią. Marzy, jest kompletną marzycielką. Często możesz spotkać ją zamyśloną na ławce w parku czy w kawiarni. Marzenia są dla niej fundamentem życia. Trzyma się ich kurczowo i nie puszcza. Można śmiało powiedzieć, że ma głowę w chmurach. Zdarza jej się mówić od rzeczy i śmiać się z tego. Ale potrafi zejść na ziemię w ważnych sytuacjach. Co ją złości? Gdy ktoś jest nieuprzejmy i niewychowany. Uwielbia kulturalnych ludzi. Dużo naczytała się i naoglądała o etykiecie i wychowaniu w starych dziełach. Imponuje jej szarmancja i dobre wychowanie. Co nie oznacza, że jest sztywna. Lubi się bawić i poznawać nowe osoby. Raczej nie szuka najlepszych przyjaciół na świecie. Ludzi traktuje bardziej jako dobrych znajomych. Z każdym chce porozmawiać i czegoś się o nim dowiedzieć. Jej natura raczej nie pozwala jej na zawężenie znajomości. Prędzej czy później albo jej coś nie odpowiada albo tej drugiej stronie. Raczej woli towarzystwo facetów. Może się to też po części wiązać z jej stroną natury. Wszechobecne pożądanie nie pomaga w kontaktach z facetami więc lepiej byłoby trzymać się od nich z daleka i popijać kawę z koleżankami. Octavia jednak lubi niegrzeczną zabawę przy mocnym drinku. Jest jednak bardzo ostrożna i wie kiedy sprawy podążają w złą stronę. Gdy nie myśli to coś robi. Ciągle coś robi. Nie stoi w miejscu. Ma tysiące pomysłów, wszystko chce zrealizować. Niestety chwyta się wielu rzeczy naraz a później się nie wyrabia. Nigdy się jednak nie poddaje. Cała Octavia

Historia: Rodzice Octavi osiedlili się przed narodzeniem pierwszej córki w małym miasteczku, liczącym nieco ponad tysiąc mieszkańców. Kilkee to raj dla pasterzy i ich owiec. Tą profesją zajmowali się najczęściej ojcowie rodzin. Również ojciec dziewczyny miał swoje stado. Mąż wiedział, że jego żona jest belaeną i że ich dzieci również mogą posiąść dar. Nie martwili się. Miłość była dla nich najważniejsza. Wkrótce po zamieszkaniu w chatce z kamieni urodziła się pierwsza córka. Przepiękna ciemnowłosa dziewczynka, której nadano imię Fiona. Włosy dziecka jednak nie jaśniały i pewne było, że dziecko pozostanie dzieckiem na długo. Rok później urodziła się kolejna ciemno włosa Liliana. Trzecia córka odziedziczyła włosy po matce, rude. Jednak nie była dzieckiem z darem. Ona również nie potrzebowała kontaktu z wodą. Dopiero czwarta, Julia okazała się być belaeną. Po niej urodziła się kolejna, zdrowa córka i wreszcie Octavia z darem. I w tej rodzinie był to koniec obdarzonych. Gdyż dwie kolejne dziewczyny również okazały się zwykłym ludzkim potomstwem. Gdy urodził się chłopiec Octavia i Julia wyglądem przypominały nastolatki, reszta dzieci była zbyt mała i gdy matka powiedziała, że chłopiec zmarł po porodzie wierzyły, że to prawda. Octavię i jej siostrę czekała trudna rozmowa na temat tradycji, które panują wśród ludzi z darem. Szokująca okazała się ta, która nakazywała zabijać nowonarodzonego męskiego potomka. “Tradycje ponad wszystko” tak zakończyła rozmowę z dziewczętami matka. W jej zamglonych oczach widać było jednak nieopisane cierpienie. Pięć lat po narodzinach Octavia osiągnęła wygląd dwudziestoletniej kobiety i opuściła rodzinę z zamiarem doświadczenia w życiu czegoś nowego. Szybkie dorastanie skończyło się i Octavia mogła się cieszyć długą młodością. Zdobywała wiedzę, gdy coś jej się nie podobało po prostu z tym kończyła i zaczynała coś nowego. Dużo podróżowała i nigdzie nie czuła się jak w domu. Bywały okresy, że po kilka miesięcy spędzała pod wodą i nie wypływała. Teraz chce spróbować tutaj w Salem. Perspektywa poznania innych nadnaturalnych osobników napawa ją ekscytacją.

Aparycja: X
Pod postacią człowieka jest średniego wzrostu kobietą. Przepiękne rude włosy spływają na ramiona, zawsze rozpuszczone, lekko zakręcone. Posiada jasne oczy o delikatnej niebieskiej barwie, zawsze rozmarzone. Ma idealnie gładką skórę na całym ciele. Uwielbia ryzykować z modą. Czasem ma dni kiedy wyciąga z szafy za duże na nią koszule, geometryczne swetry, stare sukienki o prostych krojach a czasem wybierze coś bardziej dzisiejszego, modny top odsłaniający jej delikatnie wyrzeźbiony brzuch. Wąskie spodnie z dziurami czy letnią spódniczkę. Bardzo lubi kupować ubrania. Często ma w szafie rzeczy, które zakłada dopiero po kilku latach od kupienia ale zawsze ubiera. Bardzo lubi nosić zegarki, ma ich mnóstwo. Różnego wzroku, kształtu i koloru. Zdarza jej się nawet ubierać dwa na jedną rękę jak bransoletki. Pod postacią balaeny jej włosy wydłużają się trzykrotnie i nabierają białej barwy. Również skóra staje się jeszcze bledsza niż dotychczas i pojawiają się srebrne runy. Na całym ciele. Jest to w przybliżeniu historia rasy.

Zainteresowania/Ciekawostki: Uwielbia czytać książki, oglądać filmy i seriale o dawnych epokach. Czytać ciekawostki na ich temat. Jak kiedyś żyli ludzie. Jakie były zwyczaje i relacje. Fascynują ją dawny świat. Umie grać na gitarze i fortepianie. Ogólnie jest zwolenniczką wszystkich nowych rzeczy więc gdy ma okazję chwyta się wszystkiego.Dlatego trenowała już w swoim życiu siatkówkę, szermierkę, karate, strzelectwo, jeździła na nartach i konno. Obecnie jest zakochana w tańcu. Głównie tym towarzyskim ale stara się też polepszać swoje umiejętności w balecie. Chodzi również na siłownie. Uwielbia oczywiście pływać. Z oczywistych względów nie robi tego publicznie. Bardzo lubi się przytulać. Dlatego często robi to z każdą nowo poznaną osobą. Nie ważne czy jest to staruszka, której pomogła zejść ze schodów czy jej wykładowca. Każdy zasługuje na przytulasa.

Towarzysz: Avery


Kontakt: Nikczemna

piątek, 2 lutego 2018

Od Doriana CD Junsu

Gdy Dorian wyszedł z baru zdał sobie sprawę, jaką głupotę zdarzyło mu się właśnie zrobić. Obejmowanie obcych osób po wylaniu na nich alkoholu? Brzmi jak początek nieśmiesznej komedii romantycznej, w której jego rolą była gra nieśmiałego i wręcz okropnie irytującego partnera. Nie miał ochoty nigdzie iść. Nie miał nawet najmniejszej ochoty wracać do swojego miejsca zamieszkania. Zdawało mu się, że każda, nawet najmniejsza istota ludzka zdaje się z niego śmiać. Pewnie popadał powoli w jakąś paranoję lub schizofremię, lecz Dorian nie miał żadnego pojęcia o chorobach psychicznych. Może dlatego nie dostał się na wymarzone studia. Stał przed budynkiem i nie miał pojęcia, gdzie właściwie miałby się teraz udać. Jedynym miejscem, jakie nasuwało się chłopakowi do głowy to jeden z tutejszych moteli, który oferował nocleg w bardzo przyzwoitych cenach, jednak nie rozumiał, czemu miałby spać w motelu, kiedy posiadał już swoje teraźniejsze miejsce zamieszkania. Bał się jednak konfrontacji z zamieszkującą tam kobietą, gdyż na pewno zbeształaby go solidnie za jego stan. Chłopak nie dziwił się zbytnio rudowłosej pani domu. Jego błękitna lniana koszula przykleiła mu się do torsu z powodu duchoty, jaka panowała w sali, a przydługawe końcówki włosów wpadały mu do oczu. Powieki miał półprzymnięte i wpatrywał się smętnie na niebo, które wyglądało tego wieczoru zjawiskowo. Całkiem możliwe, że za każdym razem było takie same, ale tej nocy był dopiero na tyle trzeźwy, by zwócić na to uwagę. Na myśl o alkoholu żołądek związał się w ciasną pentlę, jakby nie chciał już nigdy przyjmować tej substancji. Ze wzruszeniem wpatrywał się w gwiazdy i rozpoznając niektóre konstelacje. Kiedy był mały, zawsze marzył, by polecieć gdzieś daleko, lecz nie wiedział, że nigdy nie będzie miał takiej możliwości. Dzieciństwo zdawało się być takie ulotne i odległe. Westchnął cicho i ruszył w nienznanym mu kierunku. Nie ogłądał się za siebie, nie patrzył zbytnio, gdzie idzie. Nie znał miasta, jak własnej kieszeni, ale nie było zbyt dużej szansy, by chłopak się zgubił. Nie był zbyt zdziwiony, gdy trafił na pobliską stację benzynową. Była ona dość dobrze wyposarzona, więc stwierdził, że weźmie prysznic w łazience, jaka była dostępna dla wszystkich. Wkroczył do środka i starając się nie zachaczyć o żaden produkt dostępny w sklepie, podążył w stronę drzwi. Pulchna brunetka wpatrywała się w niego z obojętym wyrazem twarzy i rzuciła szybkie "Tylko proszę się streszczać", jakby Dorian zamierzał urządzać tajną imprezę w miejskiej toalecie. Popchnął czubkiem buta drzwi i wszedł do jednej z kabin prysznicowych. Była obszerna i na jego szczęście pachniała środkami czystości. Szybkimi ruchami, jakby mechanicznie zdjął z siebie wszystkie ubrania. Zadrżał lekko, kiedy ku jego zaskoczeniu z prysznica poleciała zimna woda. Zawsze myślał, że w takich miejscach otrzyma przynajmniej ciepłą wodę, ale mylił się. Temperatura sprawiła, że ciało Doriana wcale nie rozluźniło się i odprężyło, lecz był teraz jeszcze bardziej ponury i wyraźnie zaskoczony całym obrotem zdarzeń. Niewiele myśląc, naciągnął na siebie wszystkie rzeczy i wyszedł z lokalu. Czuł się gorzej i na dodatek było mu zimno. Przeklinał się w myślach za to, że nie wziął ze sobą żadnej kurtki. Swoje kroki skierował ku pobliskiemu parku. Nie wiedzieć dlaczego zawsze, kiedy nie miał gdzie iść, szedł ku tym starym drzewom i rozmyślał. Z włosów kapała mu wciąż woda i zastanawiał się, czy gdyby został dość długo na mróźnym dworze umarłby, a jego włosy pokryłyby się szronem. Podobno hipotermia nie była zbyt ciekawym sposobem na śmierć, ale chłopaka wyraźnie intrygowały jego lekkie loki pokryte szronem i blada twarz w wyobraźni. Zapewne bardziej przypominałby trupa z lodówki, niż króla śniegu, ale dalej nie zdawał sobie z tego sprawy. Usiadł na pobliskiej ławce i wpatrywał się w śnieg, który lśnił w świetle pobliskiej lampy. Nie wiedział na co czeka. Coraz częściej zdarzały mu się sytuacje, w których nie pamiętał czym w sumie się kierował. Nagle usłyszał trzask śniegu i kroki, które były kierowane w jego stronę. Spojrzał w kierunku hałasu i spostrzegł tego samego mężczyznę, którego objął w barze. Na samą myśl o tym zawstydzającym wydarzeniu, twarz Doriana ozdobiła purpura. Miał nadzieję, że nie będzie go pamiętać. Wstał i popatrzył w jego stronę, garbiąc się lekko. Nie wiedział, czy chłopak w ogóle będzie chciał z nim rozmawiać po tak okropnym zwrocie sytuacji. Gdy mężczyzna był wystarczająco blisko, by go usłyszeć, chłopak zdecydował, że jako pierwszy odezwie się do Azjaty. Nie miał na to najmniejszej ochoty i bał się tak bliskiej konfrontacji, jednak w jakiś sposób chciał bliżej poznać bruneta. Otworzył usta i wypuścił z ust obłok pary, gdy ten popatrzył na niego zdziwiony, jakby był ostatnią osobą, jaką spodziewałby się tu zobaczyć. Wbił wzrok w swoje buty.
- Czy mógłbym panu jakoś pomóc? - zapytał i jedyne co narazie otrzymał to głucha cisza i pohukiwanie sowy.

Junsu?

Od Doriana Cd Dżumy


Pamiętacie ten okres w waszym dorastaniu, kiedy wymarzonym zajęciem była praca w Starbucksie? Wręcz marzyliście o wydawaniu gorącej kawy, rysowaniu po kubkach i rozmawaniu z przystojnymi oraz pięknymi nabywcami waszych napojów? Dorianowi wydawało się, że tak właśnie będzie wyglądała jego praca. Jednak został niemiło zaskoczony, gdy otrzymał kartkę pełną numerów kartonów, a nie miejsce przy ladzie, gdzie pachniało niebiańską kawą. Stał jak zaczanowany przed wielkimi stertami pudeł, jakby te miały same poznajdywać się i ulżyć mu pracy. Oczywiście, że był przygotowany na to, że będzie miał nieźle pod górkę z pracodawczynią, jaką była Katherine, ale nawet w najdziwniejszych snach nie spodziewał się, że swoją karierę skończy sortując kartony. Nerwowo przeczesał włosy palcami i podrapał się po tyle głowy. Im szybciej skończy, tym szybciej dostanie jakąś ciekawszą pracę, prawda? Rozejrzał się po pomieszczeniu. Strzepnął z ramienia drobinki niewidzialnego kurzu i zabrał się do podnoszenia i sprawdzania numerów na wierzchu każdego opakowania. Nie był pewien, czy może zaglądać do środka, ale ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Był pewnien, że "książki", o których mówiła dziewczyna okażą się prehistoryczną kolekcją talerzy, ale jak się okazało nie było to żadne kłamstwo, ponieważ gdy tylko otworzył pierwszy z dwudziestu prawidłowo odnalezionych kartonów, w środku odnalazł tylko dużą ilość małych tomików poezji. Nie był zbytnim znawcą starych przedmiotów, ale nie trzeba było nim być, by wiedzieć, że są conajmniej cenne. Szybkim ruchem ręki zamknął wieko nieusatysfakcjonowany tym, co zobaczył. Czas spędzony na znajdywaniu dobrych kartonów ciągnął mu się niemiłosiernie. Przewrócił oczami, kiedy domniemana szóstka okazała się być dziewiątką i musiał dalej szukać ostatniego pudła. Zdawało mu się, że przeszukał już każde, nawet najmniejsze pudło. Zaczął już nawet otwierać i przewracać do góry dnem w puszkiwaniu nieszczęsnej liczby dziewięć. Już chciał wyjść i oznajmić rudowłosej, że jej żart z pudłem, którego nie ma, nie przypadł mu zbytnio do gustu, lecz gdy tylko odwrócił się w kierunku drzwi, zauważył, że karton z jaskrawo różowym napisem "dziewięć" leżał w rogu najbardziej oddalonym od reszty. Zdziwił się, gdy napotkał tak rażący w oczy kolor, który wyraźnie różnił się od innych. Zastanawiał się również, dlaczego kobieta pisała każdą cyfrę słownie. Może istniał jakiś konflikt pomiędzy nią, a liczbami? Była to jedna z rzeczy, o których myślał Dorian i którymi nie było sensu zaprzątać sobie głowy. Chłopak nic nie poradzi na to, że zawsze zwraca uwagę na szczegóły. Zanim ułożył wszystkie pudła na stosie, spojrzał jeszcze na wnętrze, jakie skrywał "różowy" karton. Starał się otworzyć wieczo jedyn palcem, jakby bał się mocnego starcia z nadnaturalnymi i wyraźnie widocznymi siłami boskiego kartonu. Ku jedo zaskoczeniu w środku, na wielkim stosie książek znajdowała się srebrna kolia. Chłopak otworzył szerzej oczy w wyrazie zdumienia. Była wysadzana jakimiś nieznanymi mu kamieniami, które lśniły w nikłym świetle żarówki. Może różowy kolor czcionki oznaczał "Uwaga! Tutaj schowana jest przeźliwie droga biużuteria i święci się bardziej, niż słońce w samo południe!"? Bez większego zastanowienia zabrał wszystkie kartony do lokalu, zostawiając kolię na samym wierzchu, by pokazać ją właścielce. Kobieta była ściśle zapatrzona w dokumenty i nawet nie zauważyła, że Dorian wyszedł z pomieszczenia i ustawił kartony koło jej stolika. Długo zostanawiał się nad tym, co miałby jej powiedzieć. Wreszcie przemówił dość chrypliwym głosem zwracając uwagę kobiety. 
- Pomyślałem, że może Ci się to spodobać. Masz wiele wspaniałych i cennych rzeczy, które mogłabyś sprzedać z zyskiem. - odpowiedział i wyciągnął w jej stronę kolię.
Kobieta kiwała na jego słowa głową niespecjalnie przyjmując ich do świadomości. Nie zdawała się w ogóle brać pod uwagę tego, co chłopak miał do powiedzenia.
- Dobrze, dobrze.. - odparła i sięgnęła dłonią po znalezisko. Syknęła dość głośno, jak wąż nadepnięty stopą, zwracając na siebie uwagę dziewczyn uwijających się wokół klientów. Chłopak obserwował ją szeroko otwartymi oczami, wzrok skierował na dłoń pokrytą czerwonymi pręgami. Wyglądało jak dość głębokie poparzenie. Nie zdążył nawet zareagować jakimkowiek czynem, gdyż ta wygodniła go jak najszybciej z powrotem do małego pokoju.
- Wracaj do pracy. - warknęła gardłowo. 
Dorian był w niemałym szoku, kiedy znowu wyłądował sam na sam z kartonami, ale tym razem nie miał zielonego pojęcia, co takiego ma za zadanie robić. Kobieta wyglądała na wściekłą jego zachowaniem, ale zdawało mu się, że tak ukryła swoje zakłopotanie. Może miała alergię na srebro? Chłopak rozwiał ten pomysł. Przypomniały mu się istoty nadprzyrodzone z książek i bajek. Może Katherine nie była człowiekiem?
- Dorian! Nie bądź śmieszny! - skarcił sam siebie szeptem.
Usiadł na niewygodnych panelach i już wyobraził sobie minę swojej matki, która powiedziałaby, że właśnie teraz sprząta podłogę swoimi pośladkami. Jednak nie było nikogo, kto mógłby naprawdę zwócić uwagę na jego czyny.Mężczyzna ze znudzeniem wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Pomysły na to, co można zrobić skończyły się już dawno. Poukładał resztę kartonów w rzędzie i upewnił się, że znalazł wszystkie, które miał za zadanie znaleźć. Nie wiedział ile czasu upłynęło od dziwnego zachowania rudowłosej. Stwierdził, że pora wrócić do jej stolika i przeprosić za swoje czyny. Westchnął cicho, wstał i otrzepał swoje spodnie z kurzu. Uchylił lekko drzwi, by sprawdzić, czy kobieta jest na swoim stałym miejscu. Nie zdziwiło go, gdy spostrzegł ją w rogu lokalu i czytającą książkę, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Wyszedł i szybkim krokiem udał się do dziewczyny. Gdy dotarł na miejsce, popatrzyła na niego ze zdziwieniem, jakby myślała, że po tym wydarzeniu ucieknie gdziekolwiek, byle nie zostać w kawiarni. Chłopak odwrócil wzrok.
- Przepraszam, że wtrąciłem panią w zakłopotanie. - powiedział cichym glosem Dorian, w ostatnim momencie dodając do swojej wypowiedzi słowo "pani", sądząc, że jakimś cudem sprawi, że oboje zapomną o tej sytuacji.

Dżuma?