sobota, 20 stycznia 2018

Od Elijaha

Wybiła godzina siódma. Tak, punkt siódma, a ja byłem już w progu stajni. Na zewnątrz było ok. – 10 stopni zimna, ale nie przeszkadzało mi to. Gdybym jeszcze wyczuwał tak bardzo różnice temperatur przez tyle lat bym się wykończył zmianami klimatu. Oprócz szumu koni poruszających się niespokojnie w boksach usłyszałem głos właścicielki. Prowadziła z kimś jakąś dyskusję najwyraźniej. Eliminując wszystkie inne dźwięki wsłuchałem się w rozmowę zbliżając się do biura w stadninie.
- Ten przeklęty koń pogryzł i pokopał wczoraj Caviara!
- Elizabeth, spokojnie. Powiedz o tym Elijahowi, on się tym zajmie.
W tym samym momencie wszedłem do biura. Zarówno El jak i John spojrzeli na mnie zdezorientowani.
- Coś się stało?
Spytałem bez okazania jakichkolwiek emocji, ale później wymusiłem uśmiech.
- Ten jak zawsze wejdzie kiedy się o nim mówi.
Zaśmiał się John kręcąc niedowierzająco głową. Elizabeth spojrzała na niego wkurzona i wstała z biurka, na którym siedziała.
- Elijah, nie mogę tego tak dłużej zostawić. Heavenly znów zaatakował Caviara. Jeśli coś mu się stanie, stracimy jedynego konia, który cokolwiek w tej stajni znaczy. 
Rzekła oburzona krzyżując ręce na swojej piersi. 
- Mhm… W takim razie daj mi dla Heavenly osobny wybieg, chociaż malutki. I nie musi stać w stajni, możemy go przeprowadzić do jednego z boksów angielskich.
Stwierdziłem patrząc jej prosto w oczy i lekko chamskim uśmiechem. Ta chciała coś jeszcze dodać jednak nie wydobyła ze swoich ust ani jednego słowa. John spojrzał na mnie, a potem na nią.
- No i sprawa załatwiona.
Odrzekłem i już miałem wychodzić keidy złapał mnie John za ramię.
- Elijah, wiesz, że dzisiaj przyjeżdża ta księżniczka na jazdy prawda?
Przewróciłem oczami marszcząc czoło. 
- Dobra, zajmę się nią.
Od razu ruszyłem w stronę gniadosza i biorąc jego kantar i lonże w rękę wszedłem do jego boksu, założyłem kantar i wyszedłem, a koń podążył za mną. 
- Wyprowadzka bracie.
Szepnąłem do niego widząc jak ten podnosi uszy. Spojrzałem na jego sąsiada, Caviara i pokręciłem głową. 
- Wolałbyś jakąś dziewczynkę, a nie upierdliwego sportowca, prawda?
Zaśmiałem się, a ogier szturchnął moje ramię łbem. Wyszliśmy ze stajni i rozglądając się ruszyłem w stronę boksów angielskich. Otworzyłem drewniane drzwiczki i wszedłem do środka, a koń za mną. Obszedłem wszystko dookoła tak, by Heavenly ustawił się przodem do drzwi. Wyszedłem i postanowiłem zająć się przeniesieniem osprzętu. (…)
Przywiązałem lonże ogiera do belki przed boksami, która podtrzymywała zadaszenie. Gniadosz odciążył jedną tylną kończynę. Zacząłem go starannie czyścić. Chwilę później założyłem mu siodło, ogłowie i ochraniacze. Wsiadłem na ogiera i dając mu łydkę ruszyłem w stronę głównej bramy stadniny. Gdy miałem opuszczać już teren stadniny i wyruszyć na przejażdżkę na wjeździe pojawił się samochód, a za jego kierownicą siedziała dziewczyna.
- No chyba nie… 
Mruknąłem do siebie opierając się dłońmi o przedni łęk. 

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz