środa, 31 stycznia 2018

Od Matthewa CD Annabell

Spojrzałem na nią zaskoczony. Dziś pewnie ten wyraz twarzy będzie mi towarzyszył na stałe.
-Ludzie zazwyczaj kiedy w końcu opuszczą to miasto, nie wracają, więc nietypowa decyzja. Raczej mało osób chce mieszkać w miejscu, gdzie ludzie znikają, a jeśli się ich znajduje to wygląda to najczęściej tak. Według statystyk mamy najwięcej takich spraw.
-Urok Salem -powiedziała, okrywając się szczelniej kurtką. -Tu mogę wystartować z czystą kartą. Chociaż... Pierwszy dzień mojego pobytu tu i już mam na karcie odnalezienie trzech ciał... Pewnie będę na liście podejrzanych -powiedziała nie pewnie.
-Teoretycznie sprawa jest prosta. Wygląda to na atak zwierzęcia, ale musimy wszystko sprawdzić. Tym bardziej, że zostały zgłoszone zaginięcia całej trójki -powiedziałem przecierając  zmęczone oczy.- Dobra, koniec pogaduszek. Spisujemy zeznanie.
Usiedliśmy w samochodzie, gdzie wysłuchałem opowieści dziewczyny. Jak podczas biegania zabłądziła w lesie. Po paru godzinach natknęła się ślady krwi, które doprowadziły ją aż tu, gdzie znalazła ciała. Jednak coś mi nie pasowało w całej tej historii. Była bardzo nie spójna, na przykład raz mówiła o jakiś hałasie, a za chwilę, że przez cały czas nic nie słyszała. Oczywiście, można było tłumaczyć to szokiem, w końcu nie tak dawno, znalazła trzy martwe ciała. Poza tym nie wyglądała jakby była przygotowana na bieganie w taki mróz, ale jakby opuściła ciepłe mieszkanie nieświadomie. Nie zgadzał mi się również inna rzecz... Tuż przed wezwaniem byłem w okolicy, wraz z leśniczym, z którym szukaliśmy śladów ostatnio nad aktywnego zwierzęcia. Domyślałem się, że raczej nie chodzi o żadnego zwykłego zwierzaka, a raczej o sprawy nad naturalne. Jednkakże skoro szef każe to wykonuje. Gdy szliśmy przez las, nocną ciszę przerwał krzyk, doskonale słyszalny, o którym Annabell nawet nie wspomniała. Przemilczałem jednak moje przemyślenia, widząc ile osób kręci się w pobliżu samochodu, aby nie narobić jej nie potrzebnych problemów. Po zakończeniu procedur, zaproponowałem jej, że ją podwiozę na co przystanęła z chęcią. Ruszyłem w stronę Salem, a w samochodzie ponowała cisza.
-Wiadomo co to za dzieciaki? -Zapytała w końcu patrząc przez szybę.
- Niestety tak -powiedziałem zerkając na nią kątem oka. -Dylan Mortez, Tom Baker i Marry Hudson. Zgłoszenie o zaginięciu pierwszego z nich dostaliśmy trzy dni temu. Matka Marry przyszła dziś rano. Chłopaki od rana będą informować rodziny. A starszą siostrę Toma znasz.
- To młodszy brat Sue? -Zapytała odwracając głowę w moją stronę. -To straszne, co im się przytrafiło. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić co może czuć ich rodzina.
Westchnąłem zerkając na nią.
-Wytłumaczysz mi co właściwie robiłaś w tym przeklętym lesie?
-Mówiłam ci, że nie jest to rozmowa na teraz -powiedziała zerkając na zegarek. -No pięknie dochodzi trzecia, a ja jutro od ósmej zaczynam pracę -Jęknęła.
-Słuchaj, rozumiem że może chodzić o rzeczy prawdopodobnie niezrozumiałe dla zwykłego człowieka, a wiedz, że możesz mi zaufać. A cała sytuacja wygląda dość dziwnie. Nie byłaś pewna co do tego co się wydarzyło. Zmieniłaś zdanie kilka razy... Anna, nie chcę abyś się w coś wpakowała.
-Martwisz się o mnie -zapytała z chytrym uśmiechem.
-Nie o bałagan jak zrobisz, nie odpowiedzialnymi decyzjami. No oczywiście, że się martwię. W końcu chyba dalej się przyjaźnimy -powiedziałem zerkając na nią i uśmiechając się.
Odstawiłem ją pod wskazany przez nią adres i wróciłem do pracy. Reszta nocy minęła mi spokojnie na uzupełnianiu dokumentacji. Po siódmej skończyłem pracę, zabrałem psa, który leżał spokojnie czekając na jakieś ciekawe zadanie i ruszyłem w kierunku mieszkania. Pod blokiem Anny zauważyłem ją kopiącą z frustracją stojący na parkingu samochód. Nie wyglądała najlepiej po zarwanej nocy. Zatrzymałem się i opuściłem szybę.
-Może podwieźć? 

Annabell?

Od Doriana CD Junsu

Dorian nie pamiętał drogi do baru. Można powiedzieć, że upicie się do nieprzytomności i wyjawienie co leży na sercu losowemu mężczyźnie stało się jego codzienną rutyną. Nie wiedzieć czemu chłopak wybierał taką formę swojej terapii. Nie umiał i wręcz nienawidził pić. Pasował do baru jak pięść do nosa. Jego własne myślenie zagłuszała mu głośna i rytmiczna muzyka. Przetrał łzy frustracji. Niewiele brakowało, żeby rozkleił się całkowicie przed wejściem do budynku. Trzęsącą się dłonią otworzył drzwi do lokalu, a do jego nozdrzy dotrał zapach spoconych ciał i licznego alkoholu. Szybkim krokiem dotarł do swojego stałego miejsca przy barze. Kelner popatrzył na niego kątem oka i podał mu szlankę bez jakichkolwiek pytań. Chłopak bywał tu za często, by mężczyzna nie zapamiętał tego, co zamawia codziennie, nie wspominając już o samej twarzy klienta. Gdy naczynie z trzaskiem upadło na zniszczony blat, przełknął nerwowo ślinę. Nie chciał znowu zaczynać swojej pijackiej nocy. Wiedział, że zapomni o wszystkim na chwilę, a jutro rano jedyne co mu po tym zostanie to ból głowy i nudności. Spojrzał na mętny płyn, który falował pod wpływem uderzenia. Chciałby, żeby ktoś oddał mu choć trochę swojego czasu. Chciał być dostrzegany i kochany. Na chwilę pomyślał o tym, jakie to wspaniałe uczucie wiedzieć, że komuś na tobie zależy. Jednak te czasy były już bliskie zapomnieniu. Nawet, gdyby nic szczególnego nie stało się w najbliższym miesiącu, rodzice i tak nie okazywaliby mu nawet najmniejszej troski, nie mówiąc już miłości. Na samą myśl o rodzinnym domu i wspomnieniach, jakie się z nim wiązały, oczy chłopaka wypełniły się gorzkimi łzami. "Pomyśl. Wcale nie musisz się do tego zmuszać. Poszukaj specjalisty. Dla takich wariatów jak ty jest jeszcze miejsce na świecie", pomyślał z bólem Dorian. Jasne było, że gdyby poprosił kogolwiek o pomoc skończyłby z szybkością światła w oddziale zamnkniętym. Przecież on jako jedyny ujrzał zbrodnię, która podobno nie miała prawa mieć miejsca. Otarł łzy z policzka i sięgnął po alkohol. Nie chciał tego robić. Jednym, porządnym haustem opróźnił szklankę. Uderzył nią o blat i nie zdając sobie sprawy, że patrzy na niego prawie cały lokal położył się na zniszczonym drewnie. Pozwolił łzom spływać po jego klatce piersiowej. Słona ciecz tworzyła kanaliki na szyi i twarzy. Nie miał już nawet ochoty na wyżalanie się barmanowi. Gardło bolało go i piekło niemiłosiernie od napoju oraz ciągłego płaczu. Pomimo tego, iż chłopak wręcz dławił się łzami i patrzył na niego prawie każdy siedzący i zamawiający trunki, nikt nie zdawał się przybywać mu na pomoc. Może dlatego, że jego wiernym powiernikiem sekretów był niezmiernie alkohol. Nie był od niego w żaden sposób uzależniony. Każdy łyk i szklanka tej cieczy była wypita wobec jego sumieniu i naturalnej wrażliwości. Nawet tak mała dawka trunku, którego nazwy nie pamiętał, zdołała pozbawić go trzeźwego myślenia. Chłopak miał niemiłosiernie słabą głowę do picia. Całkiem możliwe, że była to kolejna cecha, którą potępiał jego ojciec. Bez jego zgody, kelner zdążył napełnić szklankę, jakby bał się pozostawić ją kiedykolwiek pustą. Dorian pogrzebał chwilę w kieszeni i wyciągnął z niej wystarczającą ilość pieniędzy, by zapłacić za napoje. Złapał do ręki najprawdopodobnie tequilę i ruszył do wyścia. Kobieta, która szła za nim nie zdawała sobie sprawy w jakim stanie psychicznym znajduje się chłopak i co chwilę pomrukiwała ciche oblegi skierowane do niego, by ten pośpieszył się choć trochę w drodze do wyścia. Gdy był już prawie u celu, potknął się o koniec parkietu i wylał cały alkohol na koszulę wchodzącego właśnie mężczyzny. Dorian popatrzył na niego w osłupieniu. Był zdecydowanie Azjatą. Może był Koreańczykiem lub Japończykiem. W tak nikłym świetle nie mógł zbyt wiele zobaczyć. Jego smukła sylwetka i wzrost, choć nie był zbyt wysoki, odznaczała się od wszystkim osób tańczących w tłumie. Mężczyzna nie myślał zbyt trzeźwo. Nie wiedział, czy była to sprawa alkoholu, czy poprostu od dawna chciał to zrobić, a po napoju po prostu nie panował nad wszystkimi swoimi pragnieniami. Niewiele myśląc, nawet nie zastanawiając się, co tak właściwie robi, zbliżył się do ciała Azjaty i objął go mocno. Spodziewał się, że jedyne co z tego otrzyma to mocny policzek lub oblega rzucona w jego strone, ale chłopak nie odrzucił go wcale. Jedyne co poczuł, to zimno jakie towarzyszyło, kiedy zbliżył się do mężczyzny. Nie miał żadnego prawa choćby go dotknąć. Szybko odsunął się od bruneta i spojrzał na niego przpraszającym spojrzeniem.
- J-j-ja bardzo p-przepraszam. - wyjąkał cicho.
Emocje kotłujące się w jego sercu przytłaczały go coraz bardziej. Znów miał ochotę pozwolić łzom swobodnie brukać jego policzki. Wiedział, że jego napady strachu sprawiają, że zachowuje się bardzo różnie i nieprzewidywalnie. Mimo tego nie żałował, że posunął się tak daleko jak na niego z nieznajomym. Wiedział, że musi wyglądać fatalnie. Czego innego spodziewać się po osobie z zaburzeniami psychicznymi? Nie chciał jednak narzucać się losowej osobie. Już i tak obarczał się jednej swoją osobą. Przetarł resztę łez, które wciąż znadowały się na jego policzku.
- Wszystko w porządku. - rzucił krótko chłopak i szybkim krokiem wręcz wybiegł z lokalu zostawiając mężczyznę na środku parkietu w osłupieniu.

Junsu?

wtorek, 30 stycznia 2018

Od Leona do Insomnia

Głupstwem było urządzanie prób jazdy w śniegu. Wystarczyła chwila, by wydarzyła się tragedia, jakiej uczelnia jeszcze nie widziała. Na oczach kilkuset studentów równa kolumna jeźdźców i ich karych rumaków zamieniła się w mitologiczny chaos. Jeden z koni pośliznął się na ośnieżonym podłożu. Próbował się ratować, co spłoszyło pozostałe. Chłopcy nie dali sobie rady z uspokojeniem zwierząt. Kilku z nich przypłaciło to złamaniami czy urazami głowy po upadku z siodła. Jako jeden z nielicznych miałem szczęście, jadąc w pierwszym rzędzie. Inaczej zapewne skończyłbym pod kopytami sporego ogiera. Pokręciłem głową, próbując odgonić obrazy sprzed kilku godzin. Pomagałem rannym, zarówno ludziom, jak i zwierzętom. Dziewczęta z architekta padały jak muchy, nie wytrzymując widoku krwi i krzyków mieszających się z kwileniem koni. Gdy ostatnia karetka zniknęła za bramą, obwieszczono zakończenie zajęć dla osób uczęszczających na kierunki związane z wojskowością. Jedyny plus tego wszystkiego. Tak więc już od dobrych dwudziestu minut maszerowałem główną ulicą, sam do końca nie znając celu, do jakiego podążałem. Do domu wracać nie chciałem, mama natychmiastowo zalałaby mnie falą pytań o wydarzenia z dzisiejszego ranka. Ciężkie buty zastukały o kamienne podłoże, kiedy wszedłem na teren miejskiej biblioteki. Pchnąłem ciężkie drzwi, zanurzając się w półmroku korytarza. Pachniało tu starymi książkami, kurzem i nieco wilgocią, a jednak lubiłem to miejsce. Jedno z nielicznych, które wolne było od zgiełku Salem. Cisza, spokój i porządek. Dodatkowo Smith należał do wyjątkowo miłych osób. Powitał mnie lekkim uśmiechem i kiwnięciem głową, jakoby zezwalając na naruszenie jego terenu. O tej porze budynek nie obfitował w głodnych wiedzy, wręcz świecił pustkami. Co prawda minąłem jakąś starowinkę, wertującą nowe wydanie miejscowej gazety, ale raczej na niej się skończyło. Przynajmniej do momentu, kiedy znalazłem się w dziale poświęconym ziołolecznictwu i jemu podobnym. Jakaś drobna dziewczyna stawała na palcach, usilnie próbując dosięgnąć tom z górnej półki. Podszedłem do niej z cichym westchnieniem. Mamuci wzrost nareszcie na coś się przyda. Zdjąłem opasłe tomiszcze, dziwiąc się jego ciężarowi. Pod tym to niejeden by się załamał. Podałem go jasnowłosej, unosząc kąciki ust w przyjaznym uśmiechu. 
— Żyrafa zawsze do usług.— Zaśmiałem się cicho.

Insomnia? Cóż, poematem tego nie można nazwać ;-;⸥

sobota, 27 stycznia 2018

Od Junsu


Rozejrzałem się po okolicy, w której się znalazłem. Jakim sposobem się tutaj znalazłem? Nie miałem pojęcia. Jednego byłem pewien, zamieszkam tam, gdzie będzie to tylko możliwe. Czego byłem tak naprawdę świadom?
Salem. Miasto, do którego postanowiłem się udać w momencie dowiedzenia się o nim. Czy byłem w pełni przekonany, aby tutaj zamieszkać po raz pierwszy na dłuższy okres czasu? Nie.
Niestety, ale byłem do tego zmuszony. Nie chciałem dalej podróżować w samotności. Nie miałem już ochoty na zwiedzanie każdego państwa, miasta, wsi…
Zamieszkanie gdzieś na stałe, wydawało się to takie odległe, wręcz nierealne, a jednak, stało się. Gdyby nie zdarzyła się śmierć osoby, na której mi zależało, kto wie, może dalej bym podróżował i poznawał nowe zakątki świata? W końcu przed sobą mam jeszcze wiele lat… o ile wcześniej nie spotka mnie to samo, co Kima.
W ustach trzymałem papierosa, przez ramię zawieszoną miałem torbę, w której miałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Cicho westchnąłem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, poszukując zapalniczki. Jak na złość nie byłem w stanie jej znaleźć. Dlatego po kilku minutach szamotania się w poszukiwaniu tego małego ustrojstwa, w końcu mi się udało. Zadowolony zapaliłem początek truciciela ludzkich płuc. Niemalże od razu się zaciągnąłem, odchylając głowę do tyłu, aby wypuścić dym, który już po chwili zmieszał się z powietrzem. Stałbym tak jeszcze jakiś czas, ale zostałem przepchnięty na bok przez jakiegoś przechodnia.
- Idiota – stwierdziłem, nie starając się być ani trochę cicho.
Był to człowiek, który mógł mi zrobić tyle, co nic, więc się tym szczególnie nie przejmowałem.
Skąd wiedziałem kim był? Wyczulony zmysł węchu. To naprawdę przydatne w niektórych momentach życia.
Odwróciłem się w przeciwnym kierunku i ruszyłem… przed siebie. Nie wiedziałem, gdzie mógłbym pójść. Nie znałem tego miasta, nigdy w nim nawet nie byłem, jedynie obiło mi się o uszy, że taka miejscowość istnieje, więc skorzystałem i rzuciłem się na głęboką wodę.
Bez ryzyka nie ma życia, przynajmniej tak mówili.
Mijałem wielu przechodniów, nie skupiając jakoś szczególnie swojej uwagi na nich, gdyż w jednej ręce trzymałem telefon, a drugą co jakiś czas wyciągałem papierosa z ust, żeby wypuścić kłęby dymu.
Miałem zamiar włączyć dane sieci komórkowej, ale zapomniałem o drobnym szczególe.
Bateria. Tak też, gdy tylko to uczyniłem, urządzenie się wyłączyło, pozostawiając mnie na pastwę losu. Nie miałem wyboru i musiałem zapytać się chociaż o jakiś hotel w pobliżu.
Schowałem telefon do kieszeni spodni, a następnie poprawiłem torbę na ramieniu, udając się dalej, chcąc zapytać się kogokolwiek o miejsce noclegu.
Jak na złość wszyscy jakby gdzieś poznikali. Czy to złośliwość losu? Sam nie wiedziałem, prawdopodobnie tak, ale nigdy nie wiadomo. Rzuciłem niedopałek papierosa na ziemię, depcząc go i ruszając dalej przed siebie.
Spotkanie jakiejś kobiety z dzieckiem było dla mnie jak wybawienie, więc od razu zacząłem kierować się w jej kierunku, całkowicie zapominając o tym, gdzie już jestem.
Ja się po prostu zgubiłem, ale to teraz nie grało roli.
- Przepraszam! – zawołałem, biegnąc w kierunku nieznajomej, która się zatrzymała, spoglądając na mnie z wyraźnym zmęczeniem na twarzy. – Mogłaby pani mi powiedzieć, gdzie znajduje się najbliższy hotel? – spytałem.
I co było najgorsze?
Wskazanie tego hotelu… do którego ona wchodziła.
Dlaczego ja nie zauważyłem tego szyldu? Czy aż tak byłem zamyślony?
Moja dłoń spotkała się z moją twarzą, z ust uciekło przekleństwo. Nie zwróciłem uwagi na osobę, która mi pomogła.
Skinąłem jedynie głową i wszedłem po schodach, aby znaleźć się po chwili w środku budynku.
Załatwienie sobie pokoju w tym miejscu było o wiele trudniejsze niż się spodziewałem. Najpierw, nie było wolnego miejsca, potem nagle było. Jednakże ostatecznie miałem pokój dla jednej osoby na cztery noce.
I w ciągu tych czterech nocy musiałem znaleźć jakieś mieszkanie.
Zapłaciłem za wynajęcie pokoju i ruszyłem w kierunku windy, aby udać się na trzecie piętro, tak jak powiedziano mi w recepcji.
Pokój 194… ten hotel nie wygląda na aż taki duży, no a jednak, to tylko pozory. Gdy znalazłem się w poszukiwanym pomieszczeniu, odetchnąłem z ulgą, zamykając za sobą drzwi. Rzuciłem się na łóżko, nie zastanawiając się jakoś szczególnie nad odłożeniem torby na podłogę. Najważniejsze było to, że w końcu mogłem odpocząć po tym błądzeniu po mieście.
Aczkolwiek to nie był koniec. Nie miałem zamiaru siedzieć w hotelu, postanowiłem wyjść na miasto, aby poszukać czegoś ciekawego… albo kogoś, cokolwiek.
Dziesięć minut bezczynnego leżenia w końcu pozwoliło mi na odetchnięcie z ulgą. Podniosłem się do siadu, rzucając torbę obok siebie. Otworzyłem ją i zacząłem szukać ładowarki, której w tym momencie bardzo potrzebowałem, a raczej mój telefon. Tak też jak tylko to znalazłem, zmuszony byłem wstać z miękkiego materaca i skierować się do małego biurka, przy którym był kontakt, chyba jedyny na całe pomieszczenie. Lepsze to niż nic, więc narzekać nie mogę.
***
Około godziny dwudziestej drugiej postanowiłem wyjść na miasto, aby poszukać jakiegoś ciekawego miejsca, w którym mógłbym spędzić trochę czasu. Zamknąłem za sobą drzwi, których kluczyć nie musiałem, co było wygodniejsze. Zszedłem na dół, tym razem tradycyjną drogą – po schodach.
Przechodząc koło recepcji, zatrzymałem się, dając klucz na przechowanie.
- Poleca pan jakieś miejsca warte odwiedzenia? – spytałem. – Od razu mówię, że rozchodzi mi się o bary.
- Loft – odpowiedział, i miałem wrażenie, jakby coś błysnęło w jego oku. – Jak wychodzi się z hotelu do głównej drogi, należy skręcić w prawo i iść cały czas prosto, do momentu, aż usłyszy się głośną muzykę i zobaczy napis Loft.
Podziękowałem skinieniem głowy.
Ciekawe, czy naprawdę to jest droga do tego baru, czy powiedział od tak, aby się pozbyć jakiegoś turysty.
Kierowałem się według wskazówek recepcjonisty, aż do moich uszu dotarł głośny dźwięk muzyki, a w oczy rzucił się napis Loft. Automatycznie przyśpieszyłem, zapominając o tym, że poruszam się szybciej niż zwykli cywile.
Może ktoś widział, może nie… ale lepiej, jak nie widzieli. Nie chcę mieć nie przyjemności, gdy ledwo co się pojawiłem w nowym miejscu.
Gdy tylko wszedłem do środka baru… na powitanie zostałem oblany przez kogoś jakimś alkoholem, tym samym na mojej koszulce pojawiła się plama.
- Cholera – warknąłem, spoglądając na osobę, która to zrobiła przypadkiem. Był to mężczyzna, miał coś koło dwudziestu trzech lat, może trochę więcej albo mniej, tuż za nim podążała jakaś dziewczyna. Nie zwróciłbym na dwójkę aż takiej uwagi, gdyby nie zapach krwi i alkohol, który przesiąkł moje górne odzienie.

<Ktoś?>

czwartek, 25 stycznia 2018

NOWI " Książki są lustrem:

...widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie."


Imię i nazwisko: Junsu Lee
Pseudonim: Ludzie różnie się do niego zwracają, jednak zwykle mówią po imieniu, bo trudne do wymowy ono nie jest, tak samo i nazwisko. Oczywiście różne przezwiska się przewinęły, o których on zdołał już zapomnieć, a co inni wymyślą – do tego się przyzwyczai, z czasem, ale jednak.
Wiek: Po ukończeniu sześćsetnych urodzin – przestał już patrzeć na to ile ma lat. Jednakże istnieje jeszcze coś takiego jak dokument z datą urodzenia, który leży gdzieś na dnie papierów. Musi je mieć przy sobie – tak w razie czego. Obcym zazwyczaj mówi, że ma dwadzieścia cztery lata.
Płeć: Mężczyzna.
Orientacja: Homoseksualny.
Rodzina:
• Lee Sora – matka, zniknęła pięćdziesiąt lat temu.
• Lee Jinki – ojciec, tłumacz sądowy, wampir. Chłopak mało wie o tym, co się z nim dzieje.
• Rodzeństwa Junsu nigdy nie poznał.
Rasa: Wampir.
Pochodzenie: Seul, Korea Południowa.
Status: W ciągu dnia jest fotografem, czasami zdarza się, że roznosi ulotki. Wieczorami chodzi do teatru muzycznego, aby pomóc w ustawieniu dekoracji, a także w oświetleniu sceny.

Charakter: Lee wydaje się być kimś, kto jest dość obojętny na wszystko dookoła, jakby brak chęci do wykonywania czegokolwiek, nawet oddychania, co w rzeczywistości aż tak bardzo mu nie jest potrzebne, aczkolwiek pozory muszą pozostawać. Mężczyzna sprawia wrażenie pozornie neutralnego, choć zdarzało się, że inni postrzegali go bardziej jako kogoś „opętanego”, egoistycznego i wrednego, jednakże tak nie jest. Tak uważa Lee.
Junsu tak naprawdę jest dość miły, wie o granicach przyzwoitości, których stara się trzymać jak najbardziej to możliwe. Wyciągnie pomocną dłoń, gdy ktoś będzie miał jakieś problemy. Zwykle stara się udzielić pomocy, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to jest to, co zanika w dzisiejszym społeczeństwie. W końcu urodził się dawno temu i przez te wszystkie lata zauważył zanik tego, co jest potrzebne innym. Nie chodzi tu tylko o sprawy codzienne, prywatne, ale też te drobnostkowe. Przykładem tego jest pomoc przy nauce.
Jest on osobą porywczą. Bardzo szybko podejmuje decyzję o wszystkim. Nie liczy się z konsekwencjami, w końcu nie będą dotyczyć jego osoby, a przynajmniej tak myśli. Zdarza mu się oceniać ludzi z góry, ale to przez przeżycia, których doświadczył podczas swojego życia. Chociaż próbuje coś na to zaradzić, tak zbytnio mu się nie udaje poprzez czerwoną lampkę w swojej głowie. Zdobycie jego zaufania jest dość… trudne? Może przejawiać takie mniemanie, że zaufał, a tak naprawdę to tylko pozory, po których ludzie stwierdzają kim on jest.
Mężczyzna jest osobą dowcipną. Często żartuje ze wszystkiego i wszystkich, ale potrafi się powstrzymać, aby tego nie robić. Zazwyczaj kończy się to jakąś krzywdą, która dzieje się jemu, a nie komuś innemu. Tak. To bardzo rzadkie, tak samo, jak to, że potrafi  stanąć w czyjejś obronie. Jest do takich rzeczy zdolny, ale ile trzeba trudu, aby on to zrobił? Jak dużo trzeba dla niego znaczyć, że jest w stanie poświęcić swoje ciało, a może i wykorzystać moce przeciw jakiemuś osobnikowi, który wyrządza krzywdę innym?
Uwielbia porządek. U niego wszystko musi być idealnie ułożone w równą kosteczkę. Nigdzie nie może być grama kurzu, bo chłopak od razu poleci po swój sprzęt, aby to posprzątać, więc wiadomo, że jest perfekcjonistą. Wszystko dopięte na ostatni guzik, nic nie pominięte. Zawsze tak było. Odkąd ukończył czwarty rok życia, od tego się zaczęło, że często przesiadywał ze swoją rodzicielką. I to od niej się tego nauczył. Nawet zdarzało się, iż poprawiał niektóre rzeczy po swojej mamie, aby było jeszcze lepiej. Jak się za coś zabiera, zawsze musi to wykonać dobrze, bo milion poprawek nie opłaca mu się robić.
Lee także jest marzycielem. Lubi nawet gdybać. Dla niego to przyjemność, gdy siedzi w swoim własnym świecie, gdzie wszystko jest tak, jak tylko on chce. I nikt nie ma prawa zniszczyć tej harmonii.
Nie można zapomnieć o tym, że jeżeli pozna się go bliżej i zacznie się dla niego liczyć jakakolwiek istota (nie liczmy zwierząt, to inna sprawa), to potrafi być wsparciem i opiekunem. Zawsze troszczył się o osoby, które coś wniosły do jego życia. Pomoże, gdy będzie jakiś osobnik chory. Będzie się starał, aby temu komuś było dobrze, a nie ciężko podczas choroby. Staje się wtedy strasznie irytujący. Dlaczego? Chyba nikt nie lubi, jak padają pytania typu:
Wziąłeś leki, które Ci przyniosłem? Lepiej się czujesz?
Potrzebujesz czegoś do picia, albo chcesz herbatę? Jasne, że chcesz! Nie protestuj, bo to Ci nie pomoże!
Przynieść Ci coś do jedzenia? Chociażby jakiś owoc! Ewentualnie warzywo! Pewnie chcesz, prawda?
Arogancja służy mu na każdym kroku. Nawet jeżeli kogoś polubi, zmniejsza się, ale dalej idzie u jego boku bez zamiaru opuszczenia go. Lee już nad tym nie panuje. To weszło mu w nawyk i nawet nie wie kiedy, a staje się cholernie wredny i bezpośredni. Zdanie innych na jego temat? Bądźmy szczerzy. Ma to w poszanowaniu. Tak. Nie przejmuje się tym, co o nim mówią. Wystarczy, że osoby, które go znały, wiedzą jaki jest naprawdę.
Jest wybuchowy i zdarza się, iż podnosi na kogoś rękę, zadając tej osobie naprawdę poważne obrażenia, co związane jest z jego dodatkową siłą poprzez bycie wampirem. Dlatego nie należy wyprowadzać go z równowagi, a jak ktoś to zrobi to nikt nie wie w jaki sposób to wszystko może się skończyć.
Czasami bywa tak, że ktoś nie ma humoru, bo w końcu całe życie szczęśliwym nie trzeba być. Tak też, gdy Junsu traci swoje „szczęśliwe” dni, staje się ponurym, wrednym i złośliwym wampirem. Sprawia przykrość najbliższym, jak i nieznajomym, mówiąc wprost, co o nich sądzi, co za tym idzie? Szczerość do bólu. Stara się powstrzymywać, aby nie mówić aż tak szczerze, bo zwykle ugryzie się w język, ale wtedy… nie ma kontroli nad językiem. Można rzec, że podczas „gorszych” dni mężczyzna zmienia się o całe sto osiemdziesiąt stopni. Wtedy ma niewyparzony język, co stało się podczas pewnego pobytu w rodzinnych stronach ojca.
Kiedy rozmawia z ludźmi, jego głos jest oschły i beznamiętny. Bez grama uczucia w tym co mówi. Jest to u niego normalne. Po co ma mówić do obcych mu osób z uczuciem? Okazywać, że dany temat jest dla niego ważny? To i tak nic nie w niesie. Chyba, że rozmawia z bliskimi, którzy są ważni. Wiadomo, że wtedy będzie do tego podchodził całkiem inaczej.
Co do związków… nie jest mu to teraz potrzebne, przynajmniej tak sądzi. Lee jest cholernie dojrzały i poważny, jak na swój wiek, ale on na razie nie chce wiązać się z nikim na stałe, nawet takiego kogoś jeszcze nie udało mu się spotkać.
Koreańczyk jest dość specyficzną personą, z którą nawet pomimo wielu wspólnych tematów, trzeba naprawdę spędzić jakąś część czasu, aby go w jakiejś części zrozumieć. Jaki bywa na co dzień? Ciężko to stwierdzić. Należy poznać go bliżej, aby móc zobaczyć jaki jest naprawdę.

Historia: Wampir przez wiele lat podróżował po świecie. Zaczynając od swojego rodzinnego kraju, aż po Amerykę, a wszystko rozpoczął, gdy tylko ukończył studia. Wtedy ruszył w świat, postanawiając choć w jakiejś części go poznać. Jednakże to był wielki błąd z jego strony.
Przebywając podczas swojego „wypoczynku” w Chinach, znalazł dorywczą pracę w postaci baristy w jednym ze znanych barów w tamtym państwie. To właśnie w tamtym miejscu mężczyzna został zwabiony… do jednej z kabin, gdzie go przemieniono w wampira. Początkowe próby życia jako nadprzyrodzony było dziwne. Nie wiedział, jak zaspokoić swój głód, nie rozumiał tego, kim był, kim się stał. On niczego nie rozumiał, co skreślało go na straty… aż do poznania osoby, która mu pomogła. Pamięta go do dziś. Był to jego pierwszy życiowy partner, pierwsza szczenięca miłość i jedyny wampir, który chciał mu pomóc, Kim Kibum.
Rzecz jasna sielanka nie trwała długo, gdyż po jakimś czasie bycia razem i wspólnym podróżowaniu… cóż, doszło do tragedii, która wstrząsnęła Lee. Odnalazł go martwego, porzuconego w lesie. Pamiętał doskonale, że mężczyzna wyszedł na spotkanie, z którego nie wracał dwa tygodnie… co było dla niego niemałym zdziwieniem… aż do znalezienia zwłok nadprzyrodzonego. Przyczyną jego śmierci było zamordowanie przez odwiecznego wroga wampirów – wilkołaki. Nie tylko on to stwierdził, ale i Rada Wampirów, którą był zmuszony powiadomić.
Od tamtego czasu stał się wyczulonym na krzywdę innych i chętnym w podaniu pomocnej dłoni w czymkolwiek, czego nauczył go jego ukochany.
Po tym wszystkim dalej podróżował, ale w samotności. Poznał wiele wspaniałych osób, ale i tak nie pozostał przy nich dłużej niż na miesiąc.
Kiedy dowiedział się o tym mieście... postanowił je odnaleźć i osiedlić się, aby w końcu odpocząć i odetchnąć od tego wszystkiego.

Aparycja: Mężczyzna mierzy 182 cm wzrostu, przy czym jego waga wynosi około pięćdziesięciu-pięciu kilogramów, ale to już różnie bywa. Jednakże, posiada nieco umięśniony brzuch przez wykonywane ćwiczenia. Jego ramiona nie są wątłe, ale do tych dobrze wyrobionych także nie należą, aczkolwiek nie ma tam pelikanów, czy tam motylków. Jak kto woli to nazywać.
Może zacznijmy teraz od górnych części, czyli od głowy, na której znajdują się jasno-brązowe włosy z przedziałkiem na samym środku.
 Posiada bladą cerę, która podkreśla jego całokształt. Oczywiście ma brązowe oczy, które momentami wydają się być aż czarne. Co do jego policzków… Nie ma kości policzkowych bardzo widocznych. Niesforny nosek z delikatnym garbem dodaje mu uroku, co mu wcale nie przeszkadza. Niektórzy wtedy uważają, że wygląda bardzo uroczo i nie powinien mieć w nim nawet kolczyka, którego ma w planach od kilku miesięcy. Kiedy nosi koszulki, które nieco odsłaniają jego obojczyki, widać jak bardzo są widoczne, a także dwa charakterystyczne pieprzyki na szyi. Posiada pełne, malinowe usta, które zazwyczaj są delikatnie rozchylone.
 To co teraz? Niższe partie były, ah jeszcze niżej, czyli jego nogi! Można by powiedzieć, że są to dwa, chude, długie patyki, ale od jakiegoś czasu, kiedy zaczął bardziej o siebie dbać, nabrały one w pewnym stopniu „masy”. No i tym samym uda, jak i łydki mają swoje „kształty”, czyli po prostu są o wiele bardziej umięśnione i lepiej to wygląda.
Teraz może trochę o jego „stylu”. Ubiera się tak, jak lubi, ale z głową, a nie dresy i do tego koszula, o to, to nie! Ubierze czasem jeansy, zawsze, a raczej często, dobiera wszystko do siebie „kolorystycznie”, nawet czapki dopasowuje do strojów. Oczywiście uwielbia nosić przepaski na włosach, które nieco je podnoszą, czyli nie są oklapłe jak z rana… Kaptur także ma często założony na głowę, ponieważ to jest dla niego wygodne.
Nie można też zapomnieć o tym, że ma kolczyki w uszach.

Zainteresowania: Lee interesuje się wieloma rzeczami, można by wymieniać tego wiele. Jednak najlepiej zacząć od początku, czyli rysowanie. Od najmłodszych lat był przywiązany do rysowania, przedstawiania wszystkiego w sposób taki, jaki on to widzi. Posiadanie wybujałej wyobraźni mu służy, dzięki temu potrafi ukazać wiele rzeczy, które ciężko byłoby mu opisać słowami.
Kolejnym jego zainteresowaniem jest czytanie książek, których w swoim życiu przeczytał wiele, a większość pamięta do dzisiaj.
Dodać trzeba jeszcze kilka hobby, taniec i łyżwiarstwo. Nie potrafi połączyć tych dwóch rzeczy razem, gdyż od ostatniego wypadku na łyżwach postanowił nie ryzykować przez jakiś czas łączenia tego z tańcem.

Ciekawostki: Junsu to palacz, ale z przyzwyczajenia. Czy można palić z czystego przyzwyczajenia? Oczywiście, że tak. Na zdrowie mu to jakoś szczególnie nie szkodzi. Od czasu do czasu lubi spróbować czegoś innego niż zioło czy amfetamina. Doskonale posługuje się językiem koreańskim, japońskim i angielskim.
Towarzysz: Tymczasowo brak.

Kontakt: wiki i nata [H]

Od Alucer CD Annabell


Chłopak zaparzył herbatę dla kobiety i postawił naczynie przed nią na stole. Sięgnął jeszcze po cukierniczkę oraz łyżeczkę. Usiadł na krześle okrakiem, przodem do oparcia. Wsparł przedramiona na krawędzi i odpalił kolejnego papierosa obserwując z uwagą kobietę.
- Dingo. - odparł w końcu i odruchowo spojrzał na psa, który czujnie warował przy jego nodze. Pogładził go po pysku i poklepał po boku.
- One nie są dzikie przypadkiem? - zapytała dziewczyna, gdy zamieszała cukier w herbacie i uniosła kubek do ust, upiła łyk krzywiąc się, gdy zbyt gorący napar poparzył ją w wargę.
- Oczywiście. - przytaknął i nie powiedział na ten temat nic więcej. Wyciągnął w stronę kobiety paczkę papierosów, lecz odmówiła grzecznie kręcąc głową. Wzruszył ramionami, rzucił ją na blat zaciągając się papierosem w ustach.
- To czym ostatecznie jesteś? - rzucił w końcu w stronę kobiety. Doskonale wyczuwał, że do normalnych ludzi nie należała. Zaciągnął powietrze nozdrzami, płatki nosa zadrżały. - Wilkołaka i wampira możemy wykluczyć. Strzyga? Czarownica? Może jakiś demon?
Annabell siedziała milcząc patrząc na blat stołu, bawiła się swoimi palcami zastanawiając się nad odpowiedzią. Alucer cierpliwie czekał paląc w spokoju papierosa. Wwiercał w nią ciemne spojrzenie stukając palcami o drewno stołu.
- Banshee. - odparła w końcu unosząc nieśmiało spojrzenie na mężczyznę. Nie wydawał się mocno zdziwiony, co najmniej w jego oczach zapłonęła iskierka zaciekawienia.
- A więc banshee.. - odpowiedział gasząc papierosa, zgniotła go brutalnie w popielniczce. - To Twój krzyk słyszałem w takim razie. To wiele wyjaśnia.
Kobieta najwidoczniej nie miała nic do powiedzenia na ten temat. Wpatrywała się w niego trzymając kubek w obu dłoniach.
- A Ty kim jesteś? - usłyszał pytanie, którego mógł się spodziewać. Odchylił się lekko, sięgnął po szklankę z kawą. Upił łyk wprowadzając moment grozy.
- Łowcą. - powiedział jednak widząc spojrzenie kobiety westchnął. - I wilkołakiem.
Anna wydawała się nieco skonsternowana usłyszawszy informację, lecz pokiwała głową na znak zrozumienia. Musiała czuć się mocno nieswojo zważywszy, że przez jego gatunek stała się tym kim jest teraz. Alucer nie przejął się jednak. Ona teraz stanowiła furtkę do odnalezienia wampira. Nareszcie będzie mógł zapolować, od tak długiego czasu nie miał okazji zabić żadnego wampira. Kobieta szybko rozwiała jego rozmyślenia jednym pytaniem, które zadźwięczało mu w umyślę i osiadło jak kotwica na mieliźnie.
- Jesteś żonaty? - pokazała palcem na obrączkę na palcu, której nigdy nie ściągał. Zacisnął dłonie w pięść i poderwał się z krzesła niemal je wywracając. Sydney pisnął i wycofał podkulając ogon pod siebie.
- Nie interesuj się. - warknął może zbyt ostro. Odwrócił wzrok, na jego twarzy malowało się napięcie, gdy zacisnął mocno szczęki. - Powiedz mi lepiej co widziałaś tamtej nocy, muszę znać informacje odnośnie tego wampira. - spojrzał na nią.
Kobieta mogła dostrzec, że na moment czarne oczy zalśniły wściekłą żółcią.

Annabell?

Od Annabell cd Alucera


Udało wyrwać mi się z objęć Morfeusza i unieść straszliwie ciężkie powieki do góry. Nie wiedziałam co się dzieje, ale tępy ból głowy wskazywał na mocne uderzenie. Powoli wracały wydarzenia... ostatniej nocy. Przynajmniej mam taką nadzieję, że zdarzyło się to ostatniej nocy, gdyż nie mam pojęcia jak długo spałam. Usiadłam na łóżku rozglądając się po pomieszczeniu. W pomieszczeniu panowały kolory, które ocieplały pomieszczenie. Przez okno do pomieszczenia zaczęły wpadać ciepłe promienie zimowego słońca, odbijające się od białego śniegu, przez co zdawały się jeszcze jaśniejsze. Podrapałam się po głowie, próbując uporządkować co się wydarzyło tej nocy. No tak. Moce banshee... Znowu... Ocknęłam się w parku, widząc wampira, który atakował jakieś dziecko. Pierwszy raz użyłam krzyku banshee, o którym opowiadała mi Alma. Odtrąciłam nim przerażoną dziewczynkę, przez co upadłam i uderzyłam głową o ziemię. Dziecko uciekło, zapewne do domu po drodze zabierając rower. Wtedy istota rzuciła się na mnie...Ostatnie co pamiętam to... Warkot? Może był to jakiś pies? Albo.... Wilkołak. Dobra, czas ogarnąć co się tu właściwie dzieje. Na porwanie przez kosmitów, raczej mi to nie wygląda, chociaż kto go tam wie. Istnieją wampiry, banshee, wilkołaki, to dlaczego nie kosmici. Podniosłam się z wygodnego łóżka, w celu nalezienia właściciela tego domu. Mój wzrok zatrzymał się na chwilę na figurce stojącej na biurku. Przestań dziewczyno, jakby chciał ci zaszkodzić to zostawiłby cię w tym przeklętym parku. Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam klamkę od drzwi sypialni. Ruszyłam korytarzem w stronę odgłosów z kuchni. Byłam jakieś dziesięć metrów od wejścia do pomieszczenia, gdy za rogu wychylił się rdzawy pies. Nie przypominał mi zwykłego domowego zwierzaka. Odwrócił głowę w moją stronę i zaczął warczeć, alarmując swojego właściciela. Stanęłam ze spokojem obserwując zachowanie psa. W końcu z kuchni wychylił się przystojny mężczyzna, wycierający ręce w ręcznik.
-Sydney, spokój! -Powiedział do psa, a ten natychmiastowo się uspokoił.
Podszedł grzecznie do właściciela, jednak wciąż uważnie mnie obserwował. Chłopak odłożył ręcznik i zgasił papierosa w popielniczce. Wydawało mi się, że jest nie wiele starszy ode mnie. Złożył ręce na piersi i oparł się o futrynę drzwi.
-Śpiąca królewna się obudziła. Dobrze się spało? -Zapytał bez grama uśmiechu.
-Nie narzekam. Chociaż dziwnie jest się ocknąć w nieznanym miejscu, po ataku wampira.
-Coś go przegoniło -powiedział podnosząc kubek z pobliskiego blatu i upił łyk płynu z naczynia. -Chcesz coś do picia? -Zapytał w końcu, mierząc mnie wzrokiem.
-Tak, poproszę herbatę, jeśli to nie problem-powiedziałam uśmiechając się delikatnie.
Weszłam za mężczyzną do kuchni. Wstawił wodę w czajniku i odpalił starą kuchenkę. Pies plątał się pod nogami właściciela. Panowała lekko niezręczna cisza, która biorąc pod uwagę całą sytuację była jak najbardziej zrozumiała. Znajduję się w domu nieznanego mężczyzny, który najnormalniej w świecie parzył mi herbatę. Cała ,,scenka" wyglądała dość komicznie, nawet nie wiedziałam jak on się nazywa.
-Tak w ogóle to jestem Annabell. Jak ta lalka z horroru, ale spokojnie nie morduję nikogo po nocach-powiedziałam próbując lekko rozładować atmosferę, co wyszło dość żałośnie. -A mój wybawca ma jakieś mię?
-Jestem Alucer -powiedział wyciągając kubek z szafki.
Uśmiechnęłam się pochylając głowę i patrząc w podłogę. W końcu uniosłam ją powoli mówiąc:

-Dziękuję -odwrócił się do mnie marszcząc brwi. -Że mnie tam nie zostawiłeś-dodałam szybko uśmiechając się szeroko.- Większość ludzi po prostu by mnie zostawili tam, na pastwę losu. Jednak ty mi pomogłeś, za co jestem ci bardzo wdzięczna -powiedziałam bawiąc się palcami.
-Nie powinnaś chodzić po nocy -powiedział jedynie podając mi kubek. 
-Tak trochę nie zależało to ode mnie. Znalazłam tam się przypadkiem. Mam nadzieję, że wciąż jestem w Salem-powiedziałam, a chłopak kiwnął twierdząco głową, patrząc na mnie jak na wariatkę. -Tak, wiem dziwnie to zabrzmiało, ale zdarza mi się odejść trochę za miasto-odparłam, a mój wzrok skierował się na psa. -Co to za rasa? -Zapytałam zmieniając szybko temat.

Alucer?

środa, 24 stycznia 2018

Od Ezry CD Vanity


Uśmiecham się pod nosem obserwując dziewczynę. Rozgadała się i jest o wiele pewniejsza niż na początku, gotowa na odbicie jakiejkolwiek piłki, którą rzuciłbym w jej stronę.
- Touché – opieram głowę na dłoniach pochylając się w stronę mojej rozmówczyni. – Takie dramaty nie są takie złe. Wymagający rodzice, samotna artystka, magia, sokół jako domowe zwierzątko-
- Orzeł – przerywa mi szatynka. Macham zbywająco ręką marszcząc brwi.
- Orzeł, sokół, jastrząb, jedno i to samo. Wszystko lata i zżera mięso. W każdym razie na pewno Netflix z chęcią wykupiłby od ciebie patent na fabułę nowego serialu młodzieżowego.

Temat na rozmowę szybko się kończy i żadne z nas nie ma większej ochoty na wyciąganie się z ciszy, która zawisła między nami. Nie trwa długo, przerywa ją stukot obcasów kelnerki z wcześniej, która zjawia się obok nas z tacą. Stawia na naszym stoliku napoje i uśmiecha się lekko na odchodnym.
Szklanka whiskey jest chłodna kiedy zaciskam na niej palce. Dziewczyna bierze swoją filiżankę w dłonie podnosząc na mnie wzrok, jakby czekała, aż ja pierwszy upiję łyk swojego napoju.
- Na zdrowie – uśmiecham się krzywo przykładając brzeg kubka do ust. Odrobinę piecze mnie gardło, ale szybko przestaje, gdy biorę kolejny łyk zimnego płynu. Odstawiam szklankę na stół z głośniejszym uderzeniem, niż planowałem. – Też mam zwierzątko. Węża.
Szatynka parska cicho odkładając filiżankę. Marszczę brwi, po chwili je podnosząc.
- Można się spodziewać po tobie. Wąż – kręci głową jakby z niedowierzaniem, po czym znowu zasłania usta kubkiem kawy. – Jak ma na imię, Drakula?
- Ha ha ha – przewracam oczami ale czuję, jak mimowolnie na usta wpełza mi uśmiech. Musiałem już ją na tyle zirytować, że jej początkowa nieśmiałość spłynęła po niej szybciej, niż się spodziewałem. To mi się podoba, miło znaleźć kogoś, kto będzie równo odgryzał się na zaczepki. Powracam do pozycji z początku, z głową w dłoniach i znów pochylam się ku dziewczynie. – Wracając do ciebie. Jesteś gwiazdeczką rodziny czy wy wszyscy potraficie potykać niewinnych ludzi machnięciem ręki?
Niebieskooka zbywa mnie słabym wzruszeniem ramion, wyraźnie czując się niekomfortowo od ciągłych pytań o jej życie. Wzdycham dramatycznie wyprostowując się na krześle.
- Dobra, zrobimy tak. Pytanie za pytanie, odpowiedź za odpowiedź. Każdy po jednym, szczerze. Wtedy ja trochę dowiem się o tobie a ty nie musisz czuć się, jakbyś zwierzała mi się ze swojego życia. – mrużę oczy krzyżując dłonie na piersi.
Dziewczyna chwilę się zastanawia, popijając spokojnie cappuccino. Z filiżanki wydobywa się obłok pary i czuję ukłucie zazdrości, bo moja dłoń lekko zmarzła od ciągłego trzymania chłodnej szklanki.
Posiedzimy tu jeszcze, czuję to.
Po jakimś czasie szatynka przytakuje mrucząc coś pod nosem. Podskakuję lekko na swoim siedzeniu uśmiechając się szyderczo.
- Ja pierwszy, bo ja wpadłem na ten pomysł. Odpowiedz na moje poprzednie pytanie.
Dziewczyna zaciska palce na białym kubku, który ląduje na stole z lekkim stuknięciem.
- Cała moja rodzina jest – wykonuje bliżej nieokreślony gest ręką, rzucając pobieżnie wzrok na innych ludzi w kawiarni. Wyprostowuję się lekko, wbijając plecy w oparcie krzesła i podobnie jak moja rozmówczyni rozglądam się najsubtelniej jak mogę. Mimo wszystko, powinno się uważać w tym miejscu. Słyszałem już o zbyt wielu żądnych przygody ryzykantach, którzy zapłacili za swoją głupotę i nieokrzesanie głową.
Przytakuję, jakby na zgodę słów wypowiedzianych przez dziewczynę, choć nie potrzebują afirmacji. Zostajemy chwilę w ciszy, zastanawiam się, czy szatynka zapomniała o naszej grze, czy po prostu zastanawia się nad jakimś niezwykle głębokim pytaniem. Biorę chłodną szklankę w dłoń.
Spokojne sączenie przerywa mi głos dziewczyny, który łamie ciszę między nami.
- Kiedy się urodziłeś? Ile masz lat, tak naprawdę?
Mimowolnie przewracam oczami.
- Jedno pytanie, słońce – krzywię się, zakładając nogę na nogę – Dzielę urodziny z Beethovenem. Wiesz, taki kompozytor? – szatynka przewraca oczami i przez chwilę wygląda, jakby chciała wyrzucić mnie z krzesła swoimi mocami, więc szybko odzywam się ponownie. Upadek na chodniku bez świadków to jedno, kawiarnia pełna ludzi to inna rzecz. - Grudzień 1770 roku. Podoba się?
Dziewczyna podnosi brwi i już zastanawiam się, która odpowiedź padnie z jej ust – „myślałam, że jesteś starszy” czy „myślałam, że jesteś młodszy”; jednak jedyne co dostaje, to ciche „och”.
Odczytuję to jako małe zwycięstwo i uśmiecham się pod nosem. Odkładam szklankę na stół, tym razem udaje mi się zrobić to w perfekcyjnej ciszy i krzyżuję ręce na piersi. Przez chwilę zastanawiam się nad jakimś personalnym pytaniem, obserwując dziewczynę naprzeciwko mnie. Ona schyla się po łyk kawy, kiedy coś mi się przypomina.
- Nie znam twojego imienia. To nie fair, bo ty już masz moje, nawet wpisane w notatniku.
- Vanity – mówi bez namysłu, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
- Imię i nazwisko – uśmiecham się pod nosem.
- Vanity Maximoff.
Gwiżdżę cicho, na co dziewczyna, Vanity, podnosi brwi.
- Spodziewałem się czegoś bardziej, nie wiem – wzruszam ramionami – magicznego?
- Podaj mi przykład czegoś bardziej magicznego – parskam cicho na jej odpowiedź. Nie spodziewałem się, że to ona będzie mi stawiać poprzeczki. Przysuwam szklankę do ust, próbując ukryć rozbawienie.
- Radziłbym bardziej zastanowić się nad pytaniem następnym razem. – Vanity uśmiecha się pod nosem, kręcąc głową. Droczenie się z czarownicą nie było aż takie złe, choć zauważyłem kątem oka, że ktoś rzucał dziwne spojrzenia naszej wymianie zdań.
- To nie było moje pytanie.
- W takim razie strzelaj – mam wrażenie że mój uśmiech jest w jakimś stopniu szczery i sam nie jestem pewien, czy mi się podoba, czy nie.

Vanity?

Od Vanity CD Ezry


Spojrzałam zniesmaczona na faceta. Jakaś iskierka dobroci musiała się we mnie pojawić, że chciałam mu go oddać za darmo. Odwaliłam kawał dobrej roboty i to w tak krótkim czasie jednak po dłuższym namyśle i tak nie chciałam zmienić zdania. Gdy miałam nadzieję, że wampir opuści moją pracownię ten musiał dodać coś o wynagrodzeniu. Miałam ochotę wyrzucić go mocami z budynku, lecz gdy zaproponował mi kawę, rozmyśliłam się. Ten napój będzie dla mnie prawdziwym zbawieniem, a w dodatku nie utracę na tym ani grosza.
- Kawa może być - wzruszyłam ramionami starając się być jak najbardziej na to obojętną jednak na twarzy wymalował mi się lekki uśmiech.
- Świetnie - skinął głową podnosząc się na równe nogi i wziął obraz.
- Odnieś obraz - poleciłam widząc, że czeka na odpowiedź - Ja zamknę pracownię. Dzisiaj nie mam dużo do roboty.
Zgodził się i szybkim krokiem wyszedł za drzwi. Podeszłam do wysokiego lustra zawieszonego na prawie że pustej ścianie. Zaplotłam włosy w luźny warkocz na bok chcąc przynajmniej częściowo ogarnąć ich nieład. Wcześniejsze miejsce pracy uznałam za zbędne do ogarnięcia więc skierowałam się od razu do przedsionka aby założyć płaszcz. Ściągnęłam z wieszaka torbę, bez której się nie rozstawałam mimo, iż były w niej tylko klucze, słaby telefon i ulotki mojej pracowni. Momentami gdy mam mało zamówień zawsze rozwieszam te marnie wykonane ulotki aby przypomnieć ludziom o moim istnieniu. Wyszłam z budynku od razu zamykając drzwi na klucz następnie wrzucając go do torby. Opatuliłam się mocniej płaszczem gdy uderzył mnie chłód. Co mnie naszło na noszenie cienkich, wiosennych kurtek w środku zimy? Zaczęłam szczękać zębami, a wtem wrócił do mnie Ezra. Zacisnęłam szczękę aby nie pokazać jak cholernie mi zimno i tylko głupio się uśmiechnęłam. Chciałam powiedzieć coś typu ,,prowadź'' lub ,,możemy iść'', lecz postawiłam na zwykłe skinięcie głową. Brotzman schował ręce w kieszeniach i ruszył pierwszy szerokim i śliskim chodnikiem. Zimowy krajobraz pozwolił mi nieco zapomnieć o przeszywającym mnie zimnie i jako malarka od razu wyobraziłam sobie piękny obraz gór z ośnieżonymi czubkami i gęstym lasem iglastym pod spodem. Przez moją nieuwagę spowodowaną zamyśleniem poślizgnęłam się na lodzie. Szybka reakcja faceta nie pozwoliła mi zaryć nosem w śniegu. Gdy blondyn upewnił się, że stoję już stabilnie odsunął ode mnie ręce i ruszył dalej przed siebie.
- Patrz pod nogi - odparł cwaniackim tonem.
Nie wiadomo z jakich powodów, ale wezbrała we mnie irytacja i nagle miałam ochotę odgryźć się Ezrze. Odsunęłam się na bok aby upadek jaki miał zaraz nastąpić nie przewrócił również mnie. Wysunęłam rękę z kieszeni i lekko nią machnęłam, a wtedy nogi faceta odmówiły mu posłuszeństwa. Usłyszałam cichy jęk zdezorientowania po czym Brotzman wylądował płasko na chodniku.
- Wzajemnie - wzruszyłam ramionami udając, że nie wiem o co chodzi.
Odwróciłam na chwilę głowę aby ujrzeć tą wściekłą minę.

- Co podać? - zapytał przyjemny dla ucha głos kelnerki.
Spojrzałam na mężczyznę mając nadzieję, że zamówi coś pierwszy, lecz po jego minie zrozumiałam, że to moja kolej. Nie patrząc na kartkę menu dokonałam wyboru.
- Cappuccino - uśmiechnęłam się do rudowłosej - A tobie? - zwróciłam się do blondyna.
- Whiskey poproszę - odparł bezwstydnie nie zerkając ani na mnie, ani na kelnerkę.
Dziewczyna lekko pokiwała głową spisując zamówienie w notesie, a ja rzuciłam facetowi zdziwione spojrzenie. Dopiero teraz raczył unieść na mnie swój wzrok i tylko lekko uniósł jedną brew.
- Coś nie tak? - przechylił lekko głowę na bok - Ty też będziesz mogła pić za pare lat.
- Już mogę, ale nie chcę - parsknęłam - A ty niby ile masz lat?
- Wystarczająco - zamrugał i przerzucił kolejną stronę w menu.
No tak, przecież mam do czynienia z wampirem.
- W takim razie za ile lat się podajesz? - dopytałam krzyżując ręce na stole.
- Sporo - skończył temat z lekkim odchrząknięciem - Może pomówimy o twojej pracowni?
- Co chcesz wiedzieć? - zapytałam domyślając się w którą stronę zmierzamy.
- Prowadzisz tą działalność sama? Musiałaś sporo wydać na urządzenie całego tego budynku.
- Pracuję sama. Rodzice raczej się mną nie interesują jeżeli o to pytasz jednak jak proszę o pieniądze nigdy nie mają nic przeciwko. Prawie ciągle jestem w pracowni bo wtedy mogę uwolnić się od pretensji i zbędnych obowiązków - rozwinęłam swoją odpowiedź chyba za bardzo gdyż Ezra wydawał się nieco przejęty - Zresztą co cię to może interesować. Takie tam dramaty dzieciaków w moim wieku - dokończyłam z naciskiem na określenie, którego tak bardzo nie lubiłam.

Ezra? Słabe wyszło bo z weną kiepsko ;/

wtorek, 23 stycznia 2018

Od Dżumy CD Doriana

W kawiarni krzątały się już trzy dziewczyny. Sprzątały, wycierały kurze, włączały antyczne lampy i odpalały maszyny do kawy. Widząc wchodzącą rudowłosą przerwały swoje czynności i skinęły w jej kierunku głową.
- Dzień dobry, proszę Pani. - odparły niemal jednocześnie, a potem wróciły do swoich zadań, gdy rudowłosa skinęła w ich kierunku jedynie głową. Dorian rozglądał się po sporym pomieszczeniu, najwidoczniej będąc tutaj po raz pierwszy nie miał okazji porządnie przyjrzeć się lokalowi wyłożonemu w całości z drewna. Książki również tutaj piętrzyły się ku sufitowi zachęcając do czytania lub nawet zakupienia. Białe kruki stały wyeksponowane w gablocie za szklanymi drzwiczkami na klucz. Podświetlone delikatną lampką prezentowały się niesamowicie. Chłopak od razu podszedł do owej półki i zaczął z zapałem czytać tytułu na grzbietach książek. Dżuma przywołała go chrząknięciem do porządku. Zwołała szybko również dziewczęta, które ustawiły się w rządku przed ladą. Złożyły ręce za plecami obserwując to kobietę, to wyższego od niej młodzieńca, który nadal rozglądał się po wnętrzu.
- Moje drogie, to jest Dorian. Od dzisiaj będzie z wami pracował. W razie problemów proszę mu udzielić rad, a w razie większych szkód.. - spojrzała na chłopaka, ponownie odchrząknęła, by mógł w końcu skupić wzrok na nowych znajomych z pracy. - Zawołajcie mnie.
- Oczywiście Proszę Pani. - odparły mechanicznie na jej rozkaz, po czym się rozeszły. Rudowłosa pociągnęła chłopaka za rękaw kurtki i niemal siłą zaciągnęła na zaplecze.
- Następnym razem nie zachowuj się jakbyś miał głowę w chmurach. - warknęła widocznie niezadowolona z beztroskiej postawy chłopaka. - Przy klientach masz wykazać się sumiennością i pokazywać, że to co mówią ma dla Ciebie istotny sens i zależy od tego Twoje życie, czy to jasne?
Dorian pokiwał głową, dając do zrozumienia Dżumie, że rozumie wszystkie zalecenia. Dziewczyna westchnęła mając pewność, że to nie będzie łatwy dzień.
- Na szczęście to czeka Cię jutro, na ten moment chodź za mną. - przeszła przez korytarz na zapleczu i podeszła do drzwi zamkniętych na kłódkę. Przekręciła kluczyk, zatrzaski puściły i teraz drzwi stały otworem. Zapaliła światło i ich oczom ukazały się piętrzące się pudła. Kobieta wpuściła do środka Doriana, który wydawał się przerażony widocznym obrazem, przełknął ślinę.
- Mam to wyrzucić, czy co? - zapytał zaglądając do pierwszego kartonu z brzegu, w środku stały książki.
Westchnęła kręcąc głową i z kieszeni jeansów wyciągnęła kartkę. Podała mu ją.
- Oto numery kartonów, które masz dla mnie znaleźć. Są tam dość cenne książki, uważaj na nie. - pogroziła mu palcem. - Jak oczko w głowie, jasne?
Chłopak zasalutował jej na co ona uśmiechnęła się szczerze nieco rozbawiona.
- Jak skończysz to przynieś kartony do lokalu.
Wyszła zostawiając go przy otwartych drzwiach. Wróciła do lokalu, gdzie pojawiali się już pierwsi klienci. Witali się z nią szerokimi uśmiechami i szczerymi pozdrowieniami. Dżuma odpowiadała na nie mniej entuzjastycznie, ale słynęła ze słabego okazywania emocji. Zasiadła przy swoim stoliku przy gablocie z białymi krukami i wertowała kartki dokumentacji. Miała sporo do uzupełnienia i nie chciała tego już dłużej odwlekać. Im częściej to robiła tym większe zaległości ją goniły, a co za tym szło mniej chęci do wypełniania wszystkiego. Z pokrowca z torebki wyciągnęła małe okulary w złotej oprawce, nałożyła je na nos i zaczęła wypełniać pliki skupiając sie tylko i wyłącznie na tym.Jej zmysły były tak pogrążone w czytaniu i pisaniu, że nie zauważyła, że Dorian skończył i przyniósł jej kilka kartonów pod stół.
- Pomyślałem, że może Ci się to spodobać. - powiedział wyciągając coś w jej stronę. - Masz wiele wspaniałych i cennych rzeczy, które mogłabyś sprzedać z zyskiem.
Kobieta kiwała na jego słowa głową niespecjalnie przyjmując ich do świadomości.
- Dobrze, dobrze.. - odparła i sięgnęła dłonią po znalezisko Doriana. Dopiero gdy poczuła pieczenie odrzuciła na ziemię kolie wykonaną z czystego srebra. Syknęła dość głośno z bólu, zwracając na siebie uwagę niektórych osób. Chłopak obserwował ją szeroko otwartymi oczami, wzrok skierował na dłoń pokrytą czerwonymi pręgami. Kobieta spoglądała na chłopaka z morderczym spojrzeniem, oczy błysnęły wściekłą żółcią. - Wracaj do pracy. - warknęła gardłowo. Szybko jednak zabrała dłoń i wstała kierując swoje szybkie kroki do łazienki. Zaklinała na siebie za taką głupotę.

Dorian?

NOWI "Rzeczywistość to coś, co nie znika...

...kiedy przestaje się w to wierzyć.” Philip K. Dick


Imię i nazwisko: Leon Nataniel Chimero
Pseudonim: Ludzie najczęściej zwracają się do innych „po nazwisku”, tak też stało się w przypadku Leona. Z czasem „Młody Chimero” stał się Chimerą.
Wiek: 19 lat
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Heteroseksualny
Rodzina: Ród Chimero jest jednym z tych, które mogą poszczycić się ilością członków. Leon posiada dziesiątki ciotek i wujków, przynajmniej w teorii. Praktyka ma się nieco inaczej. Większość krewnych jest gotowa zaprzeczyć, jakoby dzielili z chłopcem wspólną krew. Jedyną, która została z nim do samego końca jest matka- Elif Aylin Chimero. Kobieta o smutnych oczach koloru kwiatu lawendy i delikatnym uśmiechu, wiecznie zdobiącym jej twarz. Melancholijna, spokojna artystka, której obrazy można napotkać w wielu galeriach sztuki. Z synem łączą ją bardzo dobre relacje, pełne ciepła i miłości, dla których gotowa była poświęcić wszystko, co osiągnęła przed urodzeniem Leona. Młody Chimero obrał ją sobie za wzór, traktując matkę niczym świętą. Odpłaca się jej opieką, wsparciem za tych dziewiętnaście lat zmagań z krzywymi spojrzeniami, plotkami na temat ich dwójki.
Rasa: Zastanawialiście się kiedyś, co wyniknie z połączenia krwi dwóch odwiecznych wrogów- człowieka i demona? Skutki romansu przedstawicieli tych ras są co najmniej warte pogardy. Kruche, wątłe ciało ludzkie zwykle nie jest w stanie przetrzymać w sobie tak ogromnej ilości mocy magicznej, przez co nosiciel zwykle umiera tuż po porodzie (lub w jego trakcie). Jednak zdarzają się niechlubne wyjątki, pieszczotliwie nazywane Wyklętymi. Chłopiec należy właśnie do tej niewielkiej grupki. Jako osobnik noszący w sobie gen *shayton, obdarzony został umiejętnością przywoływania zmarłych, niczym rasowy nekromanta, tylko na mniejszą skalę. Niestety płaci za każde jej użycie. Demoniczna część młodzieńca (objawiająca się jako czarne znaczenie, obejmujące obszar jego lewego przedramienia) powiększa się. Towarzyszy temu ogromny ból i wyczerpanie organizmu. Ponadto, gdy zmiana skórna dotrze do serca- doprowadzi to do natychmiastowego zgonu.

*SHAYTON- nazwa szeroko stosowana w kręgu Czarnych Magów. Pochodzi od imienia pierwszej hybrydy człowieka z demonem. Najczęściej używa się jej, mówiąc o wystąpieniu bardzo silnych genów czarnej magii, dzięki czemu jego posiadacz staje się naturalnym nekromantą, czarnoksiężnikiem, nomadem i.t.p.
Pochodzenie: Stany Zjednoczone Ameryki › Delaware › Dover
Status: Od roku oficjalnie widnieje na liście uczniów studiów oficerskich w miejscowym uniwersytecie. Dodatkowo wieczorami pracuje jako kelner w kawiarni Philip's Cafe.

Charakter: Leona porównać można do wiatru delikatnie muskającego liście drzew, by zaraz potem zacząć targać potężnymi gałęziami. Niemożliwym jest przewidzenie jego ruchów, decyzji, jakie podejmie. Nie poznasz go do końca, choć masz prawo odnieść zupełnie odwrotne wrażenie. Chaotyczny, ciągle zmienia maski, niczym najświetniejszy z aktorów. Zazwyczaj pokazuje jedynie niewielką część siebie, starając się sprostać oczekiwaniom społeczeństwa, narzuconym przezeń wymaganiom.Tak więc na pierwszy rzut oka panicz Chimero należy do tych wiecznych optymistów, szukających pozytywów nawet w najgorszych sytuacjach. Jego twarz zdobi wieczny uśmiech, z ust  często wydostaje się śmiech. Stonowany, nieco sztuczny. Kontrastuje to z zimnymi, smutnymi oczami- charakterystycznymi dla osób, które przeżyły wiele, a na ich barkach spoczywa ciężar odpowiedzialności.
 W rzeczy samej jest on anonimowym bohaterem, gotowym poświęcić własne zdrowie dla kogoś zupełnie obcego, byleby nakarmić swoje ego. Wszystko za sprawą matki- kobiety wpajającej mu znaczenie wartości takich jak Bóg, honor i ojczyzna. Nie potrafi przejść obojętnie obok potrzebującego lub proszącego o pomoc. Czyni go to nieco naiwnym, łatwym do zmanipulowania i wykorzystania. Jednak nie widzi w tym nic złego, wręcz przeciwnie. Przepełnia go duma. Jak sam twierdzi, liczy się sama chęć wsparcia drugiego człowieka, nieważne jakim kosztem.
 Wykazuje się wysoką kulturą słowa i czynu. Starszych od siebie traktuje z należytym szacunkiem oraz poważaniem. Milczy, gdy tego się od niego wymaga, nie odzywa się nieproszony- jest zdyscyplinowany, spokojny. Siedzi (lub stoi) wyprostowany „jak struna”, rozglądając się po najbliższym otoczeniu, niczym dziecko zmuszone do przebywania w towarzystwie dorosłych. Kobiety traktuje niczym boginie, siląc się na niewyobrażalną delikatność. Przy tym jego zachowanie nieco odbiega od standardów wyznaczonych przez społeczeństwo XXI wieku. Jest dżentelmenem o manierach wręcz niespotykanych wśród jego rówieśników. Niczym staruszek zamknięty w ciele niesfornego dziewiętnastolatka.
 Miły i uczynny chłopiec zmienia się w towarzystwie równych mu wiekiem. Spokój zastąpiony zostaje przez żywiołowość i porywczość. Powaga umyka gdzieś w kąt, ustępując falom szczerego śmiechu i euforii, niekiedy połączonych z głupimi pomysłami. Zdarza mu się pójść o krok za daleko, stać zbyt pewnym swoich czynów i słuszności podejmowanych przezeń decyzji. Wpada w tarapaty, biorąc na siebie odpowiedzialność za całą grupę. Stawiany jest też w sytuacjach złych, delikatnie to ujmując. Bardzo łatwo poddaje się emocjom, przechodząc od skrajności w skrajność. Wybuchowy, bojowy i nieprzewidywalny- tak prezentuje się sprowokowany Nataniel. Wtedy nie ma mowy o pokojowym rozstrzygnięciu sporu, agresja staje się kluczem do sukcesu. Zaś, gdy nie odniesie on wątpliwego zwycięstwa, gotowy jest chować w sobie urazę. Pielęgnuje ją, często układając rozmaite plany o zemście.
 Podsumowując, młody Chimero to osoba na pozór prosta, choć rzeczywistość ma się zgoła inaczej. Jest jak wiatr lub chaos. Raz delikatny, by zaraz potem wdać się w bójkę z osobą, która śmiała się mu
przeciwstawić.

Historia: W prawej rączce trzymał plastikową figurkę, stylizowaną na postać z ukochanego serialu „Power Rangers”, wywijając nią na wszystkie strony. Towarzyszyły temu wesołe okrzyki i cytaty wyjęte wprost z ust Czarnego Rangera. Odciął się od reszty świata, zupełnie skupiając na zabawie. Nie zauważył nawet, kiedy waniliowe lody zaczęły skapywać z rożka wprost na nową koszulkę. Młoda kobieta spoglądała na krajobraz za przednią szybą, tak różny od jej rodzinnego miasta. Surowy, górzysty teren napawał ją lekkim niepokojem. Jednak nie bała się o swój los, a o chłopca siedzącego w foteliku. Czy zdoła wychować go sama, bez wsparcia rodziny i ojca Leona? Gdzieś obok śmignął niebieskawy znak, informujący o przekroczeniu granicy Salem- ich nowego domu. To tu mieli spędzić resztę życia, z dala od nienawistnych spojrzeń, wrogich komentarzy ze strony członków rodu Chimero. Zatrzymali się przed niewielkim budynkiem z czerwonej cegły, odcinającym się na tle rozłożystych drzew. Wiatr szumiał, nucąc sobie tylko znaną melodię. Otworzyła drzwi, odpięła pasy brązowowłosemu chłopcu. Ten, nieco zaskoczony i zdezorientowany, wlepił w nią swoje wielkie oczka. Jeszcze dobrze nie wiedział, dlaczego przebyli taką drogę, by znaleźć się w tym nieznanym miejscu. Z daleka od przyjaciół, znajomych i tych znanych zakamarków Dover. Mama niewiele mówiła o tym, co nazywała „przeprowadzką”. Włożył figurkę do kieszeni spodni, dłoń upaćkaną lodami wytarł o koszulkę. Czuł się dziwnie, jakby ktoś lub coś obserwowało go zza kurtyny zieleni. Z całej siły pchnął lakierowane drzwi Audi, jeszcze nieco zbyt ciężkie dla dziecka. Podreptał do jedynej bliskiej mu osoby. Białowłosa obdarzyła go ciepłym uśmiechem, odkładając torby podróżne na brukowany podjazd. Była niespokojna, czuł to. Uklęknęła na jedno kolano, tuż przed nim. Wysoka, pachnąca świeżo ściętymi kwiatami róży. Kobieta odziana w biel, mająca piękne, lawendowe oczy. Jej jasna sukienka lekko powiewała na wietrze, loki tańczyły w rytm niemej muzyki. Ujęła jego lewą dłoń, nie zważając na to, że jeszcze lepiła się od roztopionych słodyczy. Przez sekundę patrzyła na okropne, czarne znaczenie, ciągnące się od palców, aż do nadgarstka Leona. Poprawiła niesforne kosmyki, opadające na czoło chłopca.
— Tu będziemy bezpieczni, Leonku, już nikt nas nie skrzywdzi— powiedziała, a jej fioletowe oczy zaszkliły się od łez.

Aparycja: Na pozór niczym się niewyróżniający, a jednak przyciągający uwagę przechodniów. Nieczęsto widzi się umundurowanych młodzieńców idących dumnie, mających nienaganną postawę i miękki, cichy krok, pomimo noszenia ciężkich butów. Ten wysoki chłopiec wywołuje mieszane uczucia w zaciekawionym widzu, będąc zbudowanym z przeciwieństw. Jego niecałe sto dziewięćdziesiąt centymetrów i atletyczna budowa zdaje się nie pasować do żołnierskiej rzeczywistości, o czym wspominano mu już wiele razy. Lata ciągłych ćwiczeń, a także okazjonalnej gry w koszykówkę, pomogły mu zadbać o utrzymanie prawidłowej masy ciała. Jest jednocześnie umięśniony i delikatny, jakby pod wpływem najmniejszego podmuchu wiatru miał rozpaść się na miliardy drobnych kawałeczków.
 Burza niesfornych, wiecznie nieułożonych włosów opada wicherkiem na charakterystyczną twarz. Znaleźć w niej można coś nieludzkiego, różniącego Leona od reszty tłumu. Nic w tym dziwnego, mocne rysy odziedziczył po ojcu, o czym Elif ma w zwyczaju mu przypominać. Na świat patrzy dużymi oczami w kształcie migdałów, błyszczącymi smutno w świetle wschodzącego słońca. Mówią, że są one zwierciadłem duszy. Jednak te pozostają nieprzeniknione, zimne. Błękitne tęczówki pokrywa warstwa czerni, panującej na ich krańcach. Przez to można odnieść wrażenie, jakoby wraz z upływem czasu zmieniały swój kolor. Rankiem jasne, by wieczorem spowił je mrok. Nadają jego wesołej twarzy nutę tajemniczości, gryzą się z ustami wykrzywionymi w grymasie uśmiechu. Radosnego, choć nieco sztucznego, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że nigdy nie znika. Dopełnieniem wszystkiego jest nos. Prosty, przywodzący na myśl te uwieczniane przez malarzy. Harmonię twarzy burzą brwi- grubsze, przywodzące na myśl złamany łuk.
 Pod warstwą ciemnych ubrań skrywa swoje małe sekrety. Niezliczone tatuaże zdobią niemalże każdy nieodsłonięty skrawek jego ciała. Opowiadają historię o samotnym chłopcu, symbolizując wszystkie dobre i złe chwile jego życia. Zapytany, mógłby rozwodzić się nad nimi przez cały dzień. Jednak to nie one są tym, co próbuje ukryć. Pod warstwami tuszu znajdują się dziesiątki blizn, blednących wraz z upływem czasu. I to, co skazało go na los wygnańca- czarne jak noc znaczenie na lewym przedramieniu, powoli zajmujące coraz większe połacie ciała.

Zainteresowania/Ciekawostki:
○ Matka zaszczepiła w nim miłość do piękna natury. Uwielbia spędzać czas na świeżym powietrzu, siedząc pod rozłożystym drzewem lub eksplorując nieznane leśne ścieżki. Ciekawość świata sprawiła, że niejednokrotnie uciekał z domu, znikał na kilka dni, by wrócić w pełni sił (tylko nieco ubłocony).
○ W swoim krótkim życiu zdążył już słuchać utworów z niemalże każdego gatunku muzycznego. Ostatecznie jego serce skradł rock, głównie ze względu na nieco cięższe brzmienie oraz mocne głosy wokalistów. Jednak czasami sięga po coś lżejszego, ukojenia nerwów szukając u Yirumy.
○ Amator dobrej herbaty i świeczek zapachowych (tych drugich ma sporą kolekcję).
○ Można zaliczyć go do kategorii uczniów dobrych, w kierunku średnich. Braki nadrabia godzinami spędzonymi na opanowywaniu materiału. W przyszłości zamierza rozpocząć czynną służbę wojskową.
○ Może tego po nim nie widać, ale pochłania słodycze w rekordowych ilościach. Nie ważne czy to krówka, czekolada, czy draże- uwielbia wszystko, co ma w sobie cukier.
○ Od najmłodszych lat uczył się gry na pianinie, z marnym skutkiem.
○ W jego głosie słychać lekki akcent, charakterystyczny dla ludzi pochodzących z Delaware. Przybiera na sile, gdy młodzieniec zaczyna się denerwować (momentami można jedynie domyślać się, co mówi).
Towarzysz: Gandalf

Kontakt: Korra10 | moonwilczycaksiezyca@gmail.com

Od Doriana CD Dżumy


Chłopak podziękował za ubrania i jeszcze raz przeprosił za swoją głupotę. Gdy dziewczyna zniknęła z jego widoku, powędrował do swojego pokoju wzdłuż korytarza. Bardzo kusiło go pójście do prawego skrzydła. Dlaczego rzeczy, których nie możemy robić nas tak pociągają? Dorian miał do dyspozycji całe lewe skrzydło, jednak nie zamierzał go zwiedzać w najbliższym czasie. Zgasił światło na korytarzu i z powodu panujących egipskich ciemności, popędził do pokoju z prędkością światła. Panicznie bał się ciemności i zdawało mu się, że cały dom usłyszał odgłosy jego szaleńczej bieganiny. Po omacku otworzył mosiężne drzwi i zapalił światło. Położył karton na łóżku. Nie spodziewał się, że rudowłosa będzie miała jakiekolwiek ubrania. Może były po jej byłym chłopaku? Dziewczyna nie wyglądała na taką, która posiada wiele partnerów. Wzruszył ramionami i otworzył pudło. W środku znajdowało kilka klasycznych spodni i ciepłych, wełnianych swetrów. Przymierzył w pośpiechu wszystkie rzeczy, a na samym dnie kartonu znalazł się klasyczną piżamę składająca się z lnianej bluzki i czarnych spodni z lejącej tkaniny. Szybko wziął ją do ręki i udał się na korytarz w poszukiwaniu łazienki. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, ponieważ znajdowała się naprzeciwko jego pokoju. Szczerze mówiąc, chłopak spodziewał się, że łazienka będzie przypominała taką, która była modna dwa stulecia temu. Cały dom nie był urządzony nowocześnie, więc tego samego oczekiwał od tego pomieszczenia. Jednak łazienka wyglądała zwyczajnie. Nie posiadała średniowiecznej toalety, lub wanny z czasów oświecenia. Składała się z prysznica i średniej wielkości umywalki na marmurowym blacie, który musiał być kosztowny. Chłopak zgadywał w ciemno, że toaleta znajdowała się w innym pomieszczeniu. Bez jakiegokolwiek zaglądania do szafek zdjął z siebie ubrania i złożył je w kostkę. Nie chciał się później dowiedzieć, że komoda w łazience była tak samo zakazana, jak prawe skrzydło. Bardzo podobały mu się jego ręce i nie chciał ich stracić. Wszedł do kabiny prysznica i odkręcił wodę. Wręcz mizofobicznie wyczyścił całe ciało mydłem znalezionym pod prysznicem.
Gdy jego palce zaczęły przypominać suszone śliwki zauważył, jak długo stoi w tej samej pozycji u wpatrując się w uszczerbioną kafelkę prysznica. Uszczypnął się lekko w ramię, chcąc by trzeźwe myślenie powróciło. Sięgnął po biały ręcznik wiszący na wieszaku i dokładnie wysuszył każdą część ciała. Szybko ubrał piżamę i udał się do swojego pokoju, upewniając się, że w łazience panuje taki sam ład, jaki był, gdy do niej wszedł. Zanurzył stopy w wykładzinie i spojrzał jeszcze raz na prawe skrzydło. Zakaz rudowłosej był jednak silniejszy od pokusy sprawdzenia co kryje się za wszystkimi drzwiami. Tym razem pamiętał, by nie zgaszać światła od razu po wyjściu z jakiegokolwiek pomieszczenia. Na początku zapalił małą lampę w swoim tymczasowym pokoju, a następnie zgasił wielki żyrandol w korytarzu. Zadrżał, gdy jego bose stopy spotkały się z zimnymi panelami. Szczelnie zamknął drzwi do sypialni, jakby bojąc się wszystkiego, co może go spotkać za progiem. Dużymi krokami pokonał dystans dzielący chłopaka od łóżka i jak najszybciej wskoczył pod grubą pierzynę. Nie zważając na to, jak wyglądało to dla osoby z zewnątrz zwinął się w kulkę i przytulając swoje kolana zamknął swoje oczy. Ścisnął mocno swoje powieki, kiedy cały jego dzisiejszy dzień przeleciał mu przed oczami. Dobrze wiedział, że musi zasnąć, ale strach przed tym, co może śnić mu się dzisiejszego wieczoru był silniejszy od zdrowego rozsądku. Wszedł głębiej pod kołdrę, jakby chciał zniknąć wśród pościeli. Jego starania były jednak zbędne. Nie mógł zmienić swoich czynów i słów z przeszłości. Tępo patrzył przez okno sypialni. Cały świat wydawał się ogromny i przytłaczający. Sam nie wiedział, kiedy jego zmęczenie wygrało nad obawami i strachem.
Obudził się i zamrugał kilka razy. Cały wczorajszy dzień nie był złym snem. Rodzice nie żyją, a on mieszka w domu kompletnie obcej mu kobiety. Sprawnie przebrał się w ubrania pozostawione przez dziewczynę i ruszył na dół. W kuchni unosił się zapach jajecznicy, bekonu i kawy. Wszystkie te zapachy przypominały mu rodzinne śniadania, kiedy jeszcze wszystko zdawało się być jak u każdej, normalnej rodziny. Zmęczony przetarł oczy, gdy zauważył rudowłosą.
- Dzień dobry - powiedziała kładąc przed chłopakiem jedzenie.
Chyba nieczęsto musiała gotować dla kogokolwiek, wliczając w to siebie, ponieważ porcja był dla niego trzy razy za duża. Zauważył, że kobieta znowu nie jadła razem z nim.
- Dzień dobry - odpowiedział, próbując uśmiechnąć się lekko. - Znowu nie jesz? - zapytał ciekawie
- Jadłam już - odpowiedziała wymijająco i zajęła miejsce naprzeciwko niego. - Jedz, niedługo jedziemy do kawiarni. Jak się spało?
Dziewczyna miała dzisiaj wyjątkowo dobry humor. Może po prostu wczoraj miała zły dzień? Chłopakowi powoli wszystko mieszało się w głowie. Zapytała go o coś? Sam już nie pamiętał. Po chwili zastanowienia, zdał sobie sprawę, że kobieta pytała go o samopoczucie. Poczuł na sobie jej wyczekujący wzrok.
- Dobrze - ziewnął, przez co stracił swoją wiarygodność. - Bardzo dobrze. Nie spałem tak świetnie od dawna - skłamał, choć wiedział, że nie jest w tym zbyt dobry.
Po śniadaniu od razu udali się do przedpokoju i po przebraniu się w zimowe kurtki wyszli na dwór. Na zewnątrz świeciło poranne słońce i śnieg iskrzył się tysiącami kolorami. Temperatura powietrza wydawała się być o wiele wyższa niż wczoraj. Chłopak wypuścił powietrze z płuc, tworząc przy tym obłoczki pary. Dziewczyna bez uprzedzenia ruszyła przed siebie w stronę kawiarni. Podróż minęła im w milczeniu, jakby każdy miał do omówienia jakąś priorytetową sprawę z samym sobą. Sam Dorian nawet nie zauważył, kiedy dotarli na miejsce i rudowłosa musiała go zawołać po imieniu, by wybudzić go z zamyślenia. Oderwał wzrok od podłogi, która zdawała mu się ciekawsza niż wszystko dookoła. Coś czuł, że czeka go dziś pracowity dzień.

Dżuma?

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Od Nilian


Czarny chevrolet impala 67' wjechał na teren miasta z zawrotną prędkością. O dziwo przy tablicy z nazwą miejscowości nie stała policja i nikt nawet nie miał okazji zatrzymać samochodu za przekroczenie dozwolonej prędkości. A szkoda. Jednak czarne auto powoli wytracało pęd wraz ze zbliżaniem się do pierwszych domostw. Kobieta siedząca za kierownicą wyglądała na mało zainteresowaną mijającymi widokami, a były w gruncie rzeczy dość urzekające. Była wielce znużona podróżą, która u niej trwała już dość długi czas. Nie dotarłaby jednak do Salem, gdyby nie rozwydrzona dziewucha za kasą na stacji benzynowej. Doskonale widać było czego się boi. Odkąd jej ojciec trafił za kratki jedyne czego się obawiała to tego, że niedługo wyjdzie i znajdzie ją, by zemścić się za wpakowanie go do pierdla. Nilian miała dużą ochotę zabawić się jednak zdecydowanie czas ją naglił, poza tym był biały dzień. Bogin o tej porze jest znacznie słabszy i łatwo o pozostawienie niepotrzebnych śladów, które mogą naprowadzić łowców na te demony.
Zacisnęła palce na kierownicy żałując, że nie mogła pobrać tak łatwego w zdobyciu pokarmu, lecz musiała obejść się smakiem. Czuła, że tutaj będzie się czuć jak pączek w maśle. Aura Salem wydawała się mocno przesiąknięta strachem. Uśmiechnęła się po raz pierwszy, jedną ręką wyciągnęła z otwartej paczki na fotelu pasażera papierosa. Włożyła go do ust, odpaliła zapalniczką i zaciągnęła się. Korbką opuściła nieco szybę pozwalając mroźnemu powietrzu dostać się do zagrzanego środka. Zadrżała, gdy zimna fala liznęła jej odsłonięte ramiona. Wypuszczała powoli dym z ust mijając kolejne kamienicy, kawiarnie, księgarnie i salony fotografii. Wszystko wydawało się takie same, jak w innych miastach. Musiała gdzieś zaparkować, by spokojnie w nawigacji wyszukać najbliższy motel, by móc wynająć pokój na kilkanaście dni. Decyzja padła na duży parking niedaleko jakiejś szkoły, a raczej tak przypuszczała. Dużo się nie pomyliła, bo owa szkoła to uczelnia Salem. Grupki młodych ludzi obserwowały jej auto, gdy kobieta wyrzuciła papierosa za okno, sięgnęła po telefon odpinając go z chwytaka przymocowanego do szyby na przyssawkę i zaczęła wyszukiwać dostępnych noclegów. Nagle rozeszło się pukanie do jej szyby. Uniosła spojrzenie i dostrzegła pochylonego młodego mężczyznę, który czekał, aż ta otworzy mu drzwi lub opuści niżej szybę. Uczyniła to drugie, poprawiła okulary na nosie i uśmiechnęła się uroczo.
- W czym mogę pomóc skarbie? - zapytała obserwując jak młodzieniec na chwilę traci głowę i szuka tego, co miał powiedzieć przed chwilą.
- To raczej ja chciałem się zapytać w czym mógłbym Ci pomóc. - odparł ostatecznie chrząkając chcąc pozbyć się nieistniejącej chrypki lub po prostu miał taki nerwowy tik.
Kobieta siedziała przez chwilę w milczeniu, odłożyła telefon na fotel pasażera.
- W takim razie z chęcią z niej skorzystam. Wsiadaj. - nakazała i bez pozwolenia mu na odpowiedź zamknęła okno. Zabrała papierosy, zapalniczkę i telefon, schowała je do schowka nim chłopak zdążył wsiąść. W końcu drzwi otworzyły się, samochód zatrząsł się, gdy młodzieniec zasiadał na fotelu, drzwi zamknęły się. Na policzkach chłopaka pokrytych delikatnym zarostem pojawiły się czerwone rumieńce od mrozu. Zatarł ręce mogąc się ogrzać.
- Poszukuję motelu, gdzie mogłabym spędzić kilka nocy. Mógłbyś mi wskazać najbliższy? - zapytała odpalając na nowo silnik, który zamruczał przyjemnie. Kobieta spojrzała na chłopaka, nie widział wyrazu jej oczy i w sumie było to dobre. Obecnie wyglądały jakby kobieta była po niezłym ćpaniu.
- Musi Pani wyjechać na główną ulicę i kierować się w stronę portu, a potem skręcić w prawo i przy charakterystycznym muzeum czarownic znajdziesz taki ładny motel. - Powiedział, nagle uśmiechnął się szeroko jakby na coś liczył. Kobieta wywróciła oczami, zaczęła gazować.
- Dzięki, teraz zmykaj na zajęcia. - Powiedziała sięgając po ręczny, chłopak wydawał się zaskoczony. - No na co się gapisz, zjeżdżaj.
Chłopak zaczął wysiadać i do jej uszy doszło tylko słowo "dziwka". Wyjechała z parkingu, kierowała się wskazówkami młodziaka i o dziwo trafiła idealnie w punkt. Z daleka dostrzegła neon motelu. Zaparkowała na wolnym miejscu i nim wysiadła z samochodu upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu. Zamykając zamek po wyciągnięciu torby rozejrzała się raz jeszcze, daleko ujrzała jakąś parę, lecz nie powinni dostrzec niczego dziwnego. Przebiegła przez ulicę, weszła do środka. Przywitał ją chłód w holu oraz nieprzyjemne spojrzenie starej baby w recepcji. Szybko załatwiła sprawę wynajmu, najwidoczniej w tym okresie mało o turystów. Weszła po schodach na górę, pokój miała na pierwszym piętrze. Musiała pozostań w nim do wieczora, kiedy odzyska energię i zacznie męczyć ją głód. Do tego czasu zajęła miejsce na niesamowicie wygodnym łóżku i pogrążyła się we śnie. Obudziła w momencie, gdy słońce już dawno schowało swoje promienie i noc rozświetliły uliczne lampy. Wstała, tak jak przypuszczała, pełna energii i z wilczym apetytem. Nie przebierała się, a jedynie wygładziła czarny, przylegający sweterek z wyciętymi dziurami na ramionach i dopasowane jeansy. Nałożyła na nogi wysokie obcasy, przyjrzała się sobie w lustrze, gdy musztardowy płaszcz narzuciła na siebie. Wyszła zamykając drzwi. Idąc śnieżnym chodnikiem wpisała w wyszukiwarkę na telefonie o najbliższym barze. Od razu wyskoczyła jej informacja o miejscu oddalonym kilka minut od motelu. Szybko się tam znalazła. W środku panował już tłok, lecz ona szybko się w nim odnalazła. Nie potrzebowała też wiele czasu, by znaleźć potencjalną ofiarę. Mała, drobna dziewczyna przy barze wydawała się mocno zagubiona i przestraszona. Nil zaciągnęła się delikatnie ciesząc nozdrza tym wspaniałym zapachem i podeszła do niej. Urobienie tej małej to było najprostsze co w życiu zrobiła. Ciągnąc ją za rękę na tyły baru dziewczyna śmiała się upita i przeszczęśliwa, że ktokolwiek się nią zainteresował. Nil przycisnęła kobietę do ściany i złączyła ich usta w gwałtownym pocałunku. Dłonie kobiety wpełzły pod płaszcz dziewczyny, następnie pod koszulkę. Ofiara nie wiedziała co się święci, w momencie gdy otworzyła oczy nie dostrzegła już czarnowłosej kobiety, zamiast jej głowy był wielki pysk pająka, który przebierał żuwaczkami. Krzyk zamarł na ustach dziewczyny, a kobieta wykorzystała okazję i przybliżyła żuwaczki do ust, poczęła wysysać z niej cały lęk wraz z duszą. Pewnie dziewczyna w jej ramionach szybko by utraciła życie, lecz nagle pajęcza głowa odsunęła się.
- Hej, co Ty robisz? - usłyszały nagle krzyk. Nil odwróciła głowę, zdążyła na nowo zmienić postać na czarnowłosą kobietę nim napastnik się zorientował, że coś jest nie tak (albo jej się tak wydawało.) Ktoś biegł w ich stronę. Nie chciała ryzykować, że zostanie zaatakowana. Gdy osoba, która ją zdemaskowała była blisko pchnęła nieprzytomną dziewczynę na niego i sama rozpłynęła się w mroku. Pojawiła się dopiero niedaleko swojego motelu.

Ktoś?

Od Dżumy CD Judy


Kobieta wydawała się zaskoczona widocznym nagłówkiem, który malował się na pierwszej stronie miejskiej gazety. Widać było jak szybko jej wzrok śledzi tekst, lecz nie pozwolono jej skończyć czytania. Dżuma odchrząknęła sprawiając, że Judy na nowo uniosła na nią spojrzenie.
- Nie możemy tutaj o tym rozmawiać, proponuję zatem, żebyś zakończyła artykuł w środku. - zagadnęła widocznie zniecierpliwiona. Najwidoczniej ta sprawa nie zamierzała czekać. Bruxa pokiwała głową na znak, że rozumie i skierowała się w stronę domu, Dżuma ruszyła za nią. Weszły do środka, gdzie przywitał ich szczek psa (szybko uciszonego przez właścicielkę). Rudowłosa zdjęła z siebie płaszcz wieszając go od razu na wieszaku. Pozwoliła sobie na wyprzedzenie Judy i zajęcie miejsca na wysokim stołku. Białowłosa weszła za nią i kładąc gazetę włączyła czajnik z wodą.
- Posłuchaj mnie bardzo uważnie.. - zaczęła Dżuma obserwując kobietę, która krzątała się po kuchni.- Jeśli masz z tym cokolwiek wspólnego.
- Dobra, ustalmy jedno. Nie maczałam w tym palców, - Bruxa wydawała się nieco poirytowana, lecz natychmiast jej przeszło. Najwidoczniej zrozumiała, że Dżuma miała co do takich podejrzeń pełne prawo. - Nie jestem głupia.
- Tego nie powiedziałam. - Odparła prostując się jakby tą uwagą uraziła ją samą. Odgarnęła rude włosy, które wpadły jej do oczu.
- Więc w jaki sposób ma mnie to jakkolwiek interesować? - Zapytała stawiając na blacie dwa kubki z torebka herbaty. Nagle jak na zawołanie zaczął gwizdać czajnik dając znać, że woda się zagotowała. Judy wyłączyła gaz, zalała gorącą wodą puste naczynia i odstawiła czajnik. W momencie, gdy herbata powoli się parzyła zajęła miejsce na stołku obok.
- Ponieważ takie nagłówki szybko ściągną łowców. - Przysunęła kubek do siebie, zamieszała łyżeczką pozwalając naparowi zmienić kolor na ciemniejszy. - Ten nieokrzesany wariat sprowadzi zagrożenie na Ciebie, na mnie i innych krwiopijców w tym mieście.
Judy pokiwała głową najwidoczniej rozumiejąc teraz powagę sytuacji. Również wzięła swój kubek, posłodziła napój. Na ten gest Dżuma uśmiechnęła się pod nosem.
- Na innych nadprzyrodzonych też. - mruknęła Judy po dłuższym zastanowienia na co rudowłosa machnęła tylko ręką.
- Mniejsza z nimi. - mruknęła ukazując egoistyczną stronę swojej natury. Choć po głębszym zastanowieniu mogła stwierdzić, że faktycznie mogłoby to mieć jakiś wpływ na jej egzystencję. Pominęła jednak ten aspekt mając na uwadze swoje dobro. - Koniec końców najlepiej by było zlokalizować Dracule i ukrócić jego wybryki. Przyszłam z tym do Ciebie, bo potrzebuję Twojej pomocy.
Judy siedziała milcząca przez chwilę najwidoczniej rozmyślając nad propozycją rudowłosej. Najwidoczniej jednak wizja utracenia życia przez bezmyślne działanie jakiegoś kretyna niespecjalnie jej się spodobała i pokiwała ostatecznie głową na znak zgody.
- Świetnie. Spotkajmy się wieczorem w kawiarni Philip's Cafe. Znajduje się w porcie, łatwo trafisz. Poza tym, właściciel może co nieco wiedzieć na temat artykułu.
Wstała i nie ruszając nawet swojego napoju poszła do przedpokoju. Narzuciła na siebie płaszcz i jeszcze tylko zerknęła na Judy, która na nią spojrzała, gdy ta zajrzała do kuchni.
- Liczę na Ciebie Judy. - odpowiedziała, po czym wyszła z mieszkania białowłosej. Musiała pojawić się w swojej kawiarni, dlatego nie mogła pozostać dłużej u kobiety, by objaśnić jej wszystkie szczegóły. Lepiej jednak będzie jeśli Philip zdradzi im co nieco. Kierowała swoje kroki przez ośnieżony chodnik obserwując uważnie mijających ją ludzi. Czuła wewnętrzną frustrację na myśl o tajemniczym wampirze, który nie miał zamiaru tuszować śladów ataków.

Judy?

Od Ezry C.D. Vanity


Kiedy wchodzę do pracowni, dziewczyna wciąż siedzi przy sztaludze, przykurczona, z oczami wlepionymi w płótno przed sobą. Zamykam za sobą drzwi jak najciszej mogę, bezszelestnie przesuwając się bliżej malującej. Po chwili ona wyprostowuje się, przecierając oczy. Ruszam w jej stronę, stając tuż za sztalugą. Pierwowzór wisi smętnie obok wersji namalowanej przez szatynkę, która wygląda na dosyć zmęczoną. Musiała męczyć się z tym większość nocy, jak nie całą.
Uśmiecham się pod nosem, opierając dłonie na biodrach. Nie spodziewałem się, że naprawdę uda jej się zrobić to w jeden dzień, a jednak poradziła sobie. I to naprawdę dobrze.
Obraz z daleka wygląda identycznie, ale gdy mrużę oczy mogę zauważyć dodane drobne detale i kolory, które są żywsze i cieplejsze od tych z oryginału. Góry mają ostrzejszy zarys, jakby były malowane pewniejszym pędzlem. Granica jeziora z niebem jest płynniejsza i bardziej miękka niż w oryginale, a na pagórkach pojawiły się pojedyncze kwiaty, rozrzucone po jasnozielonej trawie.
Chcę wziąć płótno w ręce ale zatrzymuje mnie dłoń dziewczyny. Zwraca na mnie zmęczony wzrok.
- Jeszcze nie wyschło.
Odsuwam się od sztalugi, podnosząc ręce w obronnym geście. Ona wstaje, rozciągając się lekko i zaczyna zbierać pędzle rozrzucone wokół jej miejsca pracy. Po chwili ciszy rzuca mi pytające spojrzenie, jakby już od jakiegoś czasu oczekiwała, żebym się odezwał.
- Jest nieźle. Naprawdę nieźle – cmokam po chwili, wkładając dłonie do kieszeni płaszcza. Łapię pierwowzór w dłoń, zaciskając palce na samotnej, drewnianej ramie. – Ile płacę?
Dziewczyna zastanawia się chwilę, marszcząc brwi; mam wrażenie, że widzę, jak trybiki w jej głowie terkoczą i kręcą się z zawiłą prędkością. Podchodzi do biurka i siada przy nim, zapisując coś szybko w notatniku.
- Nic.
Gdybym miał przy sobie jakiś napój, od razu bym go wypluł, jednak będąc o suchym gardle, pozostaje mi tylko głośne parsknięcie. Szatynka podnosi na mnie lekko zdziwiony wzrok.
- Jak to, nic? Co to jest, organizacja charytatywna?
Ona marszczy brwi próbując coś powiedzieć, ale wtedy zauważam tę rzecz, za kilkoma małymi obrazami w rogu. Na początku trudno zauważyć, kto widnieje na portrecie przez wysoki kołnierz i misternie ozdobiony krawat, ale po chwili łączę jedno z drugim.
Pokazuję palcem na obraz w rogu. Zepsuty pierwowzór, który trzymałem w dłoni ląduje z hukiem na ziemi, kiedy nurkuję w stronę wieży dzieł. Wyciągam portret, triumfalnie wyciągając go w powietrze. Szatynka obserwuje mnie ze zmarszczonymi brwiami, kiedy wskazuję na obraz. Trzeba się przyjrzeć, żeby w postaci w garniturze rozpoznać dziecko, ale na pewno ma zbyt miękkie i łagodne rysy twarzy, żeby być dorosłym.
- Ktoś zamówił u ciebie ten obraz?
Dziewczyna przytakuje po chwili zastanowienia, podnosząc się zza biurka.
- Jakiś czas temu, widocznie zapomnieli odebrać – odchrząkuje, wyciągając dłonie w stronę trzymanego przeze mnie portretu, ale ja odskakuję w porę, dzięki czemu wciąż go trzymam. - Ojciec tego dziecka domagał się, żeby chłopiec wyglądał, jak w okresie wiktoriańskim. A co?
Prawie wbijam pięść w sam środek obrazu, czuję, jak wściekłość z poprzedniego dnia wraca i buzuje we mnie, chcąc wyskoczyć na zewnątrz. Zagryzam wargę, odsuwając dłoń od płótna w ostatniej chwili. Są lepsze sposoby na zemstę.
- Ten mały cham rozwalił mi mój obraz wczoraj. To on i jego koledzy – warczę, rzucając portret na podłogę. Oczywiście nie łamie się ani nie przerywa, jak na złość. – Wrzucili mi cegłę do mieszkania. Na drugie piętro?
Dziewczyna, nieco zdziwiona, wzrusza ramionami i wskazuje dłonią na leżący na ziemi obraz, który do niej podlatuje. Przez chwilę jestem zdziwiony, jednak przypominam sobie, że mam do czynienia z czarownicą z krwi i kości. Szatynka rusza z powrotem do biurka, przekartkowując notatnik.
- Zgodnie z planem, mają to odebrać pojutrze. – podnosi brwi, kiedy uśmiecham się krzywo.
- Dobrze, coś wymyślę do tego czasu-
-”Wymyślę”? – przerywa mi, zaciskając kurczowo palce na krawędzi portretu, jakbym miał wyrwać go z jej dłoni.
- Muszę się jakoś odegrać na bachorze – wzruszam ramionami, przesuwając się w stronę sztalugi. Muskam płótno palcem, ale obraz wciąż jest lepki, odrobina błękitno-różowej farby zostaje mi na palcach. – Wracając do tego, czemu nie chcesz za to pieniędzy?
Szatynka wzdycha cicho, znów zapisując coś w notatniku.
- Na koszt firmy.
- Jakbyś miała jakąkolwiek firmę – parskam, siadając na stołku, na którym dziewczyna prawdopodobnie spędziła cały dzień i noc. – Jesteś dzieciakiem, dorabiasz na boku jako malarka, pewnie twoi rodzice nawet o tym nie wiedzą.
Ona wzrusza lekko ramionami, odwracając wzrok. Musiałem trafić w miękki punkt, bo nie odzywa się dalej. Odchrząkuję po chwili, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- To, co właśnie przemalowałaś, to oryginał Hendersona z 1894 roku. Kosztował mnie sporo kasy, i kiedy naprawdę chętnie wziąłbym twoją wersję za darmo, jest mi dość głupio, że zrobiłaś to w jeden dzień i nie chcesz zapłaty. – Muszę powstrzymać się przed przewracaniem oczami, naprawdę, jak głupio muszę brzmieć? – Nie chcesz pieniędzy, proszę. Chociaż, nie wiem, daj sobie kupić nowe pędzle, farby, płótno, cokolwiek, chociażby cholerną kawę.

Vanity?

Od Dżumy CD Doriana

Musiała przyznać przed sobą i Bogiem, o ile istnieje i jest gdzieś w świecie, że oto spotkała najbardziej nierozważnego uciekiniera na świecie. Oto w pokoju jej domu stał młody mężczyzna, który podczas ucieczki z domu zabrał ze sobą plecak pełen.. Niczego. Dostrzegła rzuconą książkę na łóżko i westchnęła. No tak, miło wiedzieć, że nie tylko u niej literatura to oczko w głowie i sens życia, ale w papier to się niestety człowiek nie ubierze. Przetarła oczy w bardzo bezpośrednim geście irytacji, lis usiadł przy jej nogach, a jego wyraz pyska wskazywał ten sam stan co u kobiety. Wzięła głęboki wdech mając zamiar cokolwiek powiedzieć, lecz ostatecznie wypuściła powietrze ze świstem kręcąc głową.
- Chodź za mną. - nakazała wychodząc z pokoju. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że za nią idzie, doskonale słyszała jego kroki, podobnie jak przyśpieszone bicie serca. Skierowała się do prawego skrzydła, przy schodach zatrzymała się. - Zaczekaj.
Chłopak posłusznie zatrzymał się w miejscu obserwując jak kobieta znika w ciemnym korytarzu. Dopiero na jego końcu paliła się mała żarówka nadając miejscu mroczny ton. Dziewczyna zniknęła za drzwiami jednego z pokoju i nie wracała przez dobre kilkanaście minut. W tym czasie Dorian najwidoczniej zaczął się nudzić, bo zaczął stawiać kroki wgłąb korytarza. Sięgał dłonią w kierunku klamki zamkniętego pokoju, lecz nagle poczuł mocny uścisk zimnej dłoni na nadgarstku. Niemal odskoczył, lecz dłoń kobiety mu na to nie pozwoliła.
- Za dobrze Ci z całymi palcami?  - rzuciła oschle marszcząc brwi. Chłopak mógł się jedynie zastanawiać w jaki sposób tak szybko i cicho zdołała zareagować.
Pokręcił przecząco głową.
- Nie, oczywiście.. Przepraszam. - odparł szybko chcąc się wycofać. W końcu zwolniła uścisk pozwalając mu na to. Wręczyła mu karton, a raczej wcisnęła mu go siłą.
- Masz tutaj rzeczy, które mogą na Ciebie pasować. - powiedziała unosząc dumnie głowę. - Przymierz je i jeśli będą dobre - zatrzymaj.
- Dziękuję. - odparł jedynie wycofując się. Kobieta zostawiła go już samego, nie przeszkadzając do końca nocy. Sama nie spała czytając książkę zatopiona w ogromnym, wiktoriańskim fotelu, który obity był jasną skórą. Siedziała pod kocem, a na jej kolanach leżał lis zwinięty w kulkę. Jednak doskonale słyszała bicie serca mężczyzny, który spał na górze i nie mogła się na niczym skupić. Przez cały czas czuła narastającą irytację, że znajduje się tak blisko domniemanego posiłku. Zachowała jednak minimum rozsądku (który w tym momencie wydawał się bezsensowny, w końcu kto by szukał u niej zaginionego nastolatka, który uciekł z domu) i wyszła z domu. Zamykając książkę z trzaskiem i odkładając ją na stolik zrzuciła lisa. Nie odziała się w płaszcz i buty. Tak jak była ubrana, czyli zielona suknia z delikatnego materiału, wyszła na zewnątrz. Bose stopy zniknęły pod grubą warstwą śniegu, gdy kobieta puściła się biegiem w kierunku małej połaci lasu, która przynależała do jej terenu. Drobnej budowy sarna przechadzała się pomiędzy drzewami. Poszukiwała czegoś, co zaspokoi jej głód. Czuła w żołądku narastające ssanie i jeśli w najbliższym czasie nie znajdzie chociaż krztyny korzonków to padnie na śnieg i zamarznie. Patykowate nogi drżały coraz bardziej z zimna i braku siły. Czarne, paciorkowate oczy rozglądały się po okalanym mrokiem lesie nie wiedząc w którym kierunku iść. Nie spodziewała się ataku. Nie sądziła, że zginie śmiercią tak banalną i smutną. Jednak była to szybka śmierć i w pewnym sensie sarna powinna być wdzięczna Dżumie, która przypuściła atak z konarów drzew spadając lekko i zwinnie wprost na ciało sarny. Skręciła kark, rząd szpilkowatych kłów zalśnił w promieniu księżyca, który odbił się od śniegu, a potem zniknęły zatopione w szyi zwierzęcia.
Nad ranem chłopaka obudził zapach smażonych jajek i bekonu. Dostrzegła go, gdy przekroczył próg kuchni, był zaspany i zmęczony jakby pół nocy nie spał.
- Dzień dobry. - przywitała się nakładając jedzenie na talerz, postawiła wszystko na stole. - Siadaj.
- Dzień dobry. - odpowiedział z niemrawą, zaspaną miną i usiadł na krześle. Dostał szklankę soku pomarańczowego, a po chwili również i kawę. - Znowu nie jesz?
- Jadłam już. - ukróciła rozmowę zajmując miejsce na przeciwko chłopaka z filiżanką kawy. - Jedz, niedługo jedziemy do kawiarni. Jak się spało?

Dorian?

Od Judy do Dżumy


Zaskoczona dzwonkiem Bruxa skoczyła do drzwi i spojrzała przez wizjer. Regis szczeknął równie zdziwiony niezapowiedzianymi gośćmi i pobiegł do wejścia nie cierpliwie wyczekując odpowiedzi na pytanie kto stoi za drzwiami. Zdziwiona otworzyła drzwi rudowłosej pracowniczki kawiarni, w której przed kilkunastoma minutami zostawiła swoje nieszczęsne zakupy.
- Witaj - odezwała się jako pierwsza rudowłosa. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale...- wskazała dzierżoną w rękach zgubę białowłosej.
- Oh, dziękuję bardzo - odparła Judy przejmując od nie znajomej siatki. - Wybacz, że się trudziłaś.
Było jej niewyobrażalnie głupio, że zmuszała zapracowaną właścicielkę lisa do noszenia jej zapomnianych przedmiotów.
- Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam? - padło po chwili pytanie że strony nieco podejrzliwej Judith.
- Popytałam trochę ludzi w kawiarni i przechodnich. Nie trudno było tu trafić - wyjaśniła rudowłosa, lecz to tłumaczenie przypominało Bruxie jej własne z łyżeczką... - Poza tym nic nie szkodzi, zrobiłam sobie odświeżający spacer. Mogę wejść?
Sullivan przeprosiła za zwlekanie z zaproszeniem puszczając mimo uszu nagłą zmianę tematu. Nie miała jednak dużo czasu na interpretację poczynań gościa, gdyż lis dopiero teraz dostrzegł ogrom psiego gospodarza i nieco się spłoszył chowając tym samym między nogami właścicielki. Bruxa odwołała Regisa, który wesoło odbiegł od obcego psowatego i merdając ogonem wskoczył na kanapę.
- Przepraszam za psa - powiedziała Judy zamykając za gośćmi drzwi. - Ale gdzie moje maniery, Judy Sullivan.
Odłożywszy torby na swoje miejsce odezwała się gospodyni.
- Dżuma, miło mi - przedstawiła się rudowłosa.
Białowłosa zdziwiona nietypowym imieniem, tudzież przezwiskiem uniosła lekko brew i przekręciła głowę niczym pies nie rozumiejący co się do niego mówi. Postanowiła jednak nie komentować, uważając to za brak taktu.
- Usiądź proszę - wskazała wysoki taboret przy blacie będącym równocześnie stołem i barem jednocześnie. Sama przeszła na jego drugą stronę w ten sposób znajdując się w sercu kuchni.
- Czy mogłabym zaoferować ci coś do picia?
- Rozgrzewająca herbata byłaby w sam raz - odparła Dżuma posłusznie zajmując wskazane miejsce. - Jeśli to nie problem oczywiście.
- Żaden - odparła z uśmiechem białowłosa obracając się do szafki z kubkami i włączając czajnik.
Trochę męczyły ją wstępne uprzejmości towarzyszące rozmowom z każdym nowo poznanym człowiekiem. Szczególnie jeśli następnego dnia nie pamiętało się kim owa osoba była. Jednak Dżuma swoim niecodziennym imieniem i charakterystyczną aparycją sprawiała wrażenie tej osoby, którą Sullivan miała przez dłuższy czas pamiętać. Przygotowując herbatę przyglądała się ukradkiem gościowi. Coś w jej aparycji nie dawało białowłosej spokoju. Po drugiej stronie mieszkania zaś, ulokowany wygodnie na kanapie Regis próbował odgadnąć jakiej rasy był jego nowy towarzysz nadal wiernie pilnujący nóg właścicielki.
- Od dawna tu mieszkasz? - przerwała krępującą ciszę gospodyni.
- Wystarczająco długo, aby znać Salem jak własną kieszeń - padła wymijająca odpowiedź. - Skąd przyjechałaś, jeśli można spytać.
- Z Alaski - na wspomnienie ukochanych lasów Judith uśmiechnęła się delikatnie.
- Przepiękne miejsce - dodała Dżuma, na co niebieskooka pokiwała zamyślona i podała herbatę.
Posłodziła swój napar, zanim zdążyła zorientować się, że właśnie tej samej osobie, którą właśnie gościła próbowała wmówić iż pije na gorzko. Rudowłosa nie skomentowała, lecz drobne oszustwo nie umknęło jej uwadze. Spotkanie nie należało do najbardziej interesujących i gadatliwych. Można by wręcz śmiało stwierdzić, że przez większość czasu panowała głucha cisza przerywana stuknięciami kubków o blat tudzież płytkimi, tradycyjnymi pytaniami. Czym się zajmujesz? Jak Ci się podoba w nowym miejscu? Gdzie kupować najlepsze herbaty, a gdzie sery... Jednak jedna kwestia nie dawała Dżumie spokoju. Starała się ukryć rosnącą ciekawość, która napędzała zniecierpliwienie, lecz jej wysiłki poszły na marne.
- Chciałabyś o coś spytać? - zauważyła w końcu Bruxa.
- W kawiarni... Wspominałaś o "różnorodności" w odniesieniu do Salem - przypomniała, jak się okazało właścicielka owego lokalu. - Co można przez to rozumieć?
Judith milczała długo zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy rudowłosa podejrzewała że nie jest człowiekiem, czy pytała o coś zupełnie innego? A nawet jeśli, to czy powinna pierwszej lepszej osobie zwierzać się, że jest krwiożerczą bestią...
- Cóż... - zaczęła w końcu niepewnie. - Jestem swego rodzaju artystą. Mówiąc o różnorodności miałam na myśli zarówno zwierzęta typowe dla miejscowego klimatu, jak i ludzi... Nie jest również tajemnicą, że Salem opisywane jest jako miejsce pełne nadnaturalnych zjawisk... Nie żebym wierzyła w wampiry, wilkołaki... czy Bruxy... ale liczne historie na ten temat potrafią pobudzić wyobraźnię. Podsumowując jest to dość "różnorodne" miasto.
Dżuma uśmiechnęła się w odpowiedzi jakby uznając, że dostała tego czego chciała. Podziękowała za herbatę i wytłumaczyła swój pośpiech koniecznością przypilnowania interesu. Zanim opuściła jednak mieszkanie zwróciła się do jego lokatorki.
- Salem może wydawać się spokojne. W mieście po zmroku nic raczej nikomu nie grozi... Ale lasów za to powinno się raczej unikać.
Judith kiwnęła głową w podziękowaniu za cenną radę. Nadal nie wiedziała czy zamyka drzwi za czarownicą, łowcą, czy też zwykłym człowiekiem, lecz była pewna, że Dżuma na temat "różnorodności" miasteczka wie więcej niż mogło by się wydawać...

*cztery dni później*

Słońce tego dnia było skryte za puszystymi, szarym chmurami, z których nieustannie od dwóch dni padał śnieg. Skąpane w białym puchu miasto wyglądało bajecznie. Judith ubrana w samą piżamę przykrytą szlafrokiem marzła stojąc po łydki w śniegu i obserwując spieszących do pracy lub szkoły ludzi. Zeszła do furtki tylko po to, aby odebrać prenumeratę miejskiego dziennika, lecz nie mogła oderwać wzroku od majestatycznej, w jej mniemaniu, sceny rodzajowej, którą zastała. Z powrotem na ziemię sprowadziła ją jednak ruda głowa wyróżniającą się z tłumu. O dziwo właścicielka znanego jej warkocza kierowała się właśnie w jej stronę.
- Dzień dobry - powitała Dżumę z uśmiechem na ustach. - Piękny dziś dzień, nieprawdaż?
Właścicielka kawiarni nie sprawiała jednak wrażenia równie zauroczonej krajobrazem.
- Musimy porozmawiać - odparła poważnie i wskazała na dzierżoną przez Sullivan gazetę.
Dziewczyna jeszcze nie miała okazji się jej przyjrzeć, jednak zmuszona srogim wzrokiem rodowłosej zerknęła na wytłuszczony tytuł artykułu rozpoczynającego dziennik.
" Kolejna ofiara krwiopijcy z Salem. Policja szuka wampira?"

Dżuma?