sobota, 7 kwietnia 2018

Od Doriana CD Junsu

Gdyby nie pytanie Junsu, najprawdopodobniej zapomniałby o istnieniu swojego mieszkania. Jasne, kupił je niedawno, ale przez ostatnie wydarzenia jego kawalerka wydawała się zbyt przyziemną i prostą rzeczą, która nie zaśmiecała jego umysłu. Mieściła się w starej kamiennicy nad kawiarnią, w której pracował. Nie korzystał z mieszkania zbyt często, ponieważ całe dnie pracował, by opłacić do końca koszty związane z przeprowadzką lub włóczył się bezczynnie po miasteczku. Wieczorami siedział i upijał się w barze i wracał późną nocą, w dodatku nietrzeźwy. Pokiwał głową i powiedział coś, co miało brzmieć jak "Możemy tam iść", na co jego towarzysz odpowiedział z wyraźną aprobatą. Nawyraźniej spanie w hotelu było dla niego nadzwyczaj niewygodne, ponieważ szybko spakował wszystkie wyciągnięte z walizki rzeczy i popatrzył z oczekiwaniem na Doriana. Szybko opuścili pokój i udali się do holu. Nie był zbyt przytomny na umyśle, zdawało mu się, że na chwilę przestał kontaktować się ze światem i ocknął się dopiero przed budynkiem. Oczy jego towarzysza zwróciły się w jego stronę i dawał mu on widocznie znaki, że teraz musi on poprowadzić go do mieszkania. Brunet nie był zbyt dobrym przewodnikiem, o czym mógł się przekonać wiele razy. Nie zwracał o uwagi na to, czy podąża on za nim lub na ruch, który panował aktualnie na drodze. Idąc, całkowicie zatapiał się w myślach i wyłapywał tylko ciekawsze postacie, które go mijały. Spojrzał na blondyna w glanach, który w pośpiechu przemierzał ulicę. Nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat, a Dorian mógł dostrzec zapalonego papierosa, który dymił w jego palcach. Patrzył na niego ukradkiem i wyglądał, jakby tylko czekał, aż znikną z jego pola widzenia, by mógł w spokoju zaciągnąć się dymem. Chłopak nie lubił papierosów. Nie lubił żadnych używek, jednak zapach palącego się tytoniu wydawał mu się intrygujący i ciekawy. Tajemniczy blondyn znikł z przed oczu, a jego umysł wypełniły nowe myśli. Popatrzył na Junsu, który w zamyśleniu oglądał okolicę i wydawał się nie dostrzegać tego, że jest przez niego obserwowany. Pamięcią wrócił do sytuacji, która zdarzyła się pod koniec ich pobytu w hotelu. Nikt nigdy tak z nim nie postępował. Nikf nigdy nie spojrzałby na niego w taki sposób i odmówił z przysługi. Jego osoba zdawała się być taka odmienna od ludzi, których poznał. Każdy chciał mieć z każdej czynności jakieś korzyści. Nie znał nikogo, kto robiłby coś bezinterosownie. Właśnie te cechy były ciekawe w swoim towarzyszu. Być może miał w swoim zachowaniu jakieś korzyści. Być może wszystko było tylko po to, by zdobyć jego zaufanie i jest teraz manipulowany i brnie w to wszystko tak naiwnie. Zdawało mu się, że jest to jednak niemożliwe. Nie pasowało to zupełnie do Junsu, jakiego udało mu się poznać. Zamrugał kilkukrotnie i odpędził od siebie te myśli. Zdajdowali się właśnie przed kamiennicą, w której znajdowało się jego lokum. Nie należała ona do zadbanych, ale uważał, że przez to wyróżnia się na tle ładnych i dobrze utrzymanych budynków. W zamyśleniu potrzedł do drzwi i w skupieniu wpisał czterocyfrowy kod. Nie miał on dla niego większego znaczenia i składał się on z losowych liczb, które wymyślił właściciel. Być może miały one ukryty sens tylko dla niego samego. Drzwi otworzyły się z trzaskiem, wzniecając przy tym kurz osiadły na podłodze. Dorian kichnął cicho i zaczął wspinać się po schodach. Nie miał on dobrej kondycji, więc po krótkim czasie zaczął wchodzić coraz wolniej i z większym wysiłkiem. Najwyraźniej jego towarzyszowi nie przeszkadzało to jednak i bez problemu pokonywał wszyskie schodki, na dodatek trzymając walizkę. Chłopak miał szczęście, że mieszkał na drugim piętrze i nie mógł sobie wyobrazić, jak inni mieszkańcy mogli wspinać się codziennie po wysokich, starych i trzeszczących schodach. Nerwowo przełknął ślinę, gdy zdał sobie sprawę z tego, że najwyraźniej musiał zgubić swoje klucze. Nie wiedział, czy zrobił to w barze, stacji benzynowej, czy w samym hotelu, ale nie znajdywały się teraz w jego kieszeni, jeśli w ogóle miały się tam znaleźć. Na szczęście w miarę szybko przypomiał sobie o tym, że zapasowy klucz został schowany pod wycieraczką i wyjął go, kucając przy tym i prawie się nie wywracając. Cała ta sytuacja z perspektywy jego towarzysza musiała wyglądać dosyć niemrawo. Westchnął cicho i otworzył drzwi, które ze szczękiem przywitały gospodarza. Jego mieszkanie składało się głównie z najpotrzebniejszych mebli, książek i kwiatów. Dorian uwielbiał kwiaty i czytanie do późnej nocy. Wiele z nich walało się w salonie, by w każdej chwili mógł po nie sięgnąć. Kawalerka składała się ze starej i niezmodernizowanej jeszcze kuchni połączonej z salonem, który prezentował głównie wielką jak na jedną osobę kanapę oraz szafkę na książki rozciągającą się na całej ścianie. Cały ten widok przyozdabiały paprocie i bluszcz, który wymagał ponownej opieki. Sypialnia była dość mała, mieściła tylko pojedyncze łóżko i małą szafę oraz kolejną szafkę nocną, która również była zawalona książkami. Chłopak zapalił światło i przyjrzał się swojemu mieszkaniu. Nienawidził brudu i chaosu w pomieszczeniach, ale z ulgą stwierdził, że pokój prezentuje się dobrze, ponieważ nigdy nie zwracał on uwagi na książki. Zdjął swoje nakrycie i oddał je właścicielowi, ponownie za nie dziękując. 
- Mieszkanie jest do twojej dyspozycji, możesz spać w sypialni, a ja spokojnie zasnę na kanapie - stwierdził i usiadł na wielkim meblu. 
Junsu położył walizkę obok stolika i usiadł obok niego. Dorian zdał sobie sprawę, że chyba był to pierwszy raz, kiedy nie zawachał się, gdy zaczynał z nim rozmowę.

Junsu? Nawet tego nie sprawdziłem, przepraszam za błędy. Ostatnio odkryłem, że mam manię stawiania wszędzie przecinków.

czwartek, 29 marca 2018

Od Junsu CD Doriana

Dotarcie do hotelu nastąpiło szybciej niż bym się spodziewał. Zbytnio nie zwracałem uwagi na to, co się działo wokół mnie, ponieważ myśli zajmowały cały mój czas w drodze do miejsca, w którym się zatrzymałem. Jednakże, mimo wszystko, zerkałem na Doriana, odciągając go do tyłu, aby czasem żaden samochód nie zdołał go potrącić. Jemu stanie się krzywda, nie wiadomo jak wielka, w przeciwieństwie do mnie. Takie coś to może być draśnięcie, które szybko zniknie, nie pozostawiając po sobie większych obrażeń. 
Kobieta w recepcji nic nie odpowiedziała na słowa chłopaka, na co automatycznie przewróciłem oczami, nie przejmując się zbytnio jej myślami, ponieważ te Doriana bardziej mąciły mi w głowie. Nie zatrzymałem się, żeby powiedzieć cokolwiek do recepcjonistki. Mogłaby zachować pozory, iż ta praca sprawia jej przyjemność, no ale cóż, nie od każdego można tego wymagać. W takich czasach dane jest nam żyć. Podchodząc do windy, oboje sięgnęliśmy w tym samym czasie do przycisku. Nasze palce na chwile się zetknęły, ale najwyraźniej na tyle, aby przyprawić mojego towarzysza w oblanie jego twarzy soczystym rumieńcem. Miałem ochotę parsknąć śmiechem na to, ponieważ zachowanie chłopaka bardzo przypominało mi czasy, gdy sam byłem w jakimś stopniu podobny do niego, szczególnie w takich chwilach. Pokręciłem słabo głową, delikatnie uśmiechając się pod nosem, czego ten nie zauważył. 
Przebywaliśmy w windzie przez kilka minut, co było dość uciążliwe, zważając na skrzypienie całego sprzętu. Zastanawiało mnie jedno, czy temu nie grozi jakieś zepsucie? Nie potrzeba tego wymienić? A może i naprawić? W końcu małe uszkodzenia również trzeba szybko reperować… a z takim sprzętem należy naprawdę uważać. Moje rozmyślenia odsunąłem na bok, gdy znaleźliśmy się przed pokojem, przez co od razu zacząłem przeszukiwać kieszenie w celu znalezienia kluczy od drzwi, co po chwili się stało, tym samym przepuściłem swojego gościa jako pierwszego. Ściągnąłem buty, odkładając je na bok, po czym zamknąłem za sobą drzwi, cicho wzdychając. Teraz pozostało tylko zająć się palcami Doriana, które w najlepszym stanie nie były. Nie wiedziałem dlaczego doprowadził je aż do takiego strasznego stopnia, ale postanowiłem o to nie pytać. Wszystko odłożyłem na stoliku obok, samemu zajmując miejsce na kanapie, tuż obok ciemnowłosego. Poprosiłem go o jedną z dłoń, a następnie sięgnąłem po butelkę z wodą utlenioną, otwierając ją. Powoli zacząłem wylewać odrobinę substancji na poranione miejsca, doskonale zdając sobie sprawę z tego, iż było to dość nieprzyjemne uczucie. Nie byłem w stanie na to nic poradzić poza posłaniem spokojnego spojrzenia w jego kierunku. Doskonale wiedziałem, co robię. Niejednokrotnie coś takiego wykonywałem, chociaż bywały o wiele gorsze przypadki. Kiedy skończyłem, wszystkie palce gościa obkleiłem plastrami, by czasami nie kusiło go ponowne rozdrapywanie tych miejsc. 
Patrzyłem na to, co zrobiłem, ale za długo nie nacieszyłem się owym widokiem. Odłożyłem wszystko na stolik, opierając się wygodnie o oparcie kanapy, która nie była tak miękka jak przypuszczałem wcześniej. Cicho wzdychając, sięgnąłem do dłoni Doriana, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru splatając nasze palce razem. Uśmiechnąłem się, przyciągając go na tyle blisko, aby spoglądać w jego tęczówki. Przez chwilę zastanawiałem się nad jakąś konkretną odpowiedzią, a dokładniej nad tym – chciałem odmówić, nie chciałem go wykorzystywać, ale po dłuższym zastanowieniu się, taki dłużnik jest w jakimś sensie niezbędny. 
- Nie mam problemów z prawem, nic takiego mnie na razie nie dotknęło. Wolę całkiem coś innego, ale to na kiedy indziej – powiadomiłem, puszczając dłonie towarzysza, przenosząc je na jego policzki. Kciukami pogładziłem ich wierzch, po czym całkowicie zabrałem ręce od chłopaka. Podniosłem się z kanapy i podszedłem do okna, spoglądając na ulicę, po której chodziło kilka osób. Odczuwałem coraz większy głód, a przebywanie w towarzystwie człowieka wcale nie było pomocne. Jednakże, nie chciałem go wykorzystywać w taki sposób, nie teraz. Chociaż dałbym mu dowód na istnienie innych istot niż tylko człowiek, to wiedziałem, że nie był to jeszcze ten czas. Nie wiedziałem nawet, czy kiedykolwiek nastąpi. Wyciągnąłem telefon, wchodząc w notatnik. Jeżeli chciałem mieć pracę, musiałem wysłać to cv, nie było innego wyjścia. – Hej, Dorian. Masz własne mieszkanie w Salem? – spytałem, chowając urządzenie do kieszeni spodni, a następnie odepchnąłem się od parapetu i ponownie wróciłem do kanapy, zajmując poprzednie miejsce. 

Dorian? Wena wróciła, zobaczymy na jak długo.

środa, 21 marca 2018

Od Doriana CD Junsu

Nie chciał mu robić w żaden sposób kłopotu. Znowu. Nie chciał mu w żaden spoób zawadzać swoją osobą, jednak zrobił to. Znowu. Nie mógł jakkolwiek poradzić sobie ze swoim wiecznym złym ocenieniem sytuacji. Chciałby być całkowicie odpowiedzialny i niezależny, jednak zdawało mu się, że zachowaniem dorównuje pięcioletniemu dziecku. Popatrzył na twarz towarzysza, chcąc w pełnym skupieniu odpowiedzieć na jego pytanie. Nie był dobry w odpowiadaniu. Z resztą nie był dobry nawet w zadawaniu pytań. Zdawało mu się, że brunet jest świetny w obu kategoriach. Zadawał szczegółowe pytania i odpowiadał tak wymijająco, że czasami sam zapominał o co tak właściwie pytał. Nie widział sensu w jego jakiejkolwiek wypowiedzi, jeśli składałaby się z krótkiego "tak" lub "nie", więc pokiwał tylko głową na znak, że się zgadza. Znudzona pani na ławce, pognieciona różowa ulotka na szybie jednego z barów, zmarznięte gołębie okrążające monotonnie ten sam budynek. To wszystko mijali idąc w stronę hotelu. Ani Junsu, ani Dorian nie odezwali się słowem. Każdy z nich był pogrążony w swoich myślach. Mężczyzna ze spokojem wpatrywał się w swoje buty i myślał o tym, co stałoby się gdyby nigdy nie pojechał do Salem. Może wszystko wyglądałoby podobnie? A może całkowicie zmieniłby swoje życie? Jego myśli krążyły jednak wokół tego, co stałoby się, gdyby dostał się w ręce policji. Godzinne przesłuchania, które zapewne skończyłyby się stwierdzeniem, że jest chory na umyśle, ponieważ rodziców nigdy nie było, a on żył z wyimaginowanymi postaciami. Zawiódł się na sobie, kiedy wcześniej nie pomyślał o tym, by zapytać mieszkańców jego miasteczka o Mary i Vincenta Wadleigh. Z roztarnieniem szedł przed siebie i gdyby nie szybka reakcja bruneta, wszedłby już kilka razy pod auto. Nie wiedział, jak można jednocześnie o czymś myśleć i zwracać uwagę na jego poczynania. Może po prostu o niczym nie myślał? Szybko odgonił tą myśl. Jakiekolwiek poczynienia związane z Junsu doprowadzały go czasem do szału. Zawsze kończąc tą czynność był conajmniej dwa razy bardziej roztargniony i nie mógł się skupić. Przelatywał wzrokiem po wszystkich otaczających przedmiotach. Byli już na mniejscu. Żaden z nich dalej nie rozpoczynał rozmowy, co było dla niego wielkim zdziwieniem, gdyż chłopak zawsze starał się utrzymywać jakąś konwersację, choćby nikłą. Wchodząc do środka, Dorian powiedział cicho "Dzień dobry" pani siedzącej w recepcji, która zdawała się wcale nie przejmować klientami i popijała w milczeniu kawę. Junsu przewrócił tylko oczami widząc jej zachowanie i wciąż nie zwalniając kroku. Gdy oboje doszli do windy, w tym samym momencie przycisnęli przycisk z napisem piętra. Ich palce ledwo się dotknęły, ale sprawiło to, że twarz młodszego oblała się soczystą czerwienią. W milczeniu weszli do środka, a Dorian spuścił wzrok w dół. Wjazd do góry ciążył się im obu i z ulgą opuścili starą windę. Pomimo tego, że byli już w ciepłym pomieszczeniu, jego palce były wciąż lodowate oraz skostniałe i jedyne o czym pragnął, to ogrzać je w jakikolwiek sposób. Na korytarzu było słychać odgłosy pochodzące z telewizorów i ciszy dźwięk gitary dochodzący z ostatniego pokoju, który znajdował się w lewym kącie. Mężczyzna szybko wyciągnął klucze z kieszeni i otworzył drzwi, które powitały gości szkrzypieniem. Przepuścił młodszego, a sam zaczął zdejmować buty. Oboje weszli wgłąb sypialni, siadając na kanapie. Z powodu swojego roztargnienia zapomniał, po co udali się do hotelu i ze zdziwieniem obserwował bruneta, który położył wodę utlenioną i platry na małym stoliku. Chłopak usiadł obok niego i spokojnie poprosił o jego rękę (to brzmi strasznie dwuznacznie. czuję się, jakby zamierzali się pobrać). Dorian niechętnie podał mu swoją dłoń. Przeszedł go dreszcz, gdy poczuł chłód jego rąk. Jego własne palce wydawały mu się jeszcze bardziej drobne niż zwykle, kontrastując w dużymi dłońmi Koreańczyka. Mężczyzna był skupiony na całkowicie czymś innym, niż powinien i przestraszył się, kiedy jego zadrapanie spotkało się z wodą utlenioną. Junsu obdarzył go tylko spokojnym spojrzeniem i wrócił do swojej czynności. Chłopak przełykał miarowo ślinę, ponieważ czuł się, jakby wręcz wyżerało mu to skórę. Chłopak był najwyraźniej zakwaliwikowany w tej czynności, ponieważ wszystkie ruchy wykonywał płynnie. Po chwili wszystkie palce były pokryte plastrami, a on sam wpatrywał się w swoje dzieło. Dorian czuł się jak pięcioletnie dziecko. Bezradność była chyba najgorszym i najczęstszym uczuciem, jakie odczuwał. Zdał sobie sprawę z tego, że wypadałoby podziękować za wszystko co dla niego robi. Odsunął się ledwie widocznie od Azjaty.
- Chciałbym ci podziękować. Za wszystko. - przełknął nerwowo ślinę. - Jestem twoim wiecznym dłużnikiem. Jeśli czegoś potrzebujesz lub będziesz potrzebował, zobowiązuję się do jakiejkolwiek, choćby najdziwniejszej pomocy. - zaczął bawić się nerwowo plastrem. - Jestem tylko prawnikiem, a w zasadzie nawet nim nie jestem. Nie mogę ci zbyt wiele zaoferować.

Junsu? Wena chyba wróciła. Mam nadzieję, że na stałe.

piątek, 16 marca 2018

Od Junsu CD Doriana

Nie usłyszałem żadnego słowa ze strony Doriana, sam nie zaczynałem kolejnego tematu, nie widząc sensu w prowadzeniu żadnej konwersacji. Cicho westchnąłem, gdy moja kolej zbliżała się szybciej niż bym przypuszczał. Nie była to moja pierwsza rozmowa o pracę. Robiłem to już wcześniej kilkukrotnie. Nie sprawiało mi to problemów, więc wstałem z miejsca, cicho wzdychając. Spojrzałem na Doriana, którego po krótkiej chwili zostawiłem samego, będąc przygotowanym na to, że po wyjściu już tam go nie zastane. 
***
Rozmowa o prace była znacznie dłuższa niż przypuszczałem, a to przez brak CV, na co musiałem wszystko dokładnie opowiadać, musząc pamiętać o każdym z punktów. Cicho odetchnąłem, gdy w końcu skończyłem. Zostałem poproszony jeszcze o przesłanie CV na maila, którego dostałem na kartce. Wychodząc z pomieszczenia, doskonale wyczułem krew Doriana, na co tylko pokręciłem głową, podchodząc do chłopaka. Przez krótką chwilę nad nim stałem, dokładnie obserwując, co ten robi. Z trudem powstrzymałem się przed złapaniem za jego ręce. Dlatego wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, przyglądając się młodszemu. Gdy w końcu zorientował się, że wyszedłem z pomieszczenia, wstał z miejsca, ubierając kurtkę i szalik, byśmy mogli opuścić lokal. 
Po wyjściu ani razu nie spojrzałem na ciemnookiego. Spoglądałem w niebo, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób mam to wszystko opisać, co powiedziałem. Nie wiedziałem jak to zrobię, ale chyba wyjścia nie miałem, chyba że nie chciałem tej pracy, no a jednak jej potrzebowałem. 
Moją uwagę przyciągnęło pytanie Doriana, na co zmuszony byłem na niego spojrzeć. Pomimo oczu, których barwa stała się czerwona, chłopak nawet na mnie nie patrzył, więc byłem w pewnym sensie „bezpieczny”, o ile można to tak w ogóle nazwać.
- Najwyraźniej mnie chcą – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. Widząc jak ten przenosi na mnie wzrok, cicho westchnąłem, samemu zerkając na jego dłonie, które schował do kieszeni płaszcza. – Wejdziemy jeszcze do apteki, trzeba kupić plastry i wodę utlenioną dla ciebie i nic nie mów, to nie jest dla mnie problem – dodałem. 
Uśmiechnąłem się delikatnie, a następnie rozejrzałem się po okolicy, zaczynając szukać wzrokiem apteki, którą na całe szczęście dość szybko odnalazłem. Gestem głowy wskazałem na miejsce, do którego chciałem się udać, przez co po chwili byliśmy już w drodze do kolejnego budynku. Jednak w połowie drogi musiałem zwolnić, również spowalniając towarzysza. Głód spowodowany brakiem krwi, która była podstawą w moim jadłospisie było dość dużym utrapieniem, w szczególności, że moim towarzyszem był człowiek. W dodatku, jego krew nadal była wyraźnie wyczuwalna przez ranę, którą sam sobie zrobił, co tylko mnie dobijało. Brak pożywiania się przez dłuższy czas było uciążliwe, tego byłem pewny, ale na razie nic nie byłem w stanie zrobić poza zignorowaniem tego. Więc ruszyłem ponownie dalej, tym samym tempem co wcześniej, a już po krótkiej chwili znalazłem się w aptece razem z Dorianem. Na szczęście kolejki nie było, bo poza naszą dwójką i pracownika, nikogo nie było. Podszedłem do kasy, prosząc o plastry i wodę utlenioną. Wyciągnąłem portfel, z którego wyjąłem odpowiednią kwotę, którą musiałem zapłacić, a po tym, schowałem rzecz na miejsce, biorąc zakupione rzeczy do ręki.
Podszedłem do swojego towarzysza, z którym opuściłem lokal. Nie wiedziałem, gdzie moglibyśmy pójść bym mógł założyć plastry na poranione miejsca, ale w końcu stwierdziłem, że nie ma po co już siedzieć gdzieś poza hotelem, gdy temperatura do najcieplejszych nie należy, szczególnie dla ludzi. Dlatego postanowiłem zaproponować to młodszemu.
- Dorian, może wrócimy do hotelu? – zapytałem, przyglądając się chłopakowi, który nic nie odpowiedział. Wyglądał jakby bił się z myślami. Starałem się ich nie czytać, więc zmuszony byłem zająć się czymkolwiek innym. Ciężko westchnąłem, bawiąc się tym, co trzymałem w dłoni. – Jeżeli nie chcesz to się na to nie zgadzaj, ale wolałbym jednak cokolwiek zrobić z tymi zdartymi palcami – powiadomiłem, zerkając na chłopaka. 

Dorian? Też nie mam weny, więc ledwo cokolwiek z siebie wyciskam.

wtorek, 13 marca 2018

Od Doriana CD Junsu

Dla Doriana dotyk był czymś bardzo obcym. Nie przypominał sobie, by był często przytulany lub całowany przez rodziców. Nie przejmowali się nim zbytnio i uważał, że gdyby nie jego własna ambicja, mógłby mieć najgorsze oceny i nie zwróciliby na to jakiejkolwiek uwagi. W momencie, w którym został pociągnięty do pobliskiego budynku, niezbyt zdawał sobie sprawę z tego, że ktoś trzymał jego rękę. Dopiero kiedy wszedł do środka i poczuł jego chłód, zaczął panikować. Wiedział, że nie może go puścić. Mogło to go urazić lub conajmniej zdezorientować. Trzymając go jednak, czuł się, jakby coś zjadało go od środka, jakby wszyscy siedzący tam ludzie wpatrywali się w niego z kpiną. Osobiście nie miał nic do tego, że pewnie większość z nich myślała, że są parą. Po prostu cała ta sytuacja, dotyk i nowi nieznani ludzie wywierali na nim zbyt wielką presję. Oboje usiedli na wolnych krzesłach i czekali w milczeniu na kolej Junsu. Szczerze mówiąc żadne z pytań, na które odpowiedział nie wywarły na niego zbyt wielkiego wrażenia. Owszem, wyglądał jak Koreańczyk. Owszem, wyglądał na 26 lat. Owszem, chyba wszyscy przyjechali tu uciekając przez wspomnieniami z tamtego miejsca zamieszkania, a wydawało mu się, że właśnie tak było w jego przypadku. Co innego miałby tu robić? Chyba nikt normalny nie przyjeżdża do nieznanego miasta bez przygotowania, na dodatek zbytnio nie orientując się, czy jest tam w ogóle potrzebna dodatkowa para rąk. Musiało to brzmieć krytycznie, ale podchodząc do tego w ten sposób, bardziej tępił swoje głupie zachowanie, niż jego. Niezbyt orientował się w sprawie przyjmowania do pracy (autor również nic o tym nie wie, pozdrawiam). Co chwile jedna osoba wchodziła do pomieszczenia, które najwyraźniej musiało być biurem i chwilę później można było słyszeć głośne "zapraszam" dochodzące zza drzwi. Coraz mniej ludzi dzieliło jego towarzysza do wejścia. Nie był on wcale zestresowany, lecz z podeskscytowaniem wpatrywał się w zdjęcia, które wisiały na przeciwległej ścianie. Dorian patrzył przez okno czując na sobie wzrok wszystkich siedzących obok osób. Mimo tego, że dawo temu się puścili, i tak dalej czuł na sobie chłód jego dłoni. Kiedy następna osoba wyszła z biura, dało się słyszeć monotonne "zapraszam". Junsu wstał w krzesła, otrzepał swoje spodnie z niewidzialnego kurzu i westchnął, jakby zdarzyło mu się być na rozmowie o prace już o wiele za dużo razy. Kiedy tylko został sam, poczuł się mniejszy. Zdawało mu się, że wszyscy ludzie czekający na rozmowę szepczą na jego temat. Czuł się obserwowany i wpatrywał się w cokolwiek, byle tylko odwrócić swoją uwagę od zamieszania w jego głowie. Cały jego umysł szeptał, że ten nie jest potrzebny zupełnie nikomu i powinien jest zostawić swojego towarzysza w spokoju. Sam przekonywał siebie samego o swojej racji, o tym, że każdy potrzebuje towarzystwa, nawet kosztem innej osoby. Każda najmniejsza sekunda ciążyła na nim, a atmosfera zdawała mu się być gęsta jak miód. Cierpliwie czekał na Junsu, choć połowa jego umysłu pragnęła po prostu wyjść z budynku i zostawić go na lodzie. Zdawało mu się, że każda osoba siedziała w biurze dwa razy krócej. Nerwowo drapał skórkę kciuka, nie zważając na to, że ta od dawna obficie krwawiła. Dla niego liczyło się tylko to, że wszyscy się w niego wpatrywali, a on musiał się na czymś wyżyć. Gdy jeden z palec zaczął mu nie wystarczać, przeniósł swoje skupienie na kolejnym, którego także pozostawił w zapłakanym stanie. Gdy usłyszał otwierające się drzwi, jego zainteresowanie było skupione wokół ostatniego palca. Z zaangażowaniem dokopywał się do kolejnych warstw nie zważając na to, że łatwo mogło się tam wdać zakażenie. Widząc, że Junsu stoi praktycznie nad nim i wpatruje się w jego poczynania, zaprzestał swojej czynności i wstał z krzesła. Nie wyglądał ani na rozczarowanego, ani na zbytnio przejętego całą tą sytuacją. Szybko założył płaszcz i szalik, by oboje mogli wyjść z budynku. Wszystko wykonywał niedokładnie, chcąc jak najszybciej pozbyć się wzroku wszystkich siedzących tam osób. Westchnął cicho, gdy znaleźli się poza wzrokiem ciekawskich osób. Był tak zaniepokojony całą sytuacją, że zapomniał spytać swojego towarzysza o jego pracę. Popatrzył na niego i z lekką przesadą zaczął akcentować niektóre słowa.
- Jak właściwie ci poszło? Dostałeś pracę, czy zupełnie nie chcieli, byś u nich pracował?

Junsu? Weny nie ma. Poproś ładnie, żeby do mnie przyszła, bo piszę coraz krócej.

czwartek, 8 marca 2018

Od Junsu CD Doriana

Wyczekiwałem odpowiedzi ze strony towarzysza, licząc na to, że się jednak zgodzi i poprowadzi nas do pobliskiego sklepu po zakupienie szalika. Nawet jeśli nie wyraziłby zgody, tak czy siak bym postarał się czegoś poszukać w okolicy. W końcu zawsze warto spróbować, prawda? 
Spodziewałem się takiej odpowiedzi z jego strony, nawet jeżeli nie znałem go zbyt długo. Chłopak był bardziej typem człowieka, który nie za bardzo korzysta z takich propozycji, bo nie zawsze je dostaje, a przynajmniej takie miałem odczucie. Druga część jego wypowiedzi znaczyła jedno; zgodę. Moje kąciki ust delikatnie uniosły się do góry, w momencie jak ten ruszył przed siebie, a wcześniej powiedział byśmy poszli. Wiedział, gdzie się udać w przeciwieństwie do mnie. Nie jestem tutaj miesiąc, a kilka dni. Przydałby mi się jakiś przewodnik po mieście, czy cokolwiek podobnego. 
Poprzez bycie wampirem, momentami przyśpieszam swego kroku jeszcze bardziej niż normalny człowiek, który w takich chwilach już zaczyna biec. Zwalniałem, by tylko zaczekać na młodszego. Najwyraźniej zdecydowanie za szybko zacząłem chodzić, a ukrywanie się z tym, kim tak naprawdę jestem, stawało się w pewnych chwilach uciążliwe. Nie odczuwałem zmęczenia, a głód mógł zostać stłumiony w momencie spożycia tego, co jest w moim „jadłospisie” podstawą. Rozglądałem się po okolicy, wyszukując sklepu, w którym będziemy w stanie zakupić szalik. 
Myśli Doriana dotyczyły wielu aspektów, w tym również i mnie, aczkolwiek nic nie mogłem na ten temat powiedzieć. W końcu nikt „normalny” nie jest w stanie odczytać tego, o czym w danej chwili rozmyślamy. 
W momencie gwałtownego zatrzymania towarzysza, sam uczyniłem podobnie, zwracając się w kierunku sklepu, do którego po chwili weszliśmy. Nie zwracałem uwagi na kasjerkę, w końcu ona jedynie spojrzała w naszym kierunku i wróciła do poprzedniej czynności. Przewróciłem oczami, podążając za Dorianem na dział, gdzie znajdują się szaliki. Przyglądałem się temu, jak ten wybiera niebieski szalik, na co zmarszczyłem brwi. Ten kolor zdecydowanie nie pasował do niego, dlatego też odłożyłem rzecz na miejsce. Wzrokiem szukałem tego, co będzie bardziej pasować do mojego towarzysza, a gdy tylko to dostrzegłem, sięgnąłem po to, zakładając na jego szyję. Gruby materiał na pewno będzie lepszy niż ten cieńszy, a w dodatku, ten odcień pasował do młodszego. Uśmiechnąłem się, zdejmując rzecz, z którą obaj ruszyliśmy do kasy. Skoro to zaproponowałem, to można było się spodziewać, że za to zapłacę. Do najdroższych nie należał, ale podstawą było ciepło, które dawało. Dlatego po zapłaceniu; oderwałem metkę i opatuliłem chłopaka na tyle, ile było to tylko możliwe, chcąc zapobiec zimnu, które dochodziło z zewnątrz. 
Wyszliśmy ze sklepu, kierując się przed siebie, nie wiadomo dokładnie w jakim kierunku. Gdyby nie wyostrzony słuch, najprawdopodobniej nie usłyszałbym słów Doriana, który zdecydował się zadać parę pytań, na które przytaknąłem głową, dając mu jasno do zrozumienia, aby kontynuował. 
Wsłuchiwałem się w to, co mówił, dokładnie to analizując. Przez chwilę milczałem, zastanawiając się nad odpowiedzią, którą mógłbym mu udzielić. W końcu nie muszę odpowiadać na wszystko ze szczegółami, nie wymagał tego, prawda? 
Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, odchylając nieco głowę do tyłu, by spojrzeć na niebo, mimowolnie się uśmiechając na wspomnienia byłego partnera. Zawsze uważałem, że właśnie tam, wśród miliona gwiazd, znajduje się ta jedna, którą był on. I choć moje uczucia nadal nie wygasły, a serce w pewnym sensie kuło na myśl o tym, co się wydarzyło, byłem w jakimś stopniu „szczęśliwy”. Szedłem tak przez chwilę, aż w końcu opuściłem głowę na dół, a wzrok utkwiłem przed sobą, przyglądając się drodze, po której podążaliśmy. 
- Pochodzę z Korei Południowej, a dokładniej z Seulu – odpowiedziałem po dłuższej chwili milczenia. – Mam dwadzieścia cztery lata – dodałem, przenosząc wzrok na towarzysza, patrząc na niego z delikatnym uśmiechem na ustach. – Szczególny powód… w poprzednim miejscu wydarzyło się coś, co mnie zmotywowało, by przyjechać tutaj i w jakimś stopniu zapomnieć o tym, ale nie na tyle, żeby wszystkie dobre wspomnienia zniknęły – odpowiedziałem, wzruszając cierpko ramionami. 
Gdy ponownie zacząłem się rozglądać po okolicy, dostrzegłem coś, co było mi potrzebne, by mieć jakiekolwiek zarobki. W końcu pieniędzy nie będę miał całe życie bez pracy. Ogłoszenie na jednej z szyb o tym, by być fotografem. Zatrzymałem się przy tym ogłoszeniu, dokładnie je czytając kilkukrotnie, aby upewnić się, że oczy nie płatały mi figli. Odwróciłem się w stronę Doriana, wskazując na kartkę i pytając, czy na pewno to jest tutaj na pisane, a jego przytaknięcie głową jedynie spowodowało, że złapałem za jego rękę i poprowadziłem do środka lokalu, gdzie przebywało kilku ludzi, zapewne wyczekując na swoją kolej. Przestępowałem z jednej nogi na drugą, momentalnie nawet skacząc w miejscu, całkowicie zapominając o tym, że trzymałem Doriana, jakby bojąc się, iż ucieknie. Ekscytacja spowodowana wymarzonym zawodem naprawdę mnie ogarnęła, że dopóki nie poczułem uścisku na dłoni, nie potrafiłbym zwrócić na nic uwagi. Odwróciłem się w stronę chłopaka. 
- Poczekasz tu ze mną czy chcesz już pójść? – zapytałem, zerkając na osoby, siedzące na krzesłach i zerkające w nasze strony tylko dlatego, że ani ja, ani on nie puściliśmy swoich dłoni, co mogło być „dwuznaczne” dla przebywających w „poczekalni”. Specjalnie by mnie to nie przejęło, jednak w końcu byłem inny w przeciwieństwie do młodszego, który mógł przez to czuć się osaczony. 

Dorian? Jakoś tak mnie wzięła chęć odpisania zamiast uczenia na sprawdzian…

środa, 7 marca 2018

Od Doriana CD Junsu

Jedna rzecz była pewna. Dorianowi stanowczo było zimno, a jego towarzysz proponował mu rzecz niegodną odrzucenia. Jego sumienie jednak nie było zgodne z jego pragnieniami. Już i tak za bardzo mu się narzucał. Kiedy jednak pomyślał o tym, że przecież sam przed chwilą powiedział, że potrzebuje towarzystwa, mętlik w głowie zrobił się co raz większy. Powoli zapominał, że chodziło tylko o szalik. Zdecydował, że nie może przez całe życie ustępować wszystkim miejsca i grzecznie dziękować za wszystko. Może dla wszystkich była to rzecz oczywista, ale dla niego jakakolwiek zgoda na cokolwiek była kosmicznym wyzwaniem. Odwrócił wzrok od podłogi i spojrzał mu w oczy.
- Nie chcę ci robić jakiegokolwiek problemu. - popatrzył na niego znacząco, a Azjata wyglądał, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi od początku. - Ale jeśli nie masz naprawdę nic przeciwko, to skorzystam z tej propozycji.
To było trudniejsze niż mu się wydawało. Wręcz cały jego umysł krzyczał "Odmów mu. Odmów!". Od tego czasu stwierdził, że musi się do niego częściej odzywać, bo on sam stwierdził, że przydałaby mu się jakakolwiek rozmowa z Dorianem. Westchnął cicho i ze skupieniem rozejrzał się wokół siebie. Z zamyśleniem próbował sobie przypomnieć, gdzie może znajdować się najbliższy sklep. Kiedy wreszcie dotarło do niego, że jest on bliżej niż myśli, zdał sobie sprawę, że Junsu ze skupieniem lustruje jego i całe jego zachowanie. Dorian postanowił nie zwracać na to uwagi i cichym "Chodźmy" poinformował go, że wie dokąd powinni się udać. Musiał chodzić naprawdę wolno, ponieważ jego towarzysz musiał coraz bardziej zwalniać tempo swojego kroku. Mężczyzna chodził z wielką gracją i płynnością, tymczasem on sam co chwile potykał się i zachaczał o budynki lub ogrodzenia. Osobiście zazrościł mu tego wszystkiego i choć prawie nic o nim nie wiedział był jego osobistym ideałem. W wszystkich jego czynnościach widać było jego nadzywaczajny wdzięk. Dyskretnie westchnął zdając sobie sprawę, że jego myśli znów zmierzały do jednego i tego samego tematu. Ze skupieniem rozglądał się po budynkach, szukając dość wielkiego napisu. Azjata szedł obok niego i ze spokojem oglądał okolicę co chwilę skupiając się na jedym z budynków i znów wodząc wzrokiem po reszcie. Dorian zatrzymał się gwałtownie przy jednym z nich i pokazując palcem na drzwi, powiedział ciche "Jesteśmy". Obaj szybszym krokiem pokonali schody i weszli do małego i wąskiego budynku. Sklep ten nie różnił się niczym od żadnego innego. Dość znudzona kasjerka i popatrzyła tylko na nich i wróciła do monotonnego wpisywania tekstu do komputera. Mężczyzna wolnym krokiem podszedł do kąta pokoju, w którym wystawione były dodatki. Z zaciekawieniem przesunął ręką po tkaninach zatrzymując się na niebieskim, długim szaliku i podając go Junsu, jednak on znacząco odłożył go na miejsce, twierdząc, że zupełnie do niego nie pasuje. Dorian nie mógł się wypowiedzieć w tej sprawie, ponieważ niezbyt znał się na modzie. Chłopak przesuwał wzrokiem po wszystkich akcesoriach i szukając "tego pasującego". Chwilę potem założył mu na szyję gruby, burgundowy szal. Mężczyzna z zaskoczeniem spojrzał w jego stronę czerwieniąc się dogłębnie. Uśmiechnął się do niego lekko i zdjął mu szalik, równocześnie informując go, że ten "Pasuje do niego najlepiej". Obaj podeszli do kasy i kiedy już zapłacili, Dorian został opatulony ze wszystkich stron szalikiem. Junsu był chyba osobą, która okazywała mu najwięcej czułości i jakiejkolwiek troski. Chłopak zdecydował, że jednak zada mu kilka pytań. Nie robił tego z czystej ciekawości. Robił to dlatego, że wiedział, że jego towarzysz potrzebuje rozmowy lub jakiegolwiek kontaktu. Nie był pewny, czy będzie słyszalny spod tak dużej warstwy szalika.
- Jednak chcę ci zadać kilka pytań. - zaczął i zauważył, że kiwa on głową i wyraźnie skupia się na tym, co mówi jego towarzysz. - Skąd pochodzisz? - zadał pierwsze pytanie i już nie miał pomysłu na kolejne. - Ile właściwie masz lat? Wyglądasz na młodszego. - dodał po chwili namysłu. - Jeszcze ostatnie pytanie. - powiedział szybko. - Dlaczego tu przyjechałeś? Był jakiś szczególny powód?

Junsu? Wena gdzieś znikła. Szukałem jej długo, bez skutku

wtorek, 6 marca 2018

Od Junsu CD Doriana

Wsłuchiwałem się w głos chłopaka, gdy w końcu zacząłem słyszeć odpowiedź na swoje pierwsze pytanie. Może i było to pewnego rodzaju zaskoczenie dla młodszego, co mogłem wywnioskować po jego myślach. Zastanawiało mnie to, dlaczego o tym wcześniej jakoś nie rozmyślał, jednak postanowiłem nie zadawać na razie więcej pytań, które dotyczyły Doriana. Widziałem, jak sprawia mu problem sama rozmowa, a co dopiero odpowiadanie na to, o co go pytam. 
Zmarszczyłem brwi na kolejną odpowiedź z jego strony. Tak jak wcześniej wykonywał niektóre rzeczy w sposób mechaniczny, tak i teraz miałem wrażenie, że coś takiego się wydarzyło. Nie byłem tego jakoś szczególnie przyzwyczajony. Przeniosłem wzrok na pobliską ławkę, gdzie dostrzegłem ptaka, aczkolwiek mój wzrok i tak uciekał wszędzie, końcowo kończąc na moim towarzyszu. Nadal nie potrafiłem zrozumieć postępowania młodszego. To było dla mnie zagadką, w końcu nie na co dzień można spotkać kogoś o takim „zwyczaju”, o ile tak to można nazwać. Czy może taki jest od dzieciństwa? Bądź powód jest całkiem inny, jakaś trauma? Cokolwiek takiego? Tak samo jak z jego orientacją. Nie powinienem był rozmyślać o czymś takim, w końcu mało co powinno interesować mnie życie nowo poznanego człowieka, prawda? Zagryzłem dolną wargę, pogrążając się w swoich myślach. 
Oczywiście ponownie wyrwał mnie głos Doriana, na co przytaknąłem głową. Nikt nie wiedział jak korciło mnie zaśmianie się na te słowa. W końcu sam obecnie przebywa w towarzystwie takiej istoty, która nie jest tylko wymysłem, a samą prawdą. Tutaj już zdołałem wyłapać wiele wampirów, wilkołaków i wiele innych ras. Ich zapach krwi zdradzał to, kim są. Rzecz jasna jakieś mieszanki również się trafiły, jednak to tylko w klubie. 
Zastanawiało mnie również to, jakby zareagował na wiadomość o tym, że aktualnie przebywa w towarzystwie wampira. To, iż odczuwam głód – darowałbym sobie wypowiedzenie tego na głos, w końcu nie wiedziałem, jak chłopak by na to zareagował. 
W pewnym momencie młodszy ruszył z miejsca, pozostawiając mnie w tyle, dlatego też zmuszony byłem podnieść się z ławki i ruszyć za nim. Nie było dla mnie problemem dogonienie go. Przymrużyłem powieki, gdy wiatr zawiał nieco mocniej. Mimowolnie popatrzyłem na Doriana, wyglądał, jakby zaraz miał umrzeć z chłodu panującego na zewnątrz. Ah, bycie martwym jest jakąś zaletą, naprawdę. Nie musiałem borykać się z tym, że mi zimno, gorzej się czuję, choruję przez taką pogodę, to aż tak bardzo nie dotyczyło mojej rasy. I w takich momentach jak ten, mogłem szczerze przyznać; cieszę się z tego, kim obecnie jestem. 
- Nie wiem, nie planuje sobie dnia, bo wolę działać spontanicznie, wtedy wychodzi całkiem ciekawie – przyznałem, wzruszając cierpko ramionami. – Nie mam innego wyjścia, Dorian. Nie posiadam zbyt dużej ilości środków na wykup mieszkania w Salem, nawet brak mi czasu na poszukanie jakiegoś lokum w przestępnej cenie, tak na dobry początek. Jedyne co, to muszę pójść poszukać pracy u fotografa, ale to później, obecnie nie mam na to chęci – powiadomiłem, patrząc przed siebie. Nie wiedziałem, czy uda mi się zacząć chociażby pracować. Nie każdy potrzebował obecnie dodatkowej pary rąk w swoim studiu, bo woleli to robić sami, nikomu nie wypłacając nagrody za wykonanie zadania na dany dzień. Westchnąłem, słysząc pytanie chłopaka, na co zwolniłem trochę kroku. Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, odchylając głowę do tyłu, tym samym patrząc w niebo, na którym chmury przybierały ciemniejszej barwy. – Nie idź – powiedziałem, wysilając się na słaby uśmiech, który był chyba pierwszym takim szczerym uśmiechem od dłuższego czasu. – Mimo tego, że to ja w większości rzeczy mówię, nie przeszkadza mi to. Czasami warto mieć jakieś towarzystwo, by móc wymienić się nawet jakimiś poglądami – dodałem, ponownie patrząc przed siebie, aby nie nadwyrężać szyi. – Naprawdę nie masz żadnych pytań? – zapytałem, spoglądając na niego, ale ten spoglądał przed siebie, nic nie odpowiadając przez dłuższą chwilę, przez co szliśmy w ciszy przerywanej szumem wiatru pomiędzy nami. 
Nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie, fakt, chciałbym porozmawiać, wymieniać się poglądami, czy cokolwiek takiego, ale nie wymagam tego jakoś szczególnie. Nie przypuszczałem, że uda mi się tutaj kogokolwiek poznać, tym bardziej nie sądziłem, iż przenocuję w swoim pokoju hotelowym. Zatrzymałem się przed ciemnowłosym, łapiąc za odzienie wierzchnie, zapinając zamek, a następnie guziki, aż pod samą szyję, mówiąc, że tak będzie mu na pewno cieplej. Cicho westchnąłem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Mogłem dać mu jakiś szalik. Następnym razem tak zrobię, o ile będę miał do tego dostęp. 
- Chcesz może wejść do jakiegoś sklepu po szalik? Widzę, jak się trzęsiesz, a szyję masz odsłoniętą – westchnąłem, przeczesując włosy. Zrobiłem kilka kroków do tyłu, gdyż nie chciałem przebywać zbyt blisko chłopaka, w końcu mógł czuć się nieswojo. 

Dorian? Korzystam z weny póki przyszła.

Od Doriana CD Junsu

Już pierwsze pytanie zaskoczyło Doriana nadmiernie. Spodziewał się pytań typu "Skąd pochodzisz?" lub "Co sądzisz o globalnym ociepleniu?", więc była to ostatnia rzecz, o jakiej kiedykolwiek by pomyślał. Zdał sobie sprawę, że sam nigdy się nad tym nie zastanawiał.
- Sam nie wiem. Nigdy o tym nie myślałem. - zaczął - Nigdy nawet się w nikim nie zakochałem... Równie dobrze mogę być homoseksualistą. - ostożnie dobierał słowa.
Nie lubił zbyt dużo mówić i już po chwili sądził, że propozycja odpowiadania na wszystko może być męcząca. Czy mógł się zakochać w mężczyźnie? Możliwe. Czy może zakochać się w kobiecie? Prawdopodobnie. Zawsze sądził, że ożeni się z kobietą, założy prawdziwą rodzinę i mówił wszystkim, że jest heteroseksualny, ale wszystkie ostatnie wydarzenia zamieszały mu w głowie i ledwo kojarzył jak się nazywa. Tak bardzo zamyślił się nad pierwszym pytaniem, że nie zauważył, że Junsu wyraźnie czeka na resztę odpowiedzi. Był zdany na niego i nawet gdyby zapytał go o liczbę przyrostu naturalnego w Kazachstanie, musiałby odpowiedzieć. 
- Nie jestem w Salem dość długo. Ledwie miesiąc lub półtora. Sam jestem tu nowy. - odpowiedział szybko i mówił wszystko mechanicznie, nawet nie próbując skupiać się na tym, co mówi.
Zdawało mu się, że przyjechał tu wczoraj, jednak był pewnien, że jest już dosyć długi czas. Popatrzył w stronę Azjaty. Z zamyśleniem wpatrywał się w pobliską ławkę i śledził każdy ruch ptaka siedzącego na starym dębie. Nie orientował się nawet, że znowu wlepił w niego ciekawski wzrok. Powoli stawało się już to zwyczajne. Dorian wpatrywał się w niego, potem stawało się to tak natarczywe, że Junsu to zauważał, następnie odwracał tradycyjnie wzrok i starał się nie myśleć o tym, jak źle musiało to wyglądać. Tym razem postanowił, że nie spłoszy się, jak rozanielona nastolatka. Nie było to wielkim odkryciem, gdy już po chwili chłopak zrozumiał, że jest obserwowany. Westchnął cicho i popatrzył mu z zadowoleniem w oczy, jakby dowiedział się czegoś, co sprawiło mu wyraźną satysfakcję. Naprawdę nie rozumiał, co mogło go tak zadowolić. Nie powiedział on niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób zmienić sytuację, jaka panowała dotychczas. Nie chcąc już więcej wpatrywać się w rysy jego twarzy, zaczął odpowiadać na trzecie i ostatnie pytanie.
- Niezbyt wierzę w takie rzeczy. Musiałbym zobaczyć lub doznać czegokolwiek takiego, żeby uwierzyć. Akualnie myślę, że "istnieją" one tylko po to, by współcześni pisarze mieli jakiś temat do pisania. To wszystko nie wydaje się być zbyt prawdopodobne. - powiedział szybko i zdawało mu się, że będzie to ledwo zrozumiałe dla jego towarzysza. 
Junsu nie skomentował żadnym słowem jego wypowiedzi, tylko umownie pokiwał głową. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się niczego innego. Dużo razy słyszał o istotach nadnaturalnych w Salem, ale sądził, że jest to tylko pułapka na turystów lub coś, co ma charateryzować ten teren. Jakim cudem miałby nie zauważyć wilkołaków i wampirów przewijącących się tuż pod jego nosem? To byłoby idiotyczne, ale z drugiej strony intygowało go to i ciekawiło. Zdał sobie sprawę, że zwolnił tak, że nie ruszał się już prawie z miejsca. Gwałtownie ruszył szybciej, sprawiając w zagubienie swojego towarzysza. Nie należał do osób zbyt gadatliwych i ostatnie co powiedział, wręcz wyczerpało jego chęć mówienia czegokolwiek. Gdy zimny wiatr musnął lekko jego szyję, wzdrygnął się lekko i mocniej opatulił się swoim nakryciem. Wiedział, że mężczyźnie musi być o wiele zimniej i walczył z myślą, by nie oddać mu już płaszcza, by poczuć się lepiej na sercu. Całkowicie doceniał dobro, jakim obdarzł go prawie całkowicie nieznajomy człowiek. Nie wiedział, co właściwie zamierza teraz robić. Nie czuł się pewnie, by zapytać go o to, ale nie miał żadnego wyboru, by dowiedzieć się tego jakkolwiek inaczej.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zaczął. - Planujesz zostać w hotelu na kilka nocy? - czuł się bardzo natarczywy zadając mu zaledwie kilka pytań. - Jeśli chcesz, mogę już iść. - dokonczył i spodziewał się, że na tym skończy się ich znajomość.

Junsu? Nie spodziewałem się, że odpiszesz tak szybko, więc korzystam z jakiejkolwiek pozostałej mi weny.

poniedziałek, 5 marca 2018

Od Junsu CD Doriana

Cisza między nami była wręcz niekorzystna, szczególnie, że wolałem o czymkolwiek rozmawiać niż siedzieć w ciszy. Pokręciłem słabo głową, cicho wzdychając przy tym. Naprawdę, potrzebowałem jakiegokolwiek słowa z jego strony, w końcu nie lubiłem ciągle mówić. To nie na tym rzecz polegała, prawda? 
Jedyne, co robiłem podczas spożywania słodkiego wypieku; było czytanie w myślach młodszego. Korciło mnie nawet, by na to odpowiedzieć, cokolwiek, ale byłem zmuszony się powstrzymać przed tym. Włożyłem słodycz do ust, tym samym uniemożliwiając odpowiedzenie na jego myśli. 
Szybko zjadłem to, co miałem. Podparłem się łokciem o stół, opierając głowę na dłoni. Przyglądałem się Dorianowi z uwagą, starając się zapamiętać najmniejsze szczegóły na jego twarzy. 
Zgodziłem się na pytanie towarzysza, który ledwo zjadł to, co zamówił. Nie skomentowałem tego, bo nie czułem takowej potrzeby. Nie moja sprawa, czy cokolwiek zjadł, czy też nie. Chociaż nie widziało mi się łapanie go przy jego potyczkach, aczkolwiek i tak będę to robić, w końcu wątpiłem w to, żeby miał ochotę przebywać w takim miejscu. Mało kto lubił tam być przez dłuższy czas. 
Szedłem tuż obok Doriana, nic nie mówiąc. Rozglądałem się po mieście, obserwując jak ludzie uciekali przed zimnem i śniegiem, byle ich tylko to nie dotknęło. To był zabawny widok, mogłem na to patrzeć godzinami, śmiejąc się pod nosem na takowe zachowanie. 
Sam nie odczuwałem ani zimna, ani ciepła. Nie przeszkadzało mi to, bo to był duży plus dla mojej rasy, choć może przykuwać uwagę ludzi, którzy nie wierzą w nadnaturalne istoty, a mój towarzysz był jednym z wielu przypadków. To mi tylko uświadamiało, że lepiej na razie nic nie mówić o tym. 
Bycie wampirem ma swoje wady i zalety. Odczuwanie krwi chłopaka było uciążliwe, a burczenie w moim brzuchu tym bardziej. Na całe szczęście; zawsze znajdzie się na to jakaś wymówka. Znając życie, nawet jedna z najbardziej banalnych będzie taką, w którą łatwo można uwierzyć. Niestety, najgorsze, co jest, to głód. Przebywanie w towarzystwie człowieka było jak największe utrapienie, którego mogłem doświadczyć. Niedość, że nie będzie mógł znać prawdy, dlaczego ciągle burczy mi w brzuchu, to jeszcze nie byłem w stanie rozmawiać o tym, co najchętniej bym teraz zjadł. W końcu nie wiedziałem, jakby zareagował na to, że jestem całkiem inny od niego i większości społeczeństwa, w którym również ukrywa się część nadnaturalnych.
Moja uwaga została odwrócona przez chłopaka, który mi się przyglądał. Parsknąłem śmiechem, dostrzegając rumieńce na twarzy Doriana. Rozkoszny. 
Możliwość zapytania go o cokolwiek było dla mnie korzystne. W końcu należy z tego skorzystać. Uśmiechnąłem się do niego, zajmując miejsce na pobliskiej ławce. 
- Jakiej jesteś orientacji? - zapytałem zaciekawiony, spoglądając na towarzysza, mając nadzieje, że na to odpowie. W końcu wyraźnie powiedział, że odpowie na każde pytanie. - Ah... ile już jesteś w Salem? - dodałem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. Nie było mi zimno, w przeciwieństwie do niego. Niby dodatkowe odzienie ogrzewa, ale wiadomo, nie było na tyle długie, by ocieplić całe ciało. Z jednej strony; chciałbym się podzielić tym, że nic nie odczuwam, ale z drugiej strony to nie zawsze jest korzystne dla innych. - Hm... i może jeszcze jedno. Wierzysz w te wampiry, wilkołaki i tak dalej? Czy może uważasz, że to najzwyklejsze bajki wymyślone przez ludzi? - dodałem kolejne pytanie, posyłając nieco szerszy uśmiech w jego kierunku. Byłem ciekawy, co mi powie na ten temat. Fakt, z myśli już się dowiedziałem, ale wolałbym coś takiego usłyszeć na własne uszy. Przyglądałem się w milczeniu, wyczekując odpowiedzi na wszystkie zadane pytania. 

Dorian? Wybacz za takie krótkie, ale moja wena mnie ignoruje...

niedziela, 4 marca 2018

Od Doriana CD Junsu

Zacznijmy od tego, że Dorian nie chciał go zapytać o nic. Zdawałoby się, że każdy na jego miejscu zasypałby swojego towarzysza milionem pytań, a jemu wystarczało same imię i nazwisko. W takich chwilach przydałaby mu się jakakolwiek ciekawość. Junsu ze znudzeniem dłubał w kawałku ciasta i co chwilę spoglądał w stronę chłopaka, który nawiasem mówiąc był skupiony na czymkolwiek innym, byle tylko nie odpowiadać na żadne pytanie. Był pewien, że nie zrobił na nim jakiegokolwiek dobrego wrażenia. Każdy najkrótszy czas, choćby senkunda zdawała mu się ciągnąć godzinami. Nie powiedział do niego czegokolwiek, tylko zaprzeczył kiwając głową. Uśmiechnął się do niego lekko, chcąc pokazać, że jest mu całkowicie dobrze ze swoją niewiedzą. W milczeniu popijał swoją herbatę, której nie posłodził, bo bał się zapytać kogokolwiek o cukier. Nie lubił gorzkich napojów, lecz jedynym wyjątkiem była kawa, ale sądził, że nie można szufladkować kawy. Każdą najmniejszą kroplę tej cieczy traktował z namaszczeniem. Sam nie wiedział, co ma robić w takiej sytuacji. Przecież Junsu nie będzie go bez przerwy ze sobą wszędzie zabierał i pozwalał mu u siebie nocować. Nie chciał znowu spędzać samotnie wieczorów i wracać do codziennej rutyny. Każda minuta spędzona z Azjatą była ciekawsza niż cały czas, jaki spędził w Salem. Nigdy nie przyznałby się do tego nikomu, ale był on tak interesujący, że odwrócenie wzroku było trudne. Było w nim coś innego, co sprawiało, że chciałoby się na niego patrzeć i podziwiać. Po chwili stwierdził, że byłoby fatalnie, gdyby umiał on czytać w myślach, ale wiedział, że żadne istoty nadnaturalne nie istnieją i prędzej wyrośnie mu kaktus na głowie, niż zobaczy wampira lub osobę, która czyta w myślach. Westchnął cicho i popatrzył w stronę okna. Całe słońce, które świeciło tego ranka zniknęło za chmurami i na dworze zaczął padać śnieg. Coraz więcej ludzi wchodziło do lokalu, by uchronić się przed zimnem, jakie panowało na dworze. Dorian zawsze lubił zimę. Kojarzyła mu się ze świętami i prezentami, jakie niosło to święto. Teraz białe płatki nie kojarzyły mu się z kiczowatymi świątecznymi piosenkami lub radosnym czasem z rodziną. Przypominały mu Salem i czas, jaki spędził z wszystkimi poznanymi mu ludźmi. Spojrzał na mężczyznę, który w skupieniu obserwował jego poczyniania. Jego ciasto było ledwo zaczęte i zdawało mu się, że nie zostanie dokończone. Powoli zaczął żałować, że nie spytał go o nic, ale nie chciał mu się w jakikolwiek sposób narzucać z pytaniami, kiedy jego czas się skończył. Chciał znów sięgnąć po filiżankę, ale była ona najzwyczajniej pusta. Popatrzył w skupieniu na fusy i ze zdziwieniem odkrył, że czytanie z nich musi być całkowitym kłamstwem, gdyż nie przypominały mu niczego. Spokojnym, lecz trochę cichym i zachrypniętym głosem zapytał, czy mogą już wyjść z lokalu i włożył na siebie jego kurtkę. Ze zdziwieniem odkrył, że pachnie ona niczym. Zawsze zdawało mu się, że każdy nowo poznany chłowiek będzie czymś pachnieć, tak jak niektórzy bohaterowie pachną rozmarynem lub jaśminem. Najwyraźniej musiało być to kłamstwo, jak jego czytanie z fusów. Zdecydowanie lubił to okrycie. Mimo tego, iż wyglądało na bardzo cienkie, zapewniało mu dużo ciepła. Opuścili kawiarnię, nie pytając się nawet, gdzie mają iść. Dorian ruszył w stronę parku, czyli miejsca, w którym spędzał najwięcej czasu. Zwolnił tempo kroku, gdy dotarli na miejsce. Na chwilę zapomniał o tym, by nie wpatrywać się w nikogo i ze skupieniem zapamiętywał każdy szczegół jego twarzy. Nie umiał robić tego dyskretnie, więc już po chwili zwrócił uwagę chłopaka, który również zaczął patrzeć w jego stronę. Onieśmielony mężczyzna zarumienił się lekko i odwócił wzrok, byle tylko nie patrzeć na niego. Czasem chciałby cofnąć czas, ale nie żałował chwil, które spędził z nim, pomijając fakt, że niektóre z nich sprawiały, że było mu wstyd za swoje zachowanie. Chciałby zapytać go o cokolwiek, byle przerwać niezręczną ciszę.
- Jeśli chcesz cokolwiek o mnie wiedzieć, wystarczy, że zapytasz. Mogę odpowiedzieć na każde pytanie. - powiedział i zdał sobie sprawę, że to chyba najdłuższa rzecz, jaką powiedział w jego towarzystwie.

Junsu? Moje też chyba nie będzie zbyt poprawnie napisane...

niedziela, 25 lutego 2018

Od Junsu CD Doriana

Nie wiedziałem ile przebywaliśmy w ciszy odkąd zadałem mu pytanie związane z jego imieniem. Sądziłem, że to jest jedno z prostszych pytań, które cisnęły mi się na język, a jednak okazało się całkiem inaczej. Mętlik w głowie chłopaka był naprawdę uciążliwy, ponieważ nie byłem w stanie z nich wyczytać nic a nic. Jeden, wielki chaos. 
Po przedstawieniu się sobie nawzajem; chłopak uciekł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Przewróciłem oczami, pozostając w dotychczasowym miejscu. Nie widziałem sensu w przeniesieniu się gdziekolwiek indziej. Jedynie mógłbym się przebrać, co było chyba dobrym pomysłem. W końcu warto ubrać czyste ubrania zamiast chodzić w tych samych, prawda? 
Dlatego po kilku minutach w końcu postanowiłem ubrać czyste rzeczy, a te brudne; zostawić do prania. 
Przebranie się nie zajęło mi za dużo czasu, Przeczesałem jeszcze włosy palcami, cicho wzdychając. Odczuwałem głód, ale nie taki, jak ludzie, że zaspokoję się tym, co dostanę pod nosem, kawałek chleba, kimchi, cokolwiek takiego. To tak nie działało, i to było cholernie uciążliwe. Spojrzałem w kierunku drzwi od łazienki, w których stanął Dorian. Moje ubrania pasowały na niego idealnie, na co uśmiechnąłem się delikatnie. W dodatku; pasowały do niego. 
- Chyba pora pójść na śniadanie - powiedziałem. Chłopak przystanął na to, przez co już po chwili staliśmy w holu. 
Narzuciłem na jego ramiona płaszcz, po czym założyłem buty. Kilka minut musiałem wykłócać się z nim o to, że ma to ubrać. W końcu ja nie odczuwam zimna ani ciepła, nie rozchoruje się przez coś takiego. Dlatego odetchnąłem z ulgą, gdy w końcu się zgodził. Wiadome było to, że nie będę chciał tego ubrać, gdy tylko będzie mi zimno, w końcu tak się nie stanie. 
W pewnym momencie miałem ochotę zacząć się śmiać, gdy myśli Doriana do mnie dotarły związane z tym, czy mam dziewczynę. Chciałem na to odpowiedzieć, ale nie mogłem. W końcu nie wiedział, że jestem wampirem, a nie chciałbym, żeby się dowiedział. Nie wiem jak na to zareaguje, wolałem tego uniknąć, przynajmniej teraz. Nie darzyłem go zaufaniem, więc; tak czy siak, nie chciałem zyskać od razu wroga w nowym miejscu, gdzie chciałem rozpocząć nowe życie. 
Droga do kawiarni zajęła kilka minut, a w ciągu tego czasu obaj podziwialiśmy miasto. Gdy weszliśmy do lokalu, przeróżne zapachy do mnie dotarły, pobudzając moje zmysły, jednak intensywnie docierała do mnie mieszanka krwi, na co cicho westchnąłem. Jak tak dalej pójdzie, to skończę na głodzie, w sumie, i tak już na nim jestem, a to nie jest ani trochę przyjemne. 
Wpatrywałem się w ladę, ponieważ musiałem zachować pozory zwykłego człowieka. 
- Um... - mruknąłem zmieszany, przenosząc wzrok na swojego towarzysza. - Nie wiem jeszcze - przyznałem, podchodząc bliżej lady, by móc z bliska przyjrzeć się słodkim wypiekom. Niestety, ale nie chciałem tego ani trochę jeść, wolałem to, co stanowiło podstawę w moich jadłospisie. Po kilku minutach zdecydowałem się na ciasto, które zostało dopiero wyłożone na blat. Dodatkowo; było to jedyne, co byłem w stanie jakoś przełknąć, aczkolwiek miłością tego nie nazwę. 
Wróciłem do Doriana, z którym udaliśmy się do jednego z wolnych stolików. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, czekając tylko na kelnera, który przyjmie od nas zamówienie. 
Cisza między nami wypełniała muzyka dochodząca z głośników lokalu. 
- Jak chcesz coś wiedzieć to możesz pytać. Nie zjem cię - powiedziałem, w myślach dodając „chyba”. Nikt nie wiedział jak krew młodszego mnie kusiła, a samo powstrzymywanie się było ciężkie, szczególnie, że miałem okazje do skosztowania jej w środku nocy. Jednak nie chciałem robić czegoś wbrew jego woli, a głód, No cóż, trzeba się z nim uporać. Nie znał mnie... a ja nawet nie wiedziałem, czy on wierzył w coś takiego jak wampiry, wilkołaki, demony i wiele innych ras, które istniały na tym świecie. 

Dorian? Przesadzasz. Mam nadzieje, że nie ma za dużo literówek i błędów. ;;

Od Matthewa CD Frey

Po wyjściu dziewczyny ogarnąłem mieszkanie po czym rozsiadłem się na kanapie czytając książkę.  Podobno w każdej legendzie jest cień prawdy. Skoro istnieją wilkołaki, wampiry to czemu nie miało by być i demonów. Tak oto mijał mi wolny czas, na pogłębianiu wiedzy o drugiej stronie Salem. Pomocna okazała się znajomość z panną Cassandrą, miejską bibliotekarką, będącą "pomagierką" istot nadnaturalnych. Po długich namowach pomogła zdobyć mi sporą wiedzę na temat korzennych miejscowych. Cały dzień minął mi na czytaniu ksiąg, o których zwyki ludzie jak ja nie mieli pojęcia. W niedzielę dostaliśmy wezwanie do zakłócania spokoju w lesie. Nie ma to jak ludzie, bez poważnych problemów. Pojechaliśmy na miejsce, gdzie znaleźliśmy trzy strasze kobiety ze sztyletami nad trzema ciałami. Taaa po jednym dla każdej. Trzeba było zabrać je na posterunek. Jeszcze tego samego wieczora, dziwnym trafem zostały oczyszczone z zarzutów i puszczone do domu. Jeśli one są nie winne to ja jestem potworem z Loch Ness. Tylko zyskałem pewność,  że coś musiało im pomóc i nie były to znajomości.
W środku nocy było kolejne wezwanie. Kobieta podczas nocnego spaceru znalazła trzy ciała. Ciekawa pora na wędrówki. Jak się okazało była to moja znajoma. Po odwiezieniu jej zacząłem przeszukiwać księgę w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, czym jest dziewczyna. Miałem to na końcu języka. Niestety siedziąc na posterunku miałem dość ograniczone pole manewru. Po powrocie do domu udało przespać mi się pół godziny, kiedy rozległ się dźwięk telefonu. No cudownie, poprostu cu-do-wnie. Wymacałem ręką urządzenie leżące na stoliku. Zadzwonił mój przełożony, aby poprosić mnie o poinformowanie rodzin i szkoły o śmierci nastolatków. Westchnąłem i podniosłem się z ciepłego łóżka. Nie pamiętam kiedy ostatni raz przespałem co najmniej sześć godzin. Ubrałem się i zacząłem rundę po rodzinach dzieciaków... Nazywać tak osoby zaledwie parę lat młodszych ode mnie. No koniec ruszyłem do szkoły. Zaraz się okaże, że jestem tam częściej niż za czasów szkolnych. Odbyłem rozmowę z dyrektorką, po czym wyszedłem kierując się w stronę wyjścia, gdy z pobliskiej łazienki wybiegła Frey. Była zdecydowanie zdenerwowana i... wstrząśnięta. Ruszyła przed siebie odwracając głowę i zerkając za siebie, przez co wpadła na mnie tracąc równowagę. Przytrzymałem ją, aby nie upadła. 
-Matt? Coś dziwnego dzieje się z naszą nową nauczycielką -zaczęła szybko, rozglądając się dokoła lekko zdezorientowana. 
-Gdzie ona jest? -zapytałem trzymając ją za ramiona.
-Łazienka -odpowiedziała, na co ruszyłem tam biegiem.
Anna siedziała pod ścianą głośno oddychając.
-Ej, już spokojnie. Co jest Anna? -Zapytałem głaszcząc mnie po włosach. 
-Nie tu -powiedziałam zerkając na lekko... wystraszoną dziewczynę w drzwiach. Cała łazienka wyglądała jak po przejściu tornada. -Dziękuję za pomoc, Frey. Lepiej zmykaj stąd za nim ktoś cię zobaczy i oskarży o ten burdel.
Wprowadziłem blondynkę po czym wróciłem do ciemnowłosej.
-Wszystko dobrze?- zapytałem ją kładąc jedną rękę na jej ramieniu.
-Chyba tak. O ile można tak o tym powiedzieć.
-Mam nadzieję, że zostanie to między nami -powiedziałem do dziewczyny.
-Tajemnica, za tajemnicę -powiedziała uśmiechając się lekko. -Będziesz po południu na psterunku? Podrzuciłabym ci twoją koszulkę.
-Dziś? Zaczynam zmianę po osiemnasej. Przepraszam Cię, ale muszę dowieźć Annę. Na razie. 
Dochodziła godzina dziewiętnasta gdy na posterunku zjawiła się dziewczyna. Uśmiechnąłem się do niej gdy podeszła.

Frey?

wtorek, 20 lutego 2018

Od Ezry CD Vanity

Słońce już dawno wisiało wysoko na niebie, przebijając się przez ciemne chmury, jego cienkie promienie padając leniwie na ścianę kamienicy dawały jej nieco mniej obskurny wygląd. Domyślałem się, że Vanity pochodzi z bardziej zamożnej rodziny i wcale nie smakowało mi to, jak obserwowała fasadę z lekkim zaciekawieniem w oczach. Szybko otworzyłem więc drzwi wejściowe, wpuszczając dziewczynę do środka.
Gdy, po zatrzaśnięciu drzwi wejściowych, odwracam się w stronę schodów widzę Maximoff zatrzymującą się w pół kroku, z pytającym wzrokiem skierowanym na mnie.
- Drugie piętro. – wzruszam ramionami, rozluźniając szalik na szyi.
Idę powoli za nią, obserwując jak niedbały warkocz podskakuje jej na plecach. Zatrzymuje się na drugim piętrze jak mówiłem i stoi między dwoma drzwiami. Wskazuje te ciemne, ze złotym numerkiem 7 i szybkim ruchem wyciągam klucze z kieszeni. Ich brzęk przerywa ciszę, w której jesteśmy, kolejnym dźwiękiem jest dopiero lekkie skrzypnięcie drzwi, kiedy je otwieram, wpuszczając do mieszkania dziewczynę.
- Pardon za bałagan – krzywię się, zauważając pozostałości starego obrazu rzucone przy drzwiach i brudny kubek po porannej kawie przy stoliku, wraz z niedopalonym papierosem wciśniętym tuż obok w blat. No i to feralne okno bez szyby, chłód wpełzający do salonu mimo tego, że szczelnie zasłoniłem je firaną, przyklejając ją do ściany taśmą. – Oknem się jeszcze nie zająłem.
Vanity przytakuje tak lekko, że gdybym nie obserwował jej uważnie, umknęłoby to mojej uwadze. Daję dziewczynie zdjąć płaszcz, ja ruszam w stronę stolika przy oknie i odkładam brudne naczynia do zlewu, poprawiając jeszcze raz poduszki na sofie, żeby wszystko chociaż jakoś się prezentowało.
Spoglądając na terrarium Lady Macbeth wciśnięte między stare pianino a biblioteczkę, przypomina mi się fakt, że Maximoff ma zwierzę.
- Co z twoim jastrzębiem? – odwracam się na pięcie, by zastać Vanity bez płaszcza i butów, ściskającą rączkę torby nerwowo, niepewna, gdzie ruszyć dalej. Podskoczyła lekko na dźwięk mojego głosu, kręcąc głową.
- Orzeł. Frigga poradzi sobie – imię ptaka brzmi miękko i łagodnie, zupełnie niepodobnie do drapieżnego zwierzęcia.
- Mam nadzieję, że nie wparuje do mnie przez moje rozbite okno – śmieję się gardłowo, ściągając z siebie jednym ruchem płaszcz. Łapię Vanity lekko za łokieć, ciągnąc ją w głąb mieszkania. – Dalej, nie gryzę-
Dziewczyna rzuca mi piorunujące spojrzenie, ale daje się prowadzić. Zatrzymuję ją tuż przed sofą, tuż przed wiszącym obrazem namalowanym jej dłonią. Pejzaż perfekcyjnie komponuje się z mdłą, bladoniebieską ścianą (której jakimś cudem właściciel kamienicy nie pozwolił mi przemalować), nadając pokojowi więcej koloru i życia. Vanity wydaje się być zadowolona efektem swojej pracy, cień uśmiechu pojawiający się powoli na jej twarzy. Pozostawiam ją sam na sam z obrzydliwą ścianą/pięknym obrazem i ruszam w stronę aneksu kuchennego.
Spokojnie stać mnie było na domek jednorodzinny na obrzeżach miasta, ale coś było w tym niedużym mieszkaniu w obdrapanej kamienicy w centrum miasta, coś, co przyciągnęło mnie tu tyle lat temu i nie pozwoliło mi się wynieść.
Włączam czajnik, opierając biodro o blat; odwracam głowę w stronę dziewczyny, wciąż stojącej przed obrazem.
- Ile cukru? – odchrząkuję uśmiechając się krzywo. Maximoff zrzuca mi zdezorientowane spojrzenie, siadając niepewnie na sofie.
- Cukru? Do czego?
- Herbaty - uderzam lekko bok imbryka podnosząc brwi. Vanity podnosi ręce, kręcąc głową.
- Nie, naprawdę, dziękuję-
- No co ty – parskam, otwierając kilka szafek kredensu na raz w poszukiwaniu najczystszych i najlepiej wyglądających filiżanek. - Brytyjczykowi nie odmawia się herbaty.
Choć jestem do niej tyłem, przed przymkniętymi oczami widzę obraz dziewczyny opadającej zrezygnowanie na sofę i kiedy słyszę ciężkie westchnięcie uśmiecham się pod nosem.
- Masz rodzeństwo? – zaczynam, tym razem ciszej, na tle syczącego czajnika, którego wyłączam szybkim ruchem. Maximoff musi zastanawiać się nad pytaniem, lub po prostu zapomniała o naszej wspaniałej zabawie z wcześniej, bo nie odpowiada przez jakiś czas. Krzyżujemy spojrzenia przez pokój, ja nalewający herbatę do zadymionych filiżanek, ona obserwująca mnie w ciszy, jakby kalkulowała w głowie, jak dużo może powiedzieć. Rozluźniam postawę lekko, dając jej do zrozumienia, że nie musi się wstydzić.
- Młodszy brat, Richard. Nie mamy jakiegoś fantastycznego kontaktu ale nie jest aż tak źle – stawiam filiżanki z brzękiem na ławie obok sofy, pozwalając herbatom parować na tle chłodnego mieszkania.
Vanity podnosi głowę, patrząc na mnie nieprzerwanie. Ja znów ruszam do kredensu, w poszukiwaniu pudełeczka herbatników, które byłem pewien, że niedawno kupiłem. Moje szukanie przerywa głos dziewczyny, który przebija mnie jak chłodny wiatr tego ranka, jak uderzenie w lód twarzą i tępy ból w policzku, gdy Maximoff podcięła mi nogi albo ostre promyki słońca parzące moją skórę, gdy wychodziłem z lasu. – A ty?
- Co ja? – czuję, jak moje wcześniejsze rozluźnienie znika, a wszystkie możliwe, znane mi mięśnie się napinają. Nagle staję się sztywny i wyprostowany i nie jestem pewien, czy jestem w stanie już w ogóle się rozluźnić (wydaje mi się, że tak, jest taka szansa, gdy znowu głos Vanity przecina gęstą ciszę i wszystko się pode mną kruszy, tracę grunt pod nogami i zaciskam palce tak mocno na kredensie, że moje dłonie robią się całkowicie białe) 
– Czy masz jakieś rodzeństwo? Albo miałeś?
Biorę głęboki oddech, puszczając drewno (w którym zostały wgłębienia w kształcie moich dłoni), nie, nie mogę sobie pozwolić na coś tak przyziemnego jak wrażliwość, już nie.
Bo choć minęło tyle lat, ta rana wciąż jest otwarta i wciąż coś, jakieś cholerstwo, się z niej sączy.
- Nie. – odpowiadam krótko, wreszcie znajdując do cholerne pudełko herbatników i kładę je z trzaskiem na ławie. Mam wrażenie, że Vanity lekko wzdrygnęła się, gdy upuściłem opakowanie, ale mam to gdzieś; siadam obok niej, zdecydowanie zbyt blisko, ale mam dosyć głupich pytań i głupich odpowiedzi i jedyne co chcę, to się rozluźnić.
- Co najbardziej lubisz malować? – rzucam, niby niedbale, zakładając nogę na nogę.
- Portrety i krajobrazy – mówi powoli i ostrożnie mierząc mnie wzrokiem, jakbym miał zaraz się na nią rzucić.
- To trafiłem z moim zamówieniem – choć naprawdę próbuję uśmiechać się szczerze, wiem, że mi to nie wychodzi. – Twoja kolej.
Herbaty parują, zanurzając nas w lekkiej mgle, szmer życia miasta wydostaje się zza zaklejonego okna, krusząc naszą kolejną chwilę ciszy.
- Gdzie pracujesz?
Automatycznie się rozluźniam, opierając głowę o ramę sofy.
- Wieczorami grywam w klubach, dorabiam jako bibliotekarz i krytyk filmowy na Internecie – wzruszam ramionami, wskazując niedbale w stronę pianina niemal naprzeciwko nas, gitary wciśniętej w róg i wypchanej książkami biblioteczki obok terrarium węża. Vanity wydaje się mniej spięta, co mimowolnie mnie podnosi na duchu. Ostatnia rzecz jaką chcę, to kolejna przerażona osoba.
- Ta twoja… magia – mówię po jakimś czasie, łapiąc w dłoń ciepłą, już nie parzącą filiżankę. Maximoff robi po chwili to samo, opatulając palce wokół kubka. Specjalnie wybrałem te najbardziej misternie ozdobione i czuję lekką irytację, że dziewczyna nie zauważyła mojego poświęcenia, ale nie przerywam sobie – jest czerwona. Czemu?
Szatynka wzrusza ramionami, chowając lekko usta za parującą herbatą. Zakładam drugą dłoń na oparcie sofy, nachylając się w stronę Vanity.
- Tak jest w mojej rodzinie. Kobiety mają czerwoną moc, mężczyźni fioletową.
Przytakuję lekko, biorąc łyk gorzkiego naparu. Niebieskooka nie wydaje się dawać za wygraną, więc sekundę po tym, gdy odstawiam filiżankę, rzuca we mnie kolejne pytanie.
- Kto-
Przerywa jej skrzek i zawirowanie, które pojawia się w zasklepionym oknie. Firana odrywa się od ściany z trzaskiem i do pokoju wpada, wraz z powiewem chłodnego wiatru, zdezorientowany, ogromny, brązowoskrzydły ptak. Mam ochotę podskoczyć do niego i zadusić zwierzę obserwując, jak bardzo zniszczyło moje misternie zaklejone okno, jeszcze to cholerstwo obiło się o biblioteczkę i wywaliło kilkanaście książek, które na pewno kosztowały masę pieniędzy, ale Vanity wyprzedza mnie, rzucając się w stronę zwierzęcia ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Frigga! Co ty tu robisz?
Ptak patrzy na nią, jakby chciał jej coś powiedzieć i nie potrafię powstrzymać parsknięcia, które wydobywa się z moich ust. Obie, orzeł i Vanity zwracają na mnie pytający wzrok.
- Może oprócz tej magii jeszcze rozmawiasz ze zwierzętami, co? – uśmiecham się szyderczo, ale ptak patrzy na mnie morderczym wzrokiem i śmiech gaśnie mi w gardle. Przewracam oczami, wzdychając ciężko. – No mamy już chyba wszystkich, brakuje tu tylko twojego tatusia i braciszka, no i tej bandy dzieciaków z wczoraj, co mi rozwaliły obr-
- Myślisz, że przyleciała bez powodu? – głos dziewczyny ma w sobie zakłopotanie, którego wcześniej nie słyszałem i ja czuję się niepewny co do tej całej sytuacji, ale zduszam to wszystko, uśmiechając się krzywo.
- Myślę, że twój tatuś zdenerwował się, bo nie wróciłaś do domu na noc i posłał po ciebie gołębia pocztowego – mrugam, klepiąc miejsce na kanapie obok siebie. – Siadaj, nie masz się o co martwić.

Vanity?

poniedziałek, 19 lutego 2018

Od Annabell CD Matthewa

Uśmiechnęłam się widząc znajomego chłopaka. Jeszcze nigdy widok nikogo tak mnie nie uciszył.  Już bałam się, że będę skazana na własne nogi, a wtedy na pewno bym się spóźniła. Nie ma to jak dobre pierwsze wrażenie. Tak bardzo w moim stylu. W nocy łazić po lesie szukając trupów, a za dnia wszędzie się spóźniać. Podeszłam szybko do samochodu.
-Spadłeś mi z nieba -powiedziałam uśmiechając się do niego i wsiadając obok. -Już się bałam, że się nie wyrobię do pracy.
-No widzisz, los ci sprzyja. Wracałem akurat z roboty -powiedział wyjeżdżając z parkingu. -Stresik przed pierwszym dniem? -Zapytał szczerząc się jak głupi do sera.
-Coś ty jestem oazą spokoju -powiedziałam z sarkazmem wywracając oczami. -Jestem tak zdenerwowana, że rano zamiast podlać kwiaty prawie podlałam kota. Jak mam wytłumaczyć osobą niewiele młodszym ode mnie, że Shekspire był naprawdę genialny.
Chłopak zaśmiał się zerkając na mnie kątem oka.
-A czy ktoś kazał ci wybrać taki zawód? Mogłaś zostać na przykład... sprzątaczką -zażartował zerkając na mnie.
Przygryzłam wargę zastanawiając się czy przyznać się chłopakowi do tego czy jestem. Zasługiwał na prawdę, kryjąc mnie i moje niezbyt dokładne zeznania. Do tego był moim przyjacielem, a ich nie powinno się okłamywać. Z drugiej strony najzwyczajniej w świecie bałam się. Bałam się jego reakcji na taką nowinę, dodatkowo tego, że wyśmieje mnie. W końcu życie istot nadnaturalnych nie jest takie oczywiste dla wszystkich. Jednak coś w jego nocnych słowach nie dawało mi spokoju. Jakby próbował przekazać mi, że zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje lepiej niż myślę.
Zaparkował pod szkołą opierając jedną rękę na kierownicy i odwracając się w moją stronę. Spojrzałam w jego karmelowe tęczówki, w których widniało ogromne zmęczenie, zasłaniane przez wesołe błyski. Podjęłam decyzję.
-Znalazł byś dla mnie moment po południu? -Zapytałam przygryzając wargę. -Jestem ci winna wyjaśnienia, a teraz trochę krótko z czasem. 
-Jasne, zdzwonimy się jak skończysz -powiedział, gdy wysiadałam. 
Posłałam chłopakowi ostatni uśmiech gdy odjeżdżał i odwróciłam się w stronę placówki. Czas na rzeź.
Dzień mijał mi powoli, ale satysfakcjonująco. Po pierwszych dwóch lekcjach minął stres i wpadłam w pewien początkowy rytm. Krótkie przedstawienie się i lecimy z tematem. Była właśnie ósma godzinna lekcyjna, którą miałam z klasą, na końcówce swojej edukacji. Domyślałam się, że spokój panujący w klasie jest raczej spowodowany zmęczeniem niż dobrego zachowania klasy. Mi nieprzespana noc też dawała coraz bardziej w kość. Odwróciłam się po ponownym przejściu całej klasy dyktując notatkę na temat omawianej lektury. Przeniosłam wzrok na tablicę na której zapisałam cytat, ale znajdowało się tam coś zupełnie innego. Zamiast liter na czarnej powierzchni można było dostrzec runy nakreślone kredą, moim charakterem pisma. Zatrzymałam się na środku klasy przyglądając się swojemu "dziełu", jednocześnie przerywając dyktowanie.
-Wszystko w porządku? -Rozległ się czyjś głos, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Tak, oczywiście -powiedziałam odwracając wzrok, kierując go na klasę kończąc notatkę. Zerknęłam ponownie na tablicę, gdzie znowu widniał cytat. -Zostało dziesięć minut do końca, ale was dziś trochę wcześniej. 
Klasa nie czekała długo, abym przypadkiem się nie rozmyśliła. Wyszłam z klasy i udałam się do pobliskiej łazienki. Podeszłam do umywalki i obmyłam szybkim ruchem twarz. Zaczynało kręcić mi się w głowie, a do moich nozdrzy wdarł się metaliczny zapach krwi. Oparłam się plecami o ścianę ciężko oddychając. Próbowałam zapanować nad nadchodzącą mocą , niosącą zapewne kolejną mało optymistyczną wizję świata. Usłyszałam otwierające się drzwi i zobaczyłam zielonooką dziewczynę, z którą właśnie skończyłam lekcje.
-Wszystko z panią dobrze? -Zapytała, o ile dobrze pamiętam, Frey. Pokiwałam w odpowiedzi, jednak, dziewczyna stała dalej mi się przyglądając. -Może jednak po kogoś pój...
Reszty jej słów nie słyszałam zagłuszone przez krzyki słyszane tylko przeze mnie. Zjechałam po ścianie chowając głowę w dłoniach, czując napierające na nią ciśnienie.
Jestem w jakimś magazynie. Dokoła czuć metaliczny zapach świeżej krwi, przeplatany wonią zgnilizny i... Farby? Tak to zdecydowanie farba. Rozglądam się dokoła szukając jakiś wskazówek, gdzie się znajduję i w jakim czasie. W pomieszczeniu panowała niczym niezmącona ciemność. Zrobiłam krok do tyłu i poczułam, że na czymś ustałam. W tym momencie księżyc oświetlił cały magazyn przez dziurę w suficie. Ściany były zapełnione runami, takimi samymi jakie widziałam w klasie. Odwróciłam się chcąc zobaczyć na czym stanęłam. Serce zatrzymało się, a żołądek zawiązał mi się w supeł. Za mną znajdowała się góra... Góra stworzona z około dwadzieścioro osób, a tym czymś na czym stanęłam okazała się dłoń jakiejś kobiety. Nie było jakiegoś określonego wzoru dla tych osób. Młodzi i starzy. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Chorzy i zdrowi. Każdy mógł tu leżeć. Odwróciłam wzrok od tego widoku patrząc przed siebie i powstrzymując nadchodzące wymioty. Przede mną stała tyłem jakaś postać. Z tej odległości i w tym oświetleniu ciężko było, kto to jest. Jednak byłam pewna, że go znam. Dałabym sobie rękę uciąć, że go znam. Tylko skąd. Ta sylwetka była tak znajoma... W pewnym momencie postać odwróciła się. W tym momencie moje uszy zaatakował krzyk tysiąca, jak nie miliona głosów. Zatykałam uszy, jednak na nic to się zdawało. Widziałam krew spływającą po rękach postaci, która ruszyła na mnie. Zamknęłam oczy, czując narastający we mnie krzyk.
Ocknęłam się z wizji z krzykiem, powodując stłuczenie wszystkich luster w łazience. Całe szczęście okno wytrzymało. Zachłysnęłam się powietrzem, wpatrując się przed siebie szeroko rozwartymi oczami, w momencie gdy do pomieszczenia wpadła Frey wraz z... Mattem? A co on tu do stu piorunów robi? Podbiegł do mnie, kiedy ja powoli próbowałam podnieść się na nogi. Trzęsłam się jak galaretka, kiedy przygarnął mnie do siebie.
-Ej, już spokojnie. Co jest Anna? -Zapytał głaszcząc mnie po włosach. 
-Nie tu -powiedziałam zerkając na lekko... wystraszoną dziewczynę w drzwiach. Cała łazienka wyglądała jak po przejściu tornada. -Dziękuję za pomoc, Frey. Lepiej zmykaj stąd za nim ktoś cię zobaczy i oskarży o ten burdel.
Wyszliśmy z pomieszczenia na korytarz. Ustałam czekając aż chłopak skończy rozmawiać z dziewczyną. Wyszliśmy ze szkoły, a chłopka praktycznie wsadził mnie do samochodu. Ruszyła z parkingu jadą tylko w sobie znanym kierunku.
-Chyba muszę ci wyjaśnić, czego świadkiem byłeś -zaczęłam po cichu, patrząc na wciąż na moje trzęsące się ręce. -Bo widzisz...
-Jesteś banshee i miałaś właśnie... wizję... atak mocy... jak zwał tak zwał. Nie mylę się? -Powiedział z poważną miną, zerkając na mnie.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza patrząc na spokojnego chłopaka.
-Skąd wiesz? -Zapytała lekko przestraszona.
Matt?