Pytanie Azjaty ciążyło Dorianowi w głowie. Nie wiedział, czy podać mu swoje prawdziwe imię, czy spróbować wyjść z opresji kłamiąc. Nerwowo ściskał miłe w dotyku ubrania i co chwile spoglądał na niego i odwracał wzrok. Zastanawiał się, czy dalej jest tym samym chłopakiem, który dwa miesiące temu chciał kazać rodzicom iść do diabła i uciec z domu. Teraz marzył o żmudnej, codziennej rutynie i o kompletnie się nim nie przejmujących, ale żywych rodzicach.
Nie zdawał sobie sprawy, że brunet cały czas wpatrywał się w niego oczekujacym wzrokiem. W końcu kiedyś musiał odpowiedzieć, jeśli chciał w ogóle ruszyć się z miejsca. Po kilkunastu ponownych sekundach myślenia zdecydował, że to bez znaczenia, czy poda mu swoje prawdziwe dane, czy zmyśli wszystko na swój temat. Nie wiedział czemu, ale lękał się wzroku, czy dotyku swojego wybawcy z opresji. Przełknął nerwowo ślinę i spojrzał mu w oczy. Ta jedna czynność sprawiła, że poczuł się pewniej. Dopiero teraz zauważył, że chłopak, na którego patrzy miał bardzo młodą twarz. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat i zastanawiał się co sprowadza tak młodego mężczyznę do takiego miasta. Po chwili zorientował się, że o nim również można mieć takie mniemanie. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wpatruje się w niego i lustruje go wzrokiem.
- Nazywam się Dorian - powiedział po chwili zawachania. - Jak Dorian Grey, Oscara Wilde'a - dodał i odwrócił wzrok w stronę kanapy, która wydawała się mu bardziej interesująca, niż konfrontacja z chlopakiem.
Pomyślał, że głupio byłoby nie skorzystać z ciszy, jaka panowała w pokoju i nie spytać Azjaty o jego imię. Uważał, że brak znajomości takiej informacji była niedorzeczna w takim obrocie sytuacji. Był jednak zbyt strachliwy i nieśmiały, by bez większego myślenia i układania w głowie najprostrzego pytania zapytać go o cokolwiek. Jego imiennik był jego kompletnym przeciwieństwen, ale matka uważała, że idealnie do niego pasuje. Pan Grey był duszą towarzystwa, a jego duma i narcystyczność często wprowadzała Doriana w zmieszanie jego czynami. Zawsze chciał być jak bohater tej książki, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że na końcu utworu umiera. Postanowił nie zastanawiać się więcej nad tym, co powiedzieć i co może o tym pomyśleć chłopak.
- A jak ja mam się do ciebie zwracać? - zapytał cienkim głosem.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Chłopakowi zdawało się, że mężczyzna należy do stanowczych osób. Popatrzył
mu prosto w oczy. Dorian zawsze marzył, by być choć tak pewny siebie, by móc spojrzeć spojrzeć komuś prosto w oczy i powiedzieć choćby najgorszą prawdę. Niestety, bał się komuś spojrzeć w oczy, nie mówiąc już o powiedzeniu czegokolwiek.
- Jestem Junsu. Junsu Lee. - odpowiedział szybko, ale dość wyraźnie.
Teraz miał całowitą pewność, że chłopak był Azjatą lub miał jakiekolwiek azjatyckie korzenie. Szybko wyminął go w drodze do łazienki i zamknął błyskawicznie drzwi. Nie miał ochoty się kąpać. Nie miał nawet najmniejszej ochoty zrobić cokolwiek. W wolnym tempie zdejmował z siebie brudne i jeszcze w kilku miejscach mokre ubrania. Co chwile nerwowo zerkał w stronę drzwi, jakby obawiał się, że jest oglądany. Nie oczekiwał, że tak będzie, ale po prostu tak bardzo bał się wzroku innych osób, że nie czuł się bezpiecznie nawet w zamkniętej łazience. Wszedł powoli do kabiny prysznicowej i szybkim ruchem włączył wodę. Przeszły go dreszcze, kiedy pierwsze krople osadziły się na jego ciele. Nigdy nie lubił się kąpać. Zawsze uważał to za wymuszoną konieczność i nie czerpał z tego żadnej przyjemności. Dokładne umycie ciała nie zajęło mu zbyt dużo czasu, gdyż był wprawiony w szybkim braniu przysznica. Jakimś cudem nie udało mu się zmoczyć włosów i mozolnymi ruchami wkładał ubrania. Nie było dla niego zdziwieniem, kiedy zobaczył, że ubrania pasują na niego idealnie. Obaj mężczyźni mieli podobną do siebie posturę. Wyszedł z łazienki i zobaczył, że Junsu spogląda na niego zaciekawionym wzrokiem. Aż tak źle wyglądał w jego odzieży? Wszystko było możliwe. Wciąż nie umiał uwierzyć, że ktokolwiek mógłby mu pomóc w sytuacji, w jakiej znajdował się poprzedniej nocy. Był bardzo wdzięczny losowi za to, że pozwolił im się spotać. Odkąd obaj przedstawili się sobie, nikt nie odezwał się ani słowem. Dorian był przezwyczajony do zabójczej i niezręcznej ciszy, jaka panowała w pomieszczeniu. Zawsze był raczej bierny we wszystkich rozmowach. Wolał słuchać, niż opowiadać. Uważał, że każdy ma jakąś rolę na świecie, a jego zadaniem było milczenie i szeptanie, jakby bał się, że głośniejsze wyrazy mogą go skrzywdzić. Prawie natychmiast po tym, jak chłopak przestał wpatrywać się w punkt na ścianie i rozmyślać, Azjata wspomniał o tym, że pora wybrać się na śniadanie. Sam nie miał nic przeciwko wyjściu z hotelu, więc pokiwał tylko potakująco głową i udał się do małego holu w pokoju. Szybkim wyćwiczonym krokiem ubrał buty i popatrzył wyczekująco na bruneta. Mimo tego, że trwała zima, dzisiejszego poranka przez okno wpadały poranne promienie słoneczne, które oświetlały bladą twarz Junsu. Wyglądał zjawiskowo i chłopakowi zdawało się, że mógłby patrzeć na jego urodę godzinami. Był ciekawy, czy mężczyzna posiadał dziewczynę. Z zamyślenia wyrwał go płaszcz, który narzucił mu na plecy. Chłopak odruchowo powiedział, że nie jest mu w zupełności potrzebny i wtedy sam Azjata zmarznie, a to byłaby ostatnia rzecz, jaką chciałby widzieć. Po kilku minutach protestu i namawiania, zgodził się wziąć odzienie pod warunkiem, że odda mu je od razu, gdy zauważy, że jest mu choć odrobinę zimno. Szybkim krokiem opuścili motel i udali się do najbliższej i jedynej znanej mu kawiarni. Śnieg iskrzył się wieloma kolorami i wszystko nadawało temu porankowi zadumy i nostalgii. Idąc, oboje wpatrywali się dookoła siebie i podziwiali miasto, jakim było Salem. Dorian chciał, by ta chwila trwała dłużej, ponieważ już po kilku minutach pojawili się przed znanym logiem kawiarni. Chłopak złapał z klamkę i wpuścił Junsu jako pierwszego. Do jego nozdrzy dotarł zapach cynamonowych bułeczek i innych słodkich wypieków. Często przychodził w takie miejsca z rodzicami, kiedy był mały. Może ten czas już nigdy nie powróci, ale chciał zatrzymać wszystkie osoby na których mu zależało, a te zdawały się znikać jak pękające, mydlane bańki. Spojrzał uważnie na chłopaka, gdyż wykorzystywał fakt, że ten uważnie wpatrywał się w ladę.
- To co zamawiasz? - zapytał cicho i wbił wzrok w podłogę.
Junsu? Mam nadzieję, że nie wyszło tak beznadziejnie, jak mi się zdaje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz