Wytarłam dłonie ubrudzone krwią w chustkę, którą ktoś mi podrzucił. Wokół mnie i kilku innych osób zebrał się spory tłum gapiów. W końcu stłuczka była poważna, pierwszy samochód wjechał w dość spore drzewo, a drugi dachował. Na szczęście nikt nie odniósł wielkich obrażeń. Skończyło się na złamaniach i stłuczeniach. Ja sama opatrywałam młodą kobietę, na oko pięć, może sześć lat starszą ode mnie. Była pasażerką drugiego auta, którego szyba rozcięła jej czoło i przejechała milimetry od tchawicy. Miała niezwykłe szczęście, naprawdę. Jednak, by być dobrą uzdrowicielką powinnam umieć coś więcej, niż robienie opatrunków i zszywanie ran. Stąd postanowienie na odwiedzenie biblioteki. Dotarłam tam w niecały kwadrans, wcześniej zmywając resztki posoki z rąk. Nie chciałam przecież wyglądać, jak jakiś morderca.
Pchnęłam potężne, ciężkie drzwi, wchodząc do biblioteki. Powitały mnie głośnym skrzypnięciem, którego bardzo chciałam uniknąć. Właśnie to i stukot podeszw moich botków, odbijający się echem od ścian zakłóciły niczym niezmąconą ciszę w budynku. Jednak mężczyzna siedzący za biurkiem nie zwrócił na to większej uwagi. Powitał mnie skinieniem głowy, a ja odpowiedziałam mu niemym "dzień dobry". Bibliotekarz powinien mnie kojarzyć. Może nie zjawiałam się tutaj często, ale gdy przychodziłam, to na długi czas. Moje kroki skierowałam od razu w stronę regału z księgami zielarskimi. Dwie z nich znałam już na pamięć, czytałam je po kilka razy, by zapamiętać najważniejsze informacje. Tym razem przyszła pora na coś o alchemii i ważeniu regenerujących eliksirów. Gdybym wcześniej pomyślała o tym, że tu przyjdę, założyłabym buty na obcasie.. Choć, nie wiem, czy one w ogóle by coś tutaj dały.. Księga była kilkanaście centymetrów za wysoko i nawet, gdybym miała kozaki bym do niej nie dosięgła. Bycie małym ssie..
Pewnie nadal bym tam stała i wyklinała w myślach wzrost, gdyby nie osoba, która weszła do biblioteki. Drzwi powitały ją tak samo, jednak kroków nie mogłam usłyszeć. Jakiś czas później, ów osoba zjawiła się obok mnie. Ciemnowłosy chłopak poratował mnie, zdejmując książkę z regału.
– Żyrafa zawsze do usług – rzekł, zaśmiawszy się.
– Dziękuję – odparłam, odpowiadając mu jednocześnie uśmiechem. – Jak powinnam na Żyrafę mówić, hm?
– Leon Nataniel Chimero. Ale Żyrafa w zupełności wystarczy – przedstawił się, pochylając głowę lekko w dół. Dobre wychowanie to coś, czego można szukać ze świecą w tych czasach.
– Insomnia Deana Misterium, miło mi – również się przedstawiłam, odbierając w końcu od niego książkę. Nie spodziewałam się, że będzie aż tyle ważyć. By ukryć zaskoczenie, szybciutko przełożyłam ją na stół, na którym już leżały dwie inne lektury.
– Zielarka? – usłyszałam pytanie.
– Blisko. Uzdrowicielka – odrzekłam, lustrując materiał przygotowany na dzisiejszy dzień. Ech.. Nauka wymaga poświęceń. Najwięcej- wolnego czasu.
Leon? Boże, ani tu ładu, ani składu.. ;_;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz