... i ciepłych dłoni."
Imię i nazwisko: Dorian Wadleigh
Pseudonim: ---
Wiek: 22 lata
Płeć: Mężczyzna
Orientacja: Hetero
Rodzina:
• May Wadleigh - matka
• Vincent Wadleigh - ojciec
Rasa: Człowiek
Pochodzenie: Pine Creek, USA
Status: Były student prawa, aktualnie przejezdny szukający nowego miejsca zamieszkania.
Charakter: Dorian jest osobą nadzwyczaj inteligentną. Gdy znajduje sobie jakieś zajęcie bądź hobby, oddaje się temu całym ciałem i umysłem. Nienawidzi osób leniwych i niechlujnych. Jest pedantem, czuje się źle w brudnych oraz nieuporządkowanych pomieszczeniach. Można powiedzieć, że staje się to powoli chorobą, ale chłopak nie zauważa tego. Każde słowo powiedziane przeciw niemu jest dla niego wielką obrazą i rani go dogłębnie. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo miłym, dobrze poukładanym i szczęśliwym, po śmierci rodziców coraz częściej miewa napady strachu, złości, czy niekontrolowanego smutku. Dorian nigdy nie był w związku i nie zakochał się. Kiedyś można było rzec, że był jedną z osób, które wierzą w Boga całym sercem, ale po niefortunnym wypadku mężczyzna zrozumiał, że to, co dzieje się na górze i kiedyś było dla niego ważne, nie istnieje. Zdarza mu się pisać poezję, ponieważ sądzi, że jest ona w jakiś sposób terapią dla jego duszy, ale nie przyznaje się do tego oficjalnie.
Jest sobą tylko przy bliskich jego sercu osobom. Pomimo wszystkich wdarzeń jakie zdarzyły się w jego życiu, chłopak stara się ukrywać, jak bardzo został zraniony. Każdy dzień ukrywa złość lub smutek pod zwykłą maską radości.
Historia:
Grudzień, 2017 rok
Dorianowi zawsze wydawało się, że rodzice go nie kochają. Brzmi to, jak bunt nastolatka, który chce pokazać swoim podopiecznym, gdzie ich miejsce, ale on po prostu czuł, że jest coś nie tak. Owszem, dbali o to, żeby zawsze miał coś do ubrania i spełniali niektóre zachcianki, ale w tym wszystkim brakowało troski, miłości i jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa. Może były to tylko jego pomysły, ale jego uczucia do rodziców wyglądały jak związek bez przyszłości, miłość bez wzajemności, skazana na stracenie. Rodzice nieraz próbowali naprawić choć trochę więź rodzicielską. Ojciec zawsze chciał mieć syna, a trafiła mu się jakaś tania atrapa jego oczekiwań. Pomimo tego, że Dorian był wybitnym uczniem, on oczekiwał, że syn przyjdzie do niego z medalem za wyniki sportowe, a nie naukowe. Marzył by porzucali piłkę i poszli razem na mecz. Jednak chłopak był całkowitym przeciwieństwem ideału ojca. Tolerował go, ponieważ był jego synem i tak należało z nim postępować.
Dorian od dawna zdawał sobie sprawę, że zawiódł ojca, choć tak bardzo starał się, by był z niego dumny. Nie wiedział, że po raz ostatni zasiada do niedzielnego obiadu w takim gronie. Ta tradycja stawała się mozolnym obowiązkiem, który praktykowali od dzieciństwa chłopca. Najczęściej zaczynała się niemrawym "smacznego" ze strony ojca i wymuszonym, burkniętym "Jak w szkole?", choć Dorian od dawna był na studiach prawniczych. Po chwili chłopak usłyszał ciche stukanie w drzwi, które znajdowały się w prawym skrzydle domu. Rodzice całkowicie zignorowali jego obawy, twardo twierdząc, że na pewno tylko mu się wydawało. Nagle stukanie przerodziło się w huk, a huk wzbudził panikę domowników. Ojciec wziął do ręki kuchenny nóż i podążył w stronę drzwi. Matka chwiejnym krokiem, z patelnią w ręce szła za mężem. Pomyślał, że wygląda to jak tani horror lub te dziwne, bajeczne komedie z lat sześćdziesiątych. Sam został na swoim miejscu i z przerażeniem czekał na rozwój wydarzeń. Minutę po tym, jak rodzice zniknęli za ramą drzwi kuchennych, można było usłyszeć wrzaski ojca i pisk matki. Zostali zamordowani? Dorian szczerze w to wątpił. Pewnie powinien teraz schować się w bezpiecznym miejscu, ale adrenalina szumiała mu w uszach, a nogi praktycznie odmawiały mu posłuszeństwa. Przełknął nerwowo ślinę i ruszył w stronę korytarza. Po chwili zobaczył ciała. Drzwi były zamknięte, a on wpatrywał się w rodziców jak zahipnotyzowany. Nie było mowy o zabójstwie. Był prawie pewny. Ojciec zabił matkę? Matka zabiła ojca? Brzmi jak szaleństwo! Chłopak nerwowo wyciągnął komórkę z kieszeni i trzęsącymi palcami wystukał numer policji. Jąkając się odpowiadał na pytania policjantki z telefonu i całkowicie nie słuchał jej prób uspokojenia chłopaka. Gdy podał jej adres, ta wyłączyła się i już po chwili mógł usłyszeć krzyki syreny policyjnej. Drzwi otworzyły się, a on dalej stał w tym samym miejscu, w jakim zastał swoich rodziców. Jeden z funkcjonariuszy podszedł do niego i zapytał go o nazwisko zamordowanych.
- Wadleigh. May i Vincent Wadleigh - odpowiedział spokojnym głosem, jakby zamordowani rodzice byli na jego porządku dziennym.
Policjant spojrzał na niego ze zdziwieniem i zapytał go o to samo jeszcze raz. Otrzymał taką samą odpowiedź. Mężczyzna popatrzył przelotnie na chłopaka i napisał coś z swoim dzienniku.
- Proszę udzielić nam prawdziwej odpowiedzi. Jestem funkcjonariuszem policji, proszę nie robić sobie ze mnie żartów w takiej sytuacji. - spojrzał na niego krytycznym wzrokiem.
Mężczyzna nie wytrzymał. O co mu chodzi? Czemu miałby kłamać? Chłopak stawał się coraz bardziej nerwowy.
- Dlaczego uważa pan, że kłamię? - spytał stanowczym głosem
- Państwo May i Vincent Wadleightowie umarli dziesięć lat temu. - powiedział policjant - Nikt taki już nie istnieje. Mógłby przynajmniej pokazać nam zwłoki domniemanych "rodziców"?
Dorian popatrzył w osłupieniu na funkcjonariusza. Przecież stał przez jego matwymi rodzicami! Najpierw twierdzi, że jego rodzice nie żyją od dziesięciu lat, a potem nie dostrzega nawet ich samych. Praktycznie wyszeptał ciche "Muszę do łazienki" i wbiegł na schodach do swojego pokoju. Zamknął drzwi i w pośpiechu zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy do torby podróżnej. Rodzice nie istnieją? Postradał zmysły? Może nadzwyczajniej był to jakiś kiepski kawał? Zapiął w pośpiechu guziki swojej kurtki i otworzył okno, by wejść na drzewo. Na dworze panował mroźny wiatr, a konary były śliskie i oblodzone. Szybkimi ruchami zszedł z drzewa i zaczął biec w stronę głównej drogi. "Zamkną mnie gdzieś, postradałem zmysły", pomyślał gdy znalazł się w aucie jakiejś przejezdnej rodziny, która zgodziła się podwieźć go, jeżeli będzie miała po drodze.
- A właściwie gdzie państwo jadą? - zapytał, próbując dać wrażenie normalnego, szczęśliwego turysty
- Salem - powiedziała kobieta, uśmiechając się promieniście do Doriana.
- A ty, kochanieńki? - mrugnęła do niego porozumiewawczo.
Salem... Nigdy nie słyszał o tym mieście. Zdawało mu się, że będzie dość daleko od jego domu i morderstwa rodziców.
- A więc Salem - szepnął do siebie cicho
- Właściwie, to ja także tam jadę - powiedział i oparł się o szybę.
Trzeba było nie dzwonić na policję. Trzeba było nie przyjść na kolację.
Trzeba było nie przyjeżdżać na weekend.
Trzeba było, do cholery, się nie urodzić.
Aparycja: Dorian jest dość wysokim, jak na swój wiek mężczyzną. Posiada ostre rysy twarzy, która jest przyozdobiona rzadkimi piegami na nosie i policzkach. Wiele cech wyglądu odziedziczył po ojcu. Właśnie on, przekazał synowi w genach niepasujący do twarzy nos i uszy. Jego malinowe, cienkie usta współgrają z twarzą najczęściej ociekającą wręcz smutkiem. Ma gęste, osadzone blisko ciemnoszarych, burzowych oczu, brwi. Posiada bardzo drobne dłonie, które praktycznie w ogóle nie pasują do jego budowy ciała. Przez ciągły stres, jego ciało zmarniało i można śmiało powiedzieć, że chłopak jest co najmniej wychudzony.
Zainteresowania/Ciekawostki:
• Ma alegię na róże
• Uwielbia zbierać stare książki
• Kiedyś miał kota, ale pewnego dnia uciekł i nie wrócił
• Nie lubi czekolady i ogórków
• Chciał studiować medycynę, ale nie udało mu się dostać na wymarzone studia, więc poszedł na prawo.
Towarzysz: ---
Kontakt: _nikt_
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz