sobota, 6 stycznia 2018
Od Ezry C.D. Vanity
Wstawanie o poranku nigdy nie było moją działką.
Ale cegła przelatująca przez twoje okno jest dość motywującą rzeczą.
Trzask rozbijanego szyby poderwał mnie z miejsca, przez co wypadłem z krzesła. Świetnie, musiałem znów zasnąć przy biurku. Podniosłem się z podłogi, strzepując z siebie szklane okruchy. Rozejrzałem się po pokoju, szukając wszelkich uszkodzeń.
Cegła leżała spokojnie na dywanie. Wszystko wydawało się być tak, jak wczoraj, nie ruszone i nie poszkodowane. Podniosłem wzrok na ścianę i poczułem, jak robi mi się niedobrze.
Obraz wiszący nad sofą był przerwany w samym środku, płótno zwisało smętnie, opierając się na drewnianej ramie. Jeden z moich ulubionych, szkocki pejzaż; jezioro, zielone pagórki i skaliste szczyty przy zachodzącym słońcu. Ile funtów poszło za to cholerstwo? Ktokolwiek to zrobił, pożałuje, że w ogóle istnieje-
Wysunąłem się przez okno obserwując ulicę. Na chodniku stały trzy dzieciaki ubrane w wściekle kolorowe kurtki, śmiejąc się głośno i pokazując na mnie. Poczułem, jak buzuje we mnie złość. No teraz gówniarze przesadzili, mogę żyć z karteczkami wsuwanymi pod drzwiami ale żeby od razu rozbijać okno? Poza tym, jak dziesięcioletnie bachory dorzuciły cegłę na drugie piętro?
- Pożałujecie wy-
Dzieciom od razu zrzedły miny, ale nie ruszyły się z miejsca, czekając na mój kolejny ruch. Usunąłem się z okna, wystawiając im środkowy palec na pożegnanie. Usłyszałem za sobą kolejny wybuch śmiechu.
O, to się zaskoczą.
Przysypianie przy pracy miało swoje plusy, przynajmniej byłem już w ubraniu, co dało mi przewagę czasową. Szybko narzuciłem na siebie płaszcz i buty i ruszyłem po schodach w zawrotnym tempie. Dzieci musiały nie spodziewać się, że wyjdę na zewnątrz, bo zauważając mnie zrobiły wielkie oczy i pobiegły z piskiem w przeciwną stronę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Oko za oko, gówniarze.
Oczywiście małolaty nie miały lepszego pomysłu gdzie uciec, jak do pobliskiego lasku. Wciąż było niewiarygodnie wcześnie, słońce dopiero wstawało, przez co las pochłonięty był w ciemności, im głębiej, tym mniej światła przebijało się między wysokimi drzewami. Tętniło mi w uszach, wściekłość z wcześniej i zmęczenie biegiem (powinienem popracować nad kondycją) potęgowały moją irytację. Liście chrupały pod moimi butami, gęste gałęzie iglaków nie pozwoliły masom śniegu na dostanie się w głąb lasu, były tutaj tylko pojedyncze, większe zaspy, wszystko było jednak przyprószone cienką warstwą puchu.
Dzieciaki próbowały się skryć, nie wychodziło im to nawet tak tragicznie. Jednak i tak słyszałem ich urywane oddechy i uciszane szepty. Spojrzałem na zegarek. Już prawie ósma. Co jest dzisiaj, czwartek, piątek? Musieli być uczniami i chodzić do szkoły. Jeżeli się spóźnią, chętnie poskarżą się dyrektorowi, któremu już wcześniej mocno podpadłem, a nie miałem ochoty przenosić się gdzieś indziej.
Przynajmniej na razie. Nawet dobrze mi się układało, miałem pracę, czas na muzykę i spokój. Przeprowadzka w kolejne miejsce oznaczała przenoszenie ciężkich mebli, szukanie mieszkania i roboty, ogólne zmęczenie i nuda. Nic dla mnie, tutaj było mi dobrze, nie miałem zamiaru ruszać się z Salem.
Oparłem dłonie na biodrach, wzdychając teatralnie. Usłyszałem szmer za sobą, co oznaczało, że zwróciłem na siebie uwagę smarkaczy chowających się w krzakach.
- Niech te dzieciaki cieszą się, że udało im się uciec, bo następnym razem, gdy je przyłapię, to im ukręcę łby i powyrywam im nogi z-
Przerwał mi pisk jednego z dzieci, które wyskoczyło ze swojej kryjówki. Za nim wybiegli jego koledzy, uciekając z lasu. Ruszyłem spokojnie za nimi. Oparłem się o jedno z drzew na obrzeżach lasu obserwując, jak małolaty wybiegają na środek ulicy, dysząc ciężko. Rozglądały się wokoło zdenerwowane, na lekko zgiętych kolanach, gotowe do ucieczki. Kiedy jedno z nich zwróciło na mnie wzrok, pomachałem im z uśmiechem, na co one odpowiedziały kolejnymi piskiem i pobiegły w stronę centrum miasta.
Może powinienem przestać straszyć dzieciaki?
Parsknąłem pod nosem, wracając w głąb lasu. Skoro już tu jestem, można by zużyć czas nieco pożyteczniej.
Nie posiliłem się od jakiegoś tygodnia, może więcej, więc było mi wszystko jedno, co wpadnie mi w ręce. Dobrze, że te bachory uciekły na tyle szybko, że nie musiałem stawać z nimi twarzą w twarz. Nie chciałem pogarszać swojej reputacji, nie wiadomo co by mi zrobili w Sabat, a dziękuję bardzo, mam ochotę pożyć jeszcze chwilę.
Skończyło się na młodej, niezdarnej łani, która wręcz wpadła mi pod nogi, zbyt przerażona, żeby uciekać. Dobrze, miałem już dosyć biegania na dziś.
Po posiłku ruszyłem w stronę przerzedzenia, obserwując otoczenie. Słońce już wstało, lekko przysłonięte jasnymi chmurami. Niebo było wciąż szarawe, jednak śnieg, jak na złość mienił się w słabych promieniach, przez co musiałem zmrużyć oczy wychodząc z ciemnego lasu.
Pusto, żadnej żywej duszy.
No, oprócz dziewczyny opierającej się o jeden z budynków. Skrzyżowaliśmy wzrok na sekundę, ale ona zrobiła wielkie oczy i szybko odwróciła głowę, spoglądając na coś na niebie. Wsunąłem się za jedno z szerszych drzew, obserwując, co robi. Spory ptak (orzeł?) wylądował obok niej a ona złapała coś w dłoń. Otworzyła drzwi i obejrzała się w moją stronę, ale musiała mnie nie zauważyć bo wpadła do środa i zatrzasnęła za sobą odrzwia.
Sprawdziłem, czy moje zęby wróciły do normalnego stanu przejeżdżając po nich palcami. Na szczęście tak, choć spotkałem się z warstwą krwi na dłoni. Otarłem twarz rękawem kurtki (trudno, będę tego żałować później) i ruszyłem w stronę budynku, do którego wskoczyła dziewczyna.
Drzwi otworzyły się z chrzęstem dzwonka. Zamknąłem je za sobą, obserwując wnętrze. Wszystkie ściany pozbawione okien były zajęte obrazami wszelkiej maści. Z boku stała sztaluga, obok niej półka z drobnymi rzeźbami. Aha, więc to pracownia.
Dziewczyna siedziała na biurku z kartkami w jednej dłoni, drugą otaczał czerwony obłok… czegoś. Obserwowała mnie z determinacją w oczach.
- Odrobinę nieprofesjonalne. – uśmiechnąłem się pod nosem, przesuwając palcem po jednym z krajobrazów zawieszonych na ścianie. Ten był zimowy, pełen śniegu i łysych gałęzi drzew i nie był wcale tak zły.
Kobieta mi nie odpowiedziała, zostawiając nas w niezdarnej ciszy, jej dłoń wciąż emanująca czerwoną poświatą. Przewróciłem oczami wzdychając. Cóż, sam muszę sobie odpowiedzieć, jak nie chce ze mną współpracować.
- To całe siedzenie na biurku a nie przy nim i– przesunąłem się do innego obrazu, tym razem portretu. Jeżeli to były jej dzieła, to dziewczyna miała spory talent. Wzruszyłem ramionami. – popisywanie się magią? Nie wiem, czy wiesz, ale kiedyś tutaj za to palono?
Szatynka zmarszczyła lekko brwi, jakby próbowała coś wyczytać z mojej twarzy. Czerwony obłok wciąż nie znikał, ba, stał się nawet odrobinę intensywniejszy. Zaśmiałem się cicho, podchodząc do kolejnego obrazu, muskając pogrubienia, które zostawiły warstwy farby.
- Spokojnie, słoneczko. Nic ci nie zrobię. – zwróciłem na nią wzrok, kiedy wpadł mi do głowy pomysł. Skoro tu jestem, mogę przy okazji użyć fakt, że trafiłem do pracowni. – Jestem tutaj po obraz.
Dziewczyna lekko się rozluźniła, a poświata straciła odrobinę na swojej mocy. Oparłem się o ścianę, obserwując malowidła zawieszone na ścianach.
- Mój ulubiony obraz został zniszczony i naprawdę nie mam ochoty wpatrywać się w pustą, depresyjną ścianę przez resztę mojego życia. Albo w jakąś tanią podróbkę Van Gogha albo coś. – Uśmiechnąłem się do niej krzywo, opierając się na jednej z czerwonych firan. – Cena nie gra roli, chodzi mi o czas. I skuteczność. Mogę ci pokazać zdjęcie oryginału, albo przynieść ten zniszczony. Możesz spróbować zrobić replikę albo po prostu użyć pierwowzoru jako inspiracji. - Podniosłem brwi, oczekując reakcji dziewczyny.
Vanity?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz