sobota, 20 stycznia 2018
Od Annabell do Matthew'a
Salem. Ostatni raz byłam tu z dziewięć lat temu, a jednak miasto wciąż wyglądało tak samo. Jakby czas zatrzymał się w obliczu codzienności i nigdzie nie śpiesząc się czekał na wielkie wydarzenie. Ludzie czekają do czasu uzyskania pełnoletności, aby uciec stąd jak najdalej. Niby zwykłe, dla niektórych nic nie znaczące miasteczko, dla mnie oznaczało nowy początek. Mury tego miasta pamiętają mnie tylko jako małą niewinna dziewczynkę, która nie mogła pojąć, dlaczego jej babcia została zabrana z domu. Dlaczego mama nigdy o niej nie mówi, a jak już się to wydarzy zwraca się o niej per ,,Wariatka". Niestety to dziedzictwo musiało wybrać właśnie mnie i nadać mi taką samą nazwę w innych częściach kraju. Ale w końcu nadszedł tego kres. Zaczynam nową, nie zapisaną jeszcze kartę mojego życia. Dziś oficjalnie zakończyłam przeprowadzkę do nowego mieszkania i właśnie jechałam w stronę mieszkania z ostatnią partią ubrań i kotem w transporterze. Bębniłam palcami w kierownicę przemierzając tak dobrze mi znane ulice. Uśmiechałam się do mijanych ławek, na których przeżywałam dziecięce bunty, kiedy byłam zmęczona po zabawie na placu zabaw. Chodniki, nie wymieniane od czasów, kiedy zdarłam sobie na nich kolana, ucząc się jazdy na rolkach. Śnieg leżący na dachach dodawał niezwykłego uroku całej okolicy. Miasteczko wyglądało jak z bajki.
Zatrzymałam się na skrzyżowaniu, gdzie na rogu mieściła się moja ulubiona lodziarnia, w której lub raczej na jej schodach spędzałam czas wraz z Mattem, a od czasu do czasu z resztą naszej paczki. Obserwowaliśmy mijających nas ludzi lub wymyślając niestworzone historie, czasem nawet o zwykłych przedmiotach codziennego użytku. Uśmiechnęłam się sama do siebie pod wpływem wspomnień. Dawniej z Mattem byliśmy nierozłączni. Wszędzie zjawialiśmy się razem i wpadaliśmy w te same tarapaty. Po moim wyjeździe spędzaliśmy godziny na rozmowach telefonicznych... Ah, te awantury z mamą o rachunek za telefon. I nagle półtora roku temu, nasz kontakt się urwał. Oboje wkroczyliśmy w końcowe etapy edukacji, gdzie musieliśmy wypaść jak najlepiej. Do tego doszły problemy z partnerami. I tak jakoś wyszło. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy do niego nie napisać, ale bałam się, że mu przeszkodzę lub na robię problemów. A teraz kiedy wróciłam do moich korzeni, łapałam się na tym, że chwytał mnie lęk przed spotkaniem z nim. Byłam pełna obaw, że między nami nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Że jeśli jakimś cudem, dowie się o mojej drugiej naturze, nie będzie chciał mnie znać. A moje moce banshee coraz bardziej dawały się we znaki. Prześladowało mnie coś wzór warkotu i dźwięków rozdzierania. Z minuty na minutę miałam większą ochotę krzyknąć, aby móc się skupić, jednak był to słaby pomysł. Krzyk banshee w centrum miasta na pewno zostałby zauważony. Zaparkowałam pod odpowiednim blokiem i wysiadłam z samochodu. W moje nozdrza wpadł zwykły zapach miasta, tak inny od lekkiego powietrza wsi. Zabrałam walizkę oraz transporter z kotką i ruszyłam do mieszkania. Weszłam, rzuciłam klucze na blat kuchenny i wypuściłam Aurorę. Zwierzak zaczął biegać po nowym domu zapoznając się z każdym kątem. Przebrałam się w wygodny dres i zabrałam się za kończenie składania ostatniego regału. Ja mała biedna blondynka przeciw wielkiej szafce, na całą ścianę. Zapowiada się cudownie. Po czterech godzinach podałam na wznak na podłodze. Kotka od godziny oglądała moje poczynania, leniwie liżąc łapki.
-Ładnie tak się z pani śmiać? -Powiedziałam patrząc nią.
Zostawiłam regał, a w zasadzie trzy skręcone deski i zabrałam się za wieszanie moich ulubionych zdjęć, zajadając w międzyczasie kanapki. Wieczorem padłam na łóżko tak jak stałam i nie wiem kiedy zasnęłam.
Wzięłam głęboki oddech i krztusząc się powietrzem, upadłam na kolana. Nie wiedziałam, gdzie jestem, ale jedno wiedziałam na sto procent. Właśnie znajdowałam się w lesie przyprowadzona przez moce banshee i lada moment znajdę coś, co mi się nie spodoba. Miejsce którego nie znam, środek nocy i oczywiście pełnia. Tylko czekać aż mnie coś dowie i zabije. No dobra, tego nie odczuwam jako banshee, ale załączył mi się pesymista. Robiąc najgłupszą rzecz na świecie i ruszyłam przed siebie. Bez powodu się tu nie znalazłam. Ignorując narastające poczucie strachu, szłam przez las w nieznanym kierunku. Spokojnie, wcale nie zachowujesz się jak wariatka idąc w taki mróz w dresie oraz cienkiej bluzie przez nieznany las, rozkopując śnieg wokół siebie. Księżyc odbijał się od śniegu rozświetlając okolicę na tyle, abym widziała najbliższą przestrzeń przede mną. W pewnym momencie na ścieżce przede mną zajaśniały czerwone plamy na jasnej powierzchni okrytej ziemi. Ruszyłam za nimi, domyślając się co spotkam na ich końcu. W końcu banshee przywołuje tylko jedno... Śmierć. W końcu dotarłam do tego miejsca. Krwi z każdym krokiem było coraz więcej, aż w końcu je dojrzałam. Ciała młodych chłopaków i dziewczyny, na oko niewiele młodszych ode mnie. Z mojego gardła wyrwał się krzyk, słyszalny za pewne w ogromnej odległości. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam na policję. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję, ale udało im się mnie namierzyć. Po około pół godziny przestrzeń wokół rozjaśniły światła radiowozów. Chłód coraz bardziej dawał mi się we znaki, przez co trzęsłam się jak galaretka, kiedy podszedł do mnie jakiś policjant. Zaczął mnie o wszystko wypytywać, jednak średnio rozumiał co do niego mówię, budząc we mnie irytację. W pewnym momencie z nowo przybyłego radiowozu wysiadł młody policjant. Wystarczyło jedno spojrzenie, abym go rozpoznała. Chłopak podszedł do nas patrząc na mnie z zaskoczeniem.
-Anna? Co ty tu robisz? -zapytał mocno zaskoczony moim widokiem.
-Dobre pytanie, znajduję trupy też miło Cię widzieć -powiedziałam przytulając się do niego. -Możesz wytłumaczyć swojemu koledze, że lunatykowałam i nie wiem co właściwie tu robię, a ciała znalazłam przypadkiem...
- Ej powoli -zaśmiał się. - Jakaś ty zimna -powiedział odsuwając się ode mnie i ściągając kurtkę.
-Co ty robisz? Nie chcę mieć cię na sumieniu, jak będziesz umierał na katar- powiedziałam, kiedy nakrył mnie kurtką.
-Bez dyskusji. A teraz idziemy spisać zeznania -powiedział prowadząc mnie bliżej radiowozu. - Co tu robiłaś?
-Przepraszam Cię, ale to nie jest odpowiednie miejsce i czas na taką rozmowę -schyliłam głowę lekko zawstydzona, że nie mogę mu się przyznać odnośnie mojej drugiej naturze. -Przyrzekam ci, że wszystko ci wyjaśnię, ale nie w tej chwili.
-No dobra -powiedział nie do końca przekonany. -A co ty tu właściwie robisz?
Uśmiechnęłam się do niego.
-Wróciłam do Salem. Na stałe, a przynajmniej dopóki nie postanowię się wyprowadzić.
Matt?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz